Inny punkt widzenia: o abonamencie telewizyjnym

REKLAMA

Precz z abonamentem – ten pomysł Platformy Obywatelskiej budzi nerwowość w mediach państwowych. Sądząc po reakcjach różnych środowisk czy grup interesu, wiele wskazuje, że nowo-wybranej władzy nie wystarczy odwagi na realizację swoich zamierzeń.

Co prawda połowa społeczeństwa nie składa obowiązkowej daniny na TVP i PR (i prawie żadna firma), ale i tak to, co zostaje jest godne uwagi. Z punktu widzenia Polskiego Radia nie chodzi o uwagę, ale nawet o przetrwanie. 75% budżetu tej instytucji pochodzi z abonamentu właśnie. Natomiast Telewizja Polska dzięki reklamom, sponsoringom, konkursom sms-owym oraz innym działaniom komercyjnym temu podatkowi zawdzięcza jedną trzecią swoich przychodów.

REKLAMA

Nadawcy państwowi przekonują opinię publiczną, że rezygnacja z abonamentu będzie jednocześnie krokiem definitywnie uniemożliwiającym realizację słynnej „misji”. Zatem znikną z anten przedstawienia teatralne, reportaże, dokumenty, muzyka, literatura etc. Gdyby PO była nawet w połowie tak łajdackim ugrupowaniem jak sugeruje były premier Kaczyński, to i tak chyba nie wystarczyłoby tej podłości ani sprzedajności do równie otwartego ataku na kulturę polską. Skąd więc ten pomysł i o co tu chodzi?

Celem jest uniezależnienie mediów państwowych od polityki. Można bowiem zaryzykować porównanie, że tyle w mediach państwowych jest służalczości wobec władzy, ile jest w nich abonamentu. W tym miejscu warto też przypomnieć najważniejsze argumenty krytyków stanu obecnego. Prawie wszyscy zgadzają się, że Telewizja Polska skomercjalizowała swoją ofertę do granic przyzwoitości. Budowa kanałów tematycznych, jakkolwiek zgodna z trendami rozwoju tej branży, pozwoliła jednocześnie „zepchnąć” ambitniejszą ofertę do TVP Kultura a w przyszłości także do TVP Dokument. Główne anteny spokojnie mogą się teraz zająć tylko i wyłącznie zarabianiem pieniędzy i walką o oglądalność (notabene dobrze im to idzie). Polskie Radio w porównaniu z siostrzaną instytucją wypadało do niedawna dostojnie i poważnie, niczym encyklopedia Glogera na tle pisma „Twoje Imperium”. Oczywiście to się zmienia i śmielej wchodzą konkursy, sms-y i dziwne audycje o charakterze prawie kryptoreklamowym, ale nie doczekaliśmy się jeszcze na żadnej z głównych anten radiowego odpowiednika „Gwiazd tańczących na lodzie” itp. Na lodzie jednak tańczyć mogą tylko gwiazdy a nie redaktorzy z politycznego nadania i ma to swoje istotne konsekwencje.

Miejsce na politykowanie jest tylko w informacji i publicystyce a one stopniowo stają się coraz mniej istotne w mediach, gdzie rozrywka pożera i dominuje wszystko. Im więcej rozrywki i komercji, tym mniej miejsca na usługi polityczne. Mimo wszystkich zarzutów wobec TVP, jakie w czasach rządów PiS-u zgłaszały opozycja i przychylni jej komentatorzy, to przecież ślady aktywności prawicowych kierowników redakcji mogły dotyczyć w sumie zaledwie paru procent nadawanego programu. I to w dużej części właśnie dlatego, że cała reszta ramówki ma zarabiać pieniądze a nie bawić się w jakieś tam rozliczenia historyczno-polityczne.

To dzięki temu Telewizja Polska z sukcesami utrzymuje swoją pozycję na rynku, podczas gdy Polskie Radio oddało prymat prywatnym rozgłośniom i nawet zsumowane udziały Programu 1 PR oraz Trójki ledwo dają wynik równy jednej Zetce.

Upraszczając sprawę można powiedzieć, że sytuacja Telewizji nie zmieni się mocno z chwilą zniknięcia abonamentu. Czy „Łossskot” z Maćkiem Chmielem, Tymonem Tymańskim i Jackiem Dehnelem z 23:30 nagle zostanie przesunięty na 02:30? Nie. Później i tak nie ma sensu go nadawać a i widownia woli całonocne konkursy telefoniczne zamiast jakiejś tam kultury. To Radio przeżyje wielki wstrząs, więc broni się przed nim rękami, nogami oraz wszystkimi mikrofonami. I nie wiadomo ile zostanie na koniec, bo biorąc pod uwagę długoletnie odważne/samobójcze (zależnie od punktu widzenia) lekceważenie rzeczywistości rynkowej wszystko może przypominać raczej Pompeje niż drobne wstrząsy sejsmiczne.

Likwidując abonament parlament może mimo wszystko podtrzymać ustawowe obowiązki nałożone na media państwowe. Z reklam finansowałyby wtedy skromniejszą, choć dalej widoczną działalność „misyjną”. Złośliwie można dodać, że produkcji czy projektów byłoby mniej, ale i rozrzutność w wydawaniu publicznych pieniędzy byłaby mniejsza. Ocena całego zamysłu nie jest jak widać jednoznaczna. Diabeł pogrzebany jest jak zawsze w szczegółach i preferencjach. Wszystko zależy od tego, co nam bardziej przeszkadza.

Czy bardziej boli nas zawłaszczanie mediów państwowych przez kolejne ekipy? Czy raczej postępująca komercjalizacja? Wiele wskazuje, że wybór dokonać się musi między tymi dwiema opcjami.

(źrodło)

REKLAMA