Polityka w walce z biedą – czy po wyborach coś się zmieni?

REKLAMA

Bieda – podobnie zresztą jak bogactwo – są pojęciami względnymi. Nie da się bowiem określić precyzyjnie granicy, od której zaczyna się bieda. Zależy to od bardzo wielu czynników, np. od ogólnego poziomu bogactwa współobywateli, od miejsca, gdzie żyjemy, od czasu, w którym jesteśmy, od kultury i stopnia rozwoju cywilizacji itp., itd. Jak na przykład porównać bogatego wodza indiańskiego plemienia w Ameryce Południowej z żebrakiem szukającym w Polsce odpadków w koszach na śmieci? Nie da się – ze względu na różnice cywilizacyjne, kulturowe, a przede wszystkim ze względu na różnicę potrzeb jednego i drugiego. Tę prawidłowość zauważyli bardzo wcześnie klasycy pewnej utopijnej teorii zwanej komunizmem. Marks i Engels, a później ich następcy, doszli do wniosku, że da się do tego dorobić teorię, która ma szansę zdobyć wielu zwolenników. Trzeba tylko było zwrócić uwagę ludzi, którzy uważali się za biednych, na fakt, że ktoś jest od nich bogatszy. Tak powstała teoria oparta na zazdrości i nienawiści do innych ludzi tylko dlatego, że im się po prostu w życiu powiodło nieco lepiej.

Odkrycie to skutkuje aż do dnia dzisiejszego i zapewne jeszcze długo lewicowe partie na całym świecie będą wykorzystywać ludzką zawiść po to, by na tym skorzystać. Część z ich członków, a zwłaszcza ich wyborców, święcie wierzy w bzdury o walce klas i wyrównywaniu społecznych nierówności. Ktoś kiedyś powiedział, że socjalizm (w domyśle: komunizm, nazizm, socjaldemokracja) to ustrój dążący do osiągnięcia celu, który nigdy nie może zostać osiągnięty. Krótko mówiąc, socjalizm i wszelkie jego przejawy to czysta utopia. Walka z biedą – czołowy cel wszystkich czerwono-różowo-brunatnych działaczy – jest doskonałym tego potwierdzeniem. Jest to tak jaskrawy przykład, że można go uznać niemal za pewnik. Otóż proszę pomyśleć – kiedy lewica osiągnie swój cel? Kiedy bieda zostanie pokonana całkowicie? Kiedy na świecie zapanuje ustrój, gdzie ludzie będą jednakowo bogaci? Otóż odpowiedź jest jedna – NIGDY!!! Określenie „bieda” nie może bowiem istnieć bez określenia „bogactwo”. Gdybyśmy (teoretycznie oczywiście) zlikwidowali biedę, to skąd możemy wiedzieć, że ją rzeczywiście zlikwidowaliśmy? Nie ma punktu odniesienia.

REKLAMA

Jeśli mamy bogatych, to mniej więcej (tylko mniej więcej) możemy stwierdzić, że ktoś jest od nich biedniejszy lub bogatszy. Jeśli wszyscy są równie bogaci, to tak samo możemy z powodzeniem stwierdzić, że wszyscy oni są równie biedni! Dlatego właśnie bieda nie będzie nigdy zlikwidowana – choćby czerwoni się zes… i mieli kupę (nomen omen) dobrych chęci – w co nie wierzę i Państwu też nie radzę.

O tym, że walka z biedą i ubóstwem to wielki mit nakręcany przez lewicę po to, by przy okazji tejże walki obłowić się i samemu wzbogacić – świadczą liczne przykłady. Wystarczy poobserwować trochę, co dzieje się na świecie. Oto były premier Włoch Sylwiusz Berlusconi stwierdził, że Włosi żyją w dobrobycie. Natychmiast cała lewica przypuściła na niego atak. Jak w ogóle mógł tak okropnie skłamać?! „Berlusconi robi sobie żarty z Włochów” – skonstatował lewicowy dziennik „L’Unita”. Najbardziej jednak zbłaźnili się komuniści. Ich przywódca powiedział: „Wypowiedź premiera jest obraźliwa, on napluł nam w twarz.

Źyjemy w kraju, w którym pracownicy wysłani na przymusowy urlop otrzymują 650 euro miesięcznie, średnia emerytura wynosi znacznie poniżej 1000 euro i tyle samo zarabiają, ciężko harując pracownicy, którzy nie mają etatu”. Jak widać o żadnym dobrobycie nie może być w ogóle mowy. Ciekawe, co na to powiedziałby przeciętny polski emeryt lub bezrobotny. Nie mówiąc już o Murzynach głodujących w Afryce.

