Popiela: jasne, że jasne czyli o „bezpłatnej” szkole

REKLAMA

Dla mnie jasne jest, że nie można wymagać, by studenci płacili za studia, ponieważ bardzo wielu z nich po prostu na to nie stać.
Idąc tym tropem dojdziemy wprost do komunistycznego hasełka „każdemu według potrzeb”, które w szczytowym komunizmie zastąpić miało sensowne hasło „każdemu według pracy”. Skoro bowiem kogoś nie stać – nie można od niego wymagać by płacił, a że potrzebuje, to trzeba mu dać.
Pamiętajmy, że bardzo wielu studentów i w ogóle ludzi nie stać na mnóstwo innych rzeczy. Na przykład na mieszkanie czy dom. A wiadomo, że dach nad głową i jedzenie to elementy do życia niezbędne. O wiele bardziej niż studia. Czy można więc wymagać, by ktoś za dom i jedzenie płacił? „Dla mnie jasne jest, że nie można”? Zdania ze wstępu nie wygłosił jakiś znany komunista albo członek „Nowej Lewicy” czy innej „partii pracy”. Wygłosił* je członek rządu… Prawa i Sprawiedliwości (Społecznej). W dodatku mający tytuł „profesora”, którego utrzymywaliśmy w podatkach jako „ministra nauki i szkolnictwa wyższego”. Czyżby PZPR znalazła wreszcie godnych następców nie wstydzących się głoszenia komunistycznych haseł?

POWYŻSZY TEKST JEST KOMENTARZEM do ARTYKUŁU OPUBLIKOWANEGO przez „NASZ DZIENNIK”:

REKLAMA

Z ministrem nauki i szkolnictwa wyższego prof. Michałem Seweryńskim rozmawia Mariusz Bober

Jak Pan odebrał propozycje przewodniczącego Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) prof. Tadeusza Lutego dotyczące wprowadzenia jakiejś formy płatności przez studentów za ich edukację?

– W Polsce państwo płaci za kształcenie m.in. na uczelniach wyższych, ponieważ jest to zapisane w naszej Konstytucji. Jakakolwiek zmiana tej zasady wymaga więc zmiany ustawy zasadniczej. Na temat tego, jakie modele finansowania edukacji mogłyby funkcjonować, gdyby została ona rzeczywiście zmieniona, dyskusje toczą się od dawna. Dla mnie jasne jest, że nie można wymagać, by studenci płacili za studia, ponieważ bardzo wielu z nich po prostu na to nie stać. Po drugie, wykształcenie społeczeństwa to sprawa publiczna, państwo zaś ma obowiązek dbania o interes publiczny. Jednak są możliwości wprowadzenia zmian obecnego systemu bez zmiany Konstytucji. Otóż są zasadniczo dwie formy finansowania edukacji. Pierwszy obowiązuje obecnie, a polega na tym, że państwo daje uczelniom pieniądze na kształcenie młodzieży. Druga możliwość jest taka, że państwo przekazuje pieniądze studentom, a ci zanoszą je do uczelni.

Czyli na podobnej zasadzie, jaka obowiązuje w służbie zdrowia? A więc pieniądze idą – w tym wypadku – za studentem?

– System ten mógłby funkcjonować w postaci stypendiów czy w innych formach. Sprowadza się to jednak do zmiany formy finansowania edukacji, a nie do zasady, że państwo zapewnia bezpłatną edukację. Gdyby przejść na ten drugi sposób, że państwo daje pieniądze studentom, a oni zanoszą je uczelniom, trzeba byłoby jeszcze rozstrzygnąć dwie kwestie. Pierwsza to perspektywa, że trzeba dać każdemu studentowi odpowiednią kwotę pieniędzy. Tymczasem teraz wiadomo, że to finansowanie przez państwo jest ograniczone do pewnej liczby studentów, których uczelnie są w stanie przyjąć. Pozostali szukają miejsc na uczelniach prywatnych, na których trzeba płacić za studia. Po drugie – w tym wariancie – trzeba byłoby zapytać, ile studenci będą płacić uczelniom i kto będzie o tym decydował. Można się obawiać, że uczelnie obliczą koszty nauczania według własnych kalkulacji. Wówczas to one w gruncie rzeczy dyktowałyby państwu, ile ma przeznaczyć pieniędzy na edukację. Jest mało realne, aby przy tym drugim rozwiązaniu to wyłącznie uczelnie decydowały o wielkości funduszy na edukację. Możliwości państwa są bowiem ograniczone. Tak jest nawet w krajach bogatszych od nas.

