Grzech płacy minimalnej

REKLAMA

Gdyby ustalenie płacy minimum było rozwiązaniem, wystarczyłoby nakazać płacić każdemu co najmniej 100 dol. / godzinę i biedy by nie było.

REAKCJA PRACODAWCY

REKLAMA

Aby komuś dać wyższą płacę, trzeba znaleźć kogoś, kto będzie gotów za nią więcej zapłacić. I to jest to, czego nie widać. Płaca jest miarą przydatności pracownika. Jeśli Kowalski zarabia 3 tys. zł miesięcznie, to znaczy, że dla jego pracodawcy wartość jego pracy musi być wyższa niż 3000 zł, powiększone o opłaty na ZUS, na fundusz socjalny, urlopowy, biurko, światło, komputer, papier i cały szereg innych kosztów, jakie pociąga zatrudnienie go. Zakładając, że wynoszą one „drugie tyle”, pracodawca zatrudni Kowalskiego tylko wtedy, gdy wartość jego wysiłku włożonego w pracę przekroczy 6 tys. zł. W przeciwnym razie pracodawca musiałby dokładać do zatrudnienia go z własnej kieszeni, co najprawdopodobniej skończyłoby się bankructwem.

Tym bardziej ten sam mechanizm istnieje w odniesieniu do ludzi najmniej zarabiających.
Jeśli rząd ustawowo podniesie cenę pracy, pracodawca ma dwa wyjścia: albo musi sprostać wymaganiom i podnieść Kowalskiemu pensję, bo w przeciwnym razie zostanie ukarany, albo musi go zwolnić z pracy. Tak powstaje bezrobocie, pogłębiane tym, że część ludzi – z braku doświadczenia zawodowego czy z jakichś innych względów – nie będzie w stanie wyprodukować swoją pracą majątku przewyższającego wartość płacy minimalnej i dlatego nie będą mogli być zatrudnieni w ogóle.

Załóżmy optymistycznie, że mimo ustawowej podwyżki minimum, Kowalski nie zostanie z pracy zwolniony. Zgoda pracodawcy na podniesienie mu pensji będzie oznaczać – najprawdopodobniej – że cena jego pracy jest wciąż niższa od jej wartości, czyli że on na niej nadal zarabia. Gdyby nie zarabiał, to by go zwolnił. Nie wszyscy pracodawcy (i ich pracownicy) będą w tak komfortowej sytuacji. Część z nich nie sprosta podwyżce i albo zamknie interes, albo zwolni pracownika. Oba rozwiązania są gospodarczo niekorzystne. Zamknięcie interesu oznacza, że albo pracodawca nie potrafi być konkurencyjny, albo że jego zarobki w stosunku do wydatkowanego wysiłku, ryzyka, pracy, kosztów kapitału etc. są niewspółmiernie małe.

REAKCJA RYNKU

Jeśli nawet podwyżka nie doprowadzi do zwolnienia pracownika czy likwidacji produkcji, to na pewno doprowadzi do podniesienia kosztów produkcji, a skoro tak, produkowane przez pracodawcę wyroby czy usługi staną się droższe. Jeśli tak, to ich producent (a nasz pracodawca) ma dwa wyjścia. Albo podniesie cenę, albo obniży rentowność.

Nie ulega wątpliwości, że te same buty, tego samego producenta, kupujemy chętniej, gdy kosztują 100 zł niż gdyby kosztowały 110 zł. Na pewno znajdzie się ktoś, kto z powodu tych 10 zł różnicy wybierze buty wyprodukowane przez naszego konkurenta albo zrezygnuje z ich kupienia. Popyt na buty spadnie.

Jeśli natomiast producent nie podniesie ceny, to spadnie jego zysk. To prawda – ludzie biznesu zarabiają niekiedy bardzo dużo i te kilka procent dodatkowych kosztów ich nie zuboży. Pamiętajmy jednak, że wskutek istnienia konkurencji międzynarodowej, stopa zysku systematycznie obniża się. Dzisiaj dobry, światowy, konkurencyjny biznes nie zarabia więcej niż 8 proc. wartości kapitału, który posiada. Obniżka rentowności to nie tylko spadek dochodów kapitalisty, to także mniej pieniędzy na maszyny, remonty, badania i inne inwestycje, bez których firma nie może się utrzymać na rynku. Spadek zysków kapitalisty może doprowadzić do zaniechania części lub całości produkcji; jeden z moich przyjaciół zlikwidował w Argentynie fabrykę zabawek po tym, jak dowiedział się, że obligacje wenezuelskie przyniosą mu więcej zysku bez pracy niż prowadzenie produkcji zabawek i użeranie się z konsumentami czy inspektorami skarbowymi.

Pamiętajmy wreszcie, że nie wszystkie kraje decydują się na ustawodawstwo o minimum płacowym. W niektórych częściach świata politycy zachowali rozsądek i wiarę w obywateli i pozwalają im samym decydować o cenie pracy. Kraje te mają dzięki temu tańszą pracę, a tym samym niższe koszty i tańsze wyroby.

PRZYMUS, CZYLI TRACĄ WSZYSCY

Zresztą wysokość płacy nie ma tu żadnego znaczenia. Znaczenie ma siła nabywcza pieniądza, którym nam za tę pracę płacą. Dzisiaj lodówka kosztuje ekwiwalent 300 dol., a w PRL kosztowała ekwiwalent 100 dol. Ale dzisiaj mimo wszystko jest ona tańsza, bo te 300 dol. zarabiamy w ciągu dwóch tygodni, podczas gdy w PRL wymagało to kilku miesięcy.
Jeśli nawet wszyscy mało zarabiają, to wszystko jest tanie. Wysokie płace wiążą się z wysokimi cenami. Jeśli coś jest tanie, to łatwiej to sprzedać. To, że coś można sprzedać łatwiej, znaczy, że można też sprzedać tego więcej. O to właśnie chodzi. Mniejszy zysk jednostkowy przy dużym wolumenie, to duży zysk. Henry Ford stał się miliarderem, kiedy obniżył ceny samochodów, a nie podwyższył. Dlatego zostawmy decyzje o wysokości płac dobrowolnej umowie między tymi, którzy pracę dają, a tymi, którzy ją wykonują. Każdy wolny pracodawca płaci ludziom tyle, ile zapłacić może albo musi. Jeśli tego nie zrobi – straci! Dopóki nikt nikogo do pracy nie przymusza, dopóty krzywdy nie ma.

Krzywda w znaczeniu gospodarczym zaczyna się z chwilą powstania jakiegokolwiek przymusu. Tylko człowiek wolny produkuje dobrze, wydajnie, chętnie. Przymusem jest odgórny nakaz, w tym przypadku, nakaz płacenia płacy minimalnej. Taki przymus rodzi wyłącznie konsekwencje negatywne tym bardziej, że największe straty ponoszą ci, którym podwyżka miała de facto służyć: ludzie z grupy najmniej zarabiających. Oni albo pracę tracą, albo nie mogą jej znaleźć. To jest recepta na bezrobocie. Każda podwyżka płacy minimalnej to wzrost bezrobocia! Tracą także pracodawcy, bo muszą więcej płacić. Traci społeczeństwo, które albo musi utrzymywać bezrobotnych, albo kupować drożej. Jedynym beneficjantem przymusu jest państwo, a ściślej kilkuset polityków. Czy dla tak niewielkiej grupki warto narażać na straty całe 38 mln osób?

REKLAMA