Działanie lewicowej propagandy jest bardzo proste. Należy wmówić ludziom problem, a następnie stanąć na czele frontu walki z tymże problemem. Im dłużej trwa wojna, tym więcej da się na niej zarobić. Bieda jest bardzo wdzięcznym dla lewicy tematem, bo – jak już było powiedziane – nigdy nie da się jej zlikwidować. Czy ktoś z Państwa ma za dużo pieniędzy? Czy ktokolwiek z Waszych znajomych powiedział, że już mu więcej dobrobytu nie potrzeba, że ma dosyć bogactw? Jeśli nawet tak się zdarzyło, to były to wyjątki.

Dlatego właśnie jakkolwiek bylibyśmy bogaci, zawsze będziemy biedni. Paradoks ten wykorzystuje bardzo zręcznie lewica, wmawiając nam, że odebraną nam część pieniędzy (w podatkach i parapodatkach) zainwestuje tak wspaniale, że dzięki temu staniemy się bogatsi. Oczywiście tak zdarza się bardzo rzadko, bo po pierwsze: część odebranych nam pieniędzy pochłania biurokracja, część jest marnotrawiona i rozkradana, część włożona w inwestycje nietrafione, a dopiero pozostała reszta trafia być może tam, gdzie powinna.
Walka z biedą to znakomity chwyt propagandowy, zarówno w czasie kampanii wyborczych, jak i w okresach pomiędzy nimi. Bo któż z ludzi dobrej woli nie chciałby budować dobrobytu? Dlatego każde niemal ugrupowanie deklaruje walkę z nędzą.

Ludzie im oczywiście wierzą, bo zamiast myśleć i analizować, wolą słuchać czczych obiecanek. Stąd do władzy na całym świecie zwykle dochodzą te ugrupowania, które obiecują jak najostrzej z biedą walczyć. Po czym oczywiście walczą z tą biedą tak, jak najlepiej potrafią, czyli dają ludziom zasiłki, bezpłatną opiekę zdrowotną, bezpłatne szkolnictwo, przymusowo ich ubezpieczają itp. Od tego oczywiście biedy ubywa tylko pozornie. Ci, którzy wierzą w bzdury głoszone przez socjalistów – płacą większą część swoich pieniędzy na wspólne fundusze mające za zadanie biedę zwalczyć. Większość jednak wcale nie wierzy w te dyrdymały, ale udaje, że całkowicie się z tym zgadza, bo na naiwnych można więcej zarobić niż samemu się do wspólnej kasy wpłaci. Co więcej -będąc u władzy można narobić w imieniu całego Narodu długów (oczywiście tłumacząc to walką z nędzą), które tenże Naród będzie musiał kiedyś z odpowiednimi odsetkami oddać. Doskonałymi sposobami zaciągnięcia takiego niewidzialnego długu są: deficyt budżetowy i inflacja.

Wszystkie wskaźniki gospodarcze, a jakże, rosną, świat zachłystuje się pochwałami, władze z dumą donoszą o postępach, tylko ludziom żyje się jakby nieco ciężej, jakby coraz mniej pieniędzy zostaje im w portfelach pod koniec miesiąca, co rusz muszą zaciągać pasa. Tak to czerwoni właśnie walczą z biedą.

Największym bojownikiem z nędzą uosabianą przez chłopów i robotników był niejaki Józef Stalin. Tak walczył z tą biedą, tak się natężał dla dobra mas pracujących, tak tępił kułaków, obszarników i kapitalistów, że wreszcie wyrównał poziom bogactwa w Rosji. Tyles, że wyrównał go w dół. Cel został osiągnięty -prawie (!) wszyscy obywatele przedstawiali równy poziom majątkowy -nie mieli prawie nic. Uprzywilejowani kacykowie partii komunistycznej za to opływali w luksusy. To da się wyjaśnić logicznie, bo jeśli ktoś tak poświęca się dla dobra Narodu, to chyba coś z czystej chociażby wdzięczności Naród powinien mu dać. A skoro powinien mu coś dać, to dlaczego nie wziąć samemu?! Tak działa socjalizm, tak działa komunizm, socjaldemokracja, i narodowy socjalizm.