Ale chyba ten problem można byłoby jakoś rozwiązać. Analogiczny system funkcjonuje w służbie zdrowia, gdzie prywatne przychodnie i gabinety podpisują umowy z Funduszem Zdrowia.

– Jedyna możliwość jest taka, że państwo wyznaczałoby maksymalne koszty edukacji albo maksymalne finansowanie. To jednak sprowadza się do dzisiejszego modelu, bo państwo właśnie mówi uczelniom, ile maksymalnie może przeznaczyć na kształcenie studentów. Więc nawet gdyby funkcjonował ten drugi system, władze musiałyby powiedzieć – możemy przekazać studentom pieniądze, ale i tak będzie to kwota w granicach możliwości budżetu. Możliwe są tu oczywiście jeszcze pewne ograniczenia, np. postawienie warunku, że kierujemy pieniądze dla tych, którzy dostaną się na studia. Jednak i tu mogą wystąpić trudności. Bowiem jeśli uczelnia przyjmie każdego, kto się zgłosi, zażąda za niego rachunku. Więc ostatecznie o wydatkach państwa decydowałyby uczelnie w dwojakim stopniu, po pierwsze dlatego, że decydowałyby, ilu studentów przyjąć, po drugie, o wysokości kosztów ich kształcenia. To jest słaby punkt koncepcji studiów finansowanych poprzez przekazywanie pieniędzy studentom. Jest jeszcze model pośredni, który polega na tym, że państwo przeznacza pewną kwotę na kształcenie, ale każdy, kto przychodzi na studia, ponosi pewną opłatę, od której są zwolnieni tylko najbiedniejsi studenci. Jednak wówczas doszłoby do sytuacji, że edukacja jest bezpłatna tylko dla biednych.

…i Trybunał Konstytucyjny mógłby odrzucić taki zapis jako niezgodny z Konstytucją?

– Dokładnie. Bez zmiany Konstytucji możliwe są jedynie różne formy współpłatności za studia, co zresztą funkcjonuje już obecnie. Przecież jeśli ktoś nie
dostanie się na studia dzienne bezpłatne, często decyduje się na uczelnie prywatne.

Może rozwiązaniem byłby bon edukacyjny, którego pomysł zgłaszał przed kilkoma laty były premier Jan Olszewski?

– Rzeczywiście to mogłoby być rozwiązanie, ale właściwie jedynie dotyczące młodzieży objętej obowiązkiem szkolnym, a właściwie szkół podstawowych i gimnazjów, ponieważ tam liczbę uczniów można dokładnie określić, a szkołom niejako narzucić pewien pułap wydatków na każdego ucznia. Natomiast jest pytanie, czy zgodzą się na to uczelnie, i czy państwo byłoby w stanie sprostać ich oczekiwaniom i pokryć tzw. efektywne koszty studiów. Zapewne nie. Wówczas trzeba byłoby zmienić system i przynajmniej część osób musiałaby się zgodzić na odpłatne studia.

Takie właśnie argumenty wysuwa prof. Luty, który uważa, że przy obecnym poziomie finansowania kształcenia studentów przez państwo nie da się utrzymać wysokiego poziomu edukacji.

– Niestety, przy obecnych możliwościach budżetu nie da się zwiększyć nakładów na szkolnictwo, z wyjątkiem pewnych funduszy na badania naukowe, ale to już oddzielna sprawa, ponieważ dotyczy innej formy działalności uczelni. Jednak także w tej dziedzinie możliwości finansowe są ograniczone, tak jak perspektywy rozwoju uczelni i konkurencja z zagranicznymi uniwersytetami. Dlatego też opracowaliśmy w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego koncepcję zmiany sposobu wykorzystania ograniczonych środków pochodzących z budżetu państwa w taki sposób, aby te najlepsze uczelnie dostały więcej pieniędzy, a te słabsze – mniej. Propozycja ta nie spotyka się jednak z zainteresowaniem, zwłaszcza tej większej, drugiej grupy uczelni.

Propozycja ta dotyczy funduszy przeznaczonych na kształcenie studentów czy działalność naukowo-badawczą?

– Dotyczy tylko funduszy na edukację. Finansowanie działalności naukowo-badawczej odbywa się na innej zasadzie, mianowicie pieniądze są kierowane
na konkretne projekty w zależności od ich wartości, więc tu są inne kryteria. To są odrębne pieniądze, o które mogą występować uczelnie na realizację programów naukowo-badawczych. W ciągu ostatnich dwóch lat udało się zwiększyć nakłady na ten cel, co będzie odczuwalne zwłaszcza w roku bieżącym. Wykorzystane tu będą bowiem także fundusze z Unii Europejskiej.

