Komentarz Michalkiewiczia: Michał Boni agentem

REKLAMA

Michał Boni przyznał się, że w połowie lat 80–tych podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Twierdzi, że SB „szantażowała” go, a konkretnie – że podczas jakiejś rewizji ubecy grozili, że 3–letnią córkę jego narzeczonej zabiorą do milicyjnej izby dziecka.

Nawiasem mówiąc, w przypadku aresztowania rodziców, ówczesne prawo rzeczywiście dopuszczało taką możliwość, o czym Michał Boni, który w latach 80–tych był już dużym chłopczykiem i doświadczonym konspiratorem, nie mógł nie wiedzieć. W tym kontekście motyw „zmuszenia szantażem” do współpracy wydaje się mało przekonujący.

W dodatku Michał Boni przyznał się do podpisania zobowiązania dopiero teraz, po 22 latach. Już to opóźnienie musi budzić różne wątpliwości, zwłaszcza, że Michał Boni był na „liście Macierewicza” i nie zaprotestował ani słowem, kiedy środowisko „Gazety Wyborczej”, z którym jest związany, szkalowało Macierewicza za „oszczerstwa” i „pomówienia”. A teraz się przyznał i już może być ministrem w rządzie premiera Tuska. Kto wie, może nawet – autorytetem moralnym?

No dobrze, ale dlaczego tylko Michał Boni się przyznał? A inni – na co czekają?

(źródło)

REKLAMA
REKLAMA