Powiecie Państwo – to przykład skrajny. Stalin był komunistą, był be, a socjalizm jest inny – cacy, nie mówiąc już o socjaldemokracji. Podam więc przykład inny – z rządzonej przez lata przez wrażliwe społecznie partie Francji. Od tej społecznej wrażliwości Francuzi ledwie już dyszą. W ciągu ostatnich kilkunastu lat liczba osób żyjących z najniższych socjalnych zasiłków wzrosła w tym kraju o około 70% (!). Jest to w tej chwili około 3,3 mln osób. A chyba nikt mi nie powie, że Francja nie walczy z nędzą; te wszystkie programy socjalne, te osłony, zasiłki, te systemy i urzędy – to wszystko dla dobra obywateli, aby im żyło się lepiej. Skąd zatem te tłumy na ulicach, te strajki i blokady szos, skąd okupacje zakładów pracy i bezpardonowe obchodzenie się z importowanymi towarami? Z walki z biedą prowadzoną przez francuski rząd właśnie.

O Francji od wielu lat można powiedzieć jedno: kto by tu rządził – zawsze panuje socjalizm. Tak najcelniej można podsumować słynną francuską kohabitację, tak chwaloną przez wielu. Okazuje się, że sytuacja Francuzów wcale nie jest tak piękna, a ich przyszłość niepewna. Po latach rozpasania, narastania żądań społecznych, strajków o byle co, palenia opon i wymuszania na rządzie przywilejów socjalnych, niewielu zdaje sobie sprawę, czym to grozi. Miesiąc temu, francuski minister gospodarki Thierry Breton oświadczył: „musimy mieć odwagę i powiedzieć wprost, że Francja żyje ponad stan”.

A witryna gazeta. pl komentuje: „jego zdaniem wzrost gospodarczy w 2005 r. będzie niższy niż planował poprzedni rząd – zaledwie 2 proc. PKB. Odpowiedzią na jego słowa były manifestacje i strajki prokomunistycznych związków zawodowych w całym kraju. Breton, do niedawna prezes France Telecom, nie owijał w bawełnę: rząd nie ma środków, by pobudzać wzrost gospodarczy, konsumpcję czy walczyć z bezrobociem. Ciężar długu publicznego, który dawno temu przekroczył dozwolony przez traktat z Maastricht poziom 60 proc. PKB i zbliża się do 1,1 biliona euro (!), jest tak wielki, że praktycznie wszystko, co państwo zabiera Francuzom z podatków dochodowych (ponad 50 mld euro), idzie na bieżącą spłatę odsetek. – Po raz pierwszy jesteśmy w sytuacji, kiedy podatki są pobierane nie po to, by finansować przyszłość, żłobki, przedszkola, lecz aby finansować przeszłość – mówił Breton”, a pisze gazeta.pl.

Nic na świecie nie ma darmo, a tym bardziej darmo nie prowadzi się wojny. Walka z biedą prowadzona przez urzędników kosztuje, tyle że się po prostu nie opłaca. Taka jest prawda, a uzupełnieniem pierwszej jest prawda druga – że to nie rządy, ale ludzie wpłacają swoje pieniądze do budżetu po to, by rząd mógł tę wojnę toczyć. Wojnę, która nigdy nie będzie miała końca. Najskuteczniej zwalczy się biedę wtedy, gdy pozwoli się ludziom samym się przed nią bronić. Oczywiście nie pokona się jej wtedy zupełnie, bo to nie jest możliwe, ale obniży się radykalnie koszty tej kampanii. Nie trzeba będzie opłacać armii urzędników państwowych i samorządowych, którzy tę wojnę w naszym imieniu toczą, nie będzie trzeba spłacać długów przez nich zaciągniętych i wreszcie każdy będzie walczył z biedą w swoim własnym imieniu, a zatem w swoim interesie – to kosztuje naprawdę dużo mniej. Zaś zaoszczędzone w ten sposób pieniądze pomogą wydźwignąć się z dołka tym, którzy naprawdę tego chcą. Tylko wtedy, w naturalny sposób podniosą się standardy życia pojedynczych rodzin i tylko wtedy będzie ich stać, by choćby z chrześcijańskiego obowiązku albo z potrzeby serca wesprzeć tych, którzy sobie w życiu nie radzą. Będzie to łatwiejsze, bo przecież wtedy biednych będzie mniej, a bogatszych więcej.

REKLAMA