Wracając do propozycji zmiany formy finansowania i wprowadzenia współpłacenia przez studentów – znów nasuwa się analogia z systemem funkcjonującym w służbie zdrowia, ponieważ sposobem na określenie pułapu finansowania przez państwo edukacji mogłoby być np. określenie czegoś w rodzaju koszyka świadczeń.

– I de facto tak jest. Z tym, że ten „koszyk świadczeń” przypadający na studenta jest skonstruowany w ten sposób, że jest globalna kwota przeznaczona na działalność uczelni. W jej ramach musi zmieścić się pewna grupa ludzi. Każdy, kto się nie mieści, idzie na uczelnie prywatne.

Jak radzą sobie z finansowaniem edukacji inne kraje? Czy stosują np. rozwiązanie, które funkcjonuje obecnie w Polsce, lub to drugie, o którym Pan mówił, a więc skierowania pieniędzy „za studentem”?

– Są kraje, w których funkcjonuje współpłatność studentów. Najczęściej spotyka się dwa rozwiązania. Albo jest pełna odpłatność za studia, a z budżetu finansowane są stypendia dla najbiedniejszych uczniów; albo państwo w zasadzie pokrywa koszty kształcenia, a studenci wnoszą jakąś zryczałtowaną opłatę roczną, która stanowi większy lub mniejszy udział w kosztach edukacji. U nas też już jest współpłatność studentów, ale dotyczy to właściwie tych, którzy studiują na uczelniach prywatnych.

Ale oni ponoszą pełne koszty kształcenia?

– Jednak gdyby otrzymali np. bon edukacyjny, wykorzystaliby środki, jakie państwo przeznacza na ich kształcenie. Możliwe jest, co prawda, jeszcze domaganie się od studentów pokrywania kosztów egzaminów, ale one także są limitowane przez państwo. Warto pamiętać, że Trybunał Konstytucyjny orzekł, iż uczelnie niestacjonarne mogą pobierać opłaty za studia, i to jest najlepszy przykład formy mieszanej finansowania kształcenia.

Profesor Luty i inni rektorzy szkół wyższych nie słyszeli o nowej koncepcji ministerstwa dotyczącej zmian w sposobie finansowania kształcenia?

– Oczywiście, że słyszeli. Znam poglądy prof. Lutego, niedawno z nim rozmawiałem. On po prostu proponuje rozpoczęcie dyskusji na temat sposobu podziału pieniędzy na kształcenie oraz współpłacenia przez studentów. Zdaje sobie natomiast sprawę, że radykalnych rozwiązań nie można podejmować. Tak nie myśli żaden z rektorów polskich uczelni.

W takim razie nie akceptują projektu MNiSW? Czy uważają, że pomysł zróżnicowania finansowania uczelni nie rozwiąże problemu?

– Pomysł ten może rozwiązać problem finansowania edukacji. Jednak jest on trudny do zaakceptowania dla uczelni nieuznawanych za renomowane, które otrzymałyby mniejsze fundusze. Ale to nie jedyne rozwiązanie. Chciałbym przypomnieć, że dysponujemy też funduszami w wysokości miliarda euro z programu operacyjnego Kapitał Ludzki, do wydania w ciągu 8 lat. W jego ramach można będzie dofinansować te szkoły i uczelnie, które lepiej organizują kształcenie. Konferencja Rektorów Szkół Wyższych nie przedstawiła konkretnego projektu, a jedynie propozycje do dyskusji, dlatego rozumiem, że chce po prostu rozmawiać o zmianach formy finansowania bez naruszania ogólnych zasad zapisanych w Konstytucji.

A jeśli np. nowe władze zdecydują się na wprowadzenie zmian w Konstytucji?

– Wówczas będzie można dyskutować o nowej formule finansowania kształcenia. Nie wydaje mi się jednak, aby w kraju o naszych tradycjach, który ma wpisane do Konstytucji zasady gospodarki społeczno-rynkowej i sprawiedliwości społecznej, władze mogły powiedzieć: państwa nie obchodzi, kto i za ile będzie się kształcił. Wykształcenie jest dobrem publicznym, o które państwo musi dbać. Dlatego uważam, że musi też ponosić, przynajmniej w pewnym stopniu, koszty kształcenia społeczeństwa. Można natomiast dyskutować, w jakim stopniu ma je pokrywać.

REKLAMA