Serbskie memento

REKLAMA

Z powodu natłoku wydarzeń krajowych można odnieść wrażenie, że poza Polską już nic się nie dzieje. Tymczasem jest odwrotnie; nie tylko dzieją się rzeczy ważne, ale niektóre z nich mogą nawet stanowić prefigurację wypadków, z jakimi wkrótce i my się zetkniemy.

W sobotę 17 listopada, odbyły się w Kosowie wybory parlamentarne, w których niekwestionowanym zwycięzcą została Demokratyczna Partia Kosowa, stojąca na nieubłaganym gruncie niepodległości. Popierają ją Stany Zjednoczone i Unia Europejska, co wydaje się istotne o tyle, że bez tego poparcia Demokratyczna Partia Kosowa nie tylko nie wygrałaby demokratycznych wyborów, ale pewnie nie mogłaby nawet do nich przystąpić. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, bo przecież każdy dorosły człowiek zdaje sobie sprawę, że demokracja, owszem, jak najbardziej, ale ktoś przecież musi tym całym bajzlem kierować. Problem polega na tym, że Kosowo formalnie jest prowincją Serbii, państwa de nomine suwerennego. Serbia jest przeciwna niepodległości Kosowa między innymi również dlatego, że uważa tę prowincję za kolebkę swojej państwowości, mniej więcej tak samo, jak Polacy Wielkopolskę lub Małopolskę. Dlaczego w takim razie i Waszyngton i Unia Europejska popiera niepodległość Kosowa?

REKLAMA

Wydaje się, że każde z innego powodu. Jeśli chodzi o Unię, to najważniejsze jest stanowisko niemieckie. Niemcy, bez względu na to, czy rządził nimi akurat cesarz Wilhelm II, czy wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, czy wreszcie wzorowy demokrata Helmut Kohl, kiedy tylko odzyskiwały w Europie swobodę ruchów, zawsze albo próbowały zablokować serbskie ambicje budowania Wielkiej Serbii, to znaczy – podporządkowania sobie przez Serbię innych narodów bałkańskich, albo Wielką Serbię rozbijały. Tak było podczas I wojny światowej, którą Niemcy przegrały i wskutek tego powstała Wielka Serbia pod nazwą Jugosławii. W roku 1940 Jugosławia została zawojowana przez Adolfa Hitlera, a politycznie rozebrana poprzez zachęcenie Chorwacji do proklamowania niepodległości. Ale Niemcy przegrały również II wojnę, a przynajmniej w roku 1945 wszyscy tak uważali, wobec czego Wielka Serbia znów się odtworzyła w postaci Jugosławii, co prawda już komunistycznej, niemniej jednak.

Więc kiedy pod koniec lat 80–tycyh wystąpiły objawy załamywania się porządku jałtańskiego i grupa krajów środkowo–europejskich podjęła współpracę polityczną w ramach najpierw Quadra, potem Penta, a wreszcie – Heksagonale, Niemcy zachęciły Słowenię i Chorwację do proklamowania niepodległości i jako pierwsze na świecie ich niepodległość uznały. Doprowadziło to do krwawej wojny o granice i oczywiście – rozpadu Jugosławii. Najwyraźniej jednak tym razem postanowiono rozwiązać serbski problem raz na zawsze i nie tylko zlikwidować Wielką Serbię, ale przeprowadzić rozbiór samej Serbii, oczywiście metodami pokojowymi i demokratycznymi, bo dzisiaj takie akurat nastały czasy. Niemcy bowiem najwidoczniej nie chcą tolerować uważanej za enklawę wpływów rosyjskich Serbii w tej części Europy, którą, nie bez podstaw, już uważają za swoją. Wybory w Kosowie i sukces Demokratycznej Partii Kosowa, która domaga się „niepodległości” tej prowincji, to znaczy – oderwania jej od Serbii, jest kolejnym etapem realizacji planu rozbioru. Rosja zapewne się na to zgodzi, bo ta pozycja wydaje się i tak stracona, po drugie – strategiczne partnerstwo wymaga elastyczności, no a poza tym Niemcy mogą się zrewanżować nie tylko finansowaniem Gazociągu Północnego, ale i innymi przysługami w przyszłości.

Oczywiście „niepodległość” Kosowa jest tylko etapem niezbędnym dla przyłączenia w przyszłości tej prowincji do Albanii, w ramach budowania Wielkiej Albanii. Dlaczego Amerykanie, gdzie indziej tak ostro zwalczający ekspansję islamską zdają się popierać w Europie ideę Wielkiej Albanii? Nie wykluczone, że jest to z ich strony pocałunek Almanzora, złożony Unii Europejskiej, która przecież z założenia jest przedsięwzięciem, najdelikatniej mówiąc, konkurencyjnym wobec USA. Mniej delikatnie, za to konkretnie, mówił o tym Jakub Delors, bez ogródek stwierdzając, że celem Unii Europejskiej jest wypowiedzenie Stanom Zjednoczonym „wojny ekonomicznej”. Ano, skoro wy nam tak, to my wam na odchodne (Hilaria Clintonowa, mająca szanse na nominację Partii Demokratycznej w amerykańskich wyborach prezydenckich „nie wykluczyła” ewakuacji wojsk amerykańskich z Niemiec) zaaplikujemy Europie na Bałkanach islamską Wielką Albanię.

Dlaczego Kosowo może być prefiguracją problemów z jakimi możemy zetknąć się w przyszłości również my? Nie tyle z powodu czystek etnicznych, jakie Wyzwoleńcza Armia Kosowa przeprowadziła w tej prowincji pod osłoną wojsk i lotnictwa NATO, w rezultacie których liczba ludności serbskiej spadła w tej prowincji do ok. 120 tysięcy wobec 2 mln Albańczyków – chociaż niczego oczywiście wykluczyć nie można. Warto jednak zwrócić uwagę na takie organizacje, jak np. Ruch Autonomii Śląska i Związek Ludności Narodowości Śląskiej. Pierwsza powstała w roku 1990, zaraz po pamiętnych uściskach Kanclerza Kohla z premierem Mazowieckim w Krzyżowej. Druga utworzyła grupa działaczy RAŚ. Pierwsza jest formalnie zarejestrowana, zaś rejestracji drugiej władze polskie na razie odmawiają, twierdząc, że takiej narodowości „nie ma”. Ale w Czechach i na Słowacji jest, więc pewnie Trybunał w Strasburgu, gdzie ZLNŚ złożył stosowną skargę na Polskę, wymusi te rejestrację. W tej sytuacji nic już nie będzie stało na przeszkodzie „pogłębieniu regionalizacji” (którego domaga się RAŚ) i realizacji politycznych ambicji „śląskiej mniejszości narodowej”, których wyrazicielem jest ZLNŚ – zwłaszcza że i Niemcy chyba nikomu nie dadzą się wyprzedzić w popieraniu jednego i drugiego, zgodnie zresztą z literą i duchem Traktatu Reformującego, który premier Tusk 13 grudnia w imieniu Polski podpisze w Lizbonie.

(źródło)

REKLAMA