Tusk potrzebuje błazna?

REKLAMA

Od ćwierćwiecza jestem pilnym czytelnikiem książek profesora Leszka Kołakowskiego. I tych z okresu stalinowskiego, i tych z czasów jego „rewizjonizmu” partyjnego, i późniejszych. Choć w wielu momentach obecne poglądy profesora budzą mój sprzeciw lub wątpliwości, jest to z pewnością jeden z najwybitniejszych filozofów i historyków ideii w XX wieku.

W 1959 roku na łamach „Twórczości” ukazał się słynny tekst Kołakowskiego „Kapłan i błazen”. O zawartej tam koncepcji filozofowania napisano już tomy – i obecnie nie chcę do tej dyskusji wracać. Sam zresztą profesor Kołakowski najpewniej tego tekstu w tej formie dzisiaj by nie napisał (w żadnym zbiorze tekstów – poza „Pochwałą niekonsekwencji” wydaną przez londyński PULS w 1989 roku – opublikowanym po emigracji autora z Polski nie zauważyłem reedycji tego tekstu).

REKLAMA

Niewątpliwie koncepcja filozofa jako permanentnego krytyka twierdzeń uznawanych powszechnie za oczywiste ma – oprócz ewidentnych wad – także zalety. Wielu dzisiejszych lewicujących intelektualistów uznaje wciąż tamten tekst za punkt odniesienia i miarę dla własnej twórczości. Uporczywie nie chcą oni jednak doczytać ówczesnego Kołakowskiego do końca. Niemal pół wieku temu Leszek Kołakowski pisał:

„Błazen jest tym, który wprawdzie obraca się w dobrym towarzystwie, ale nie należy do niego i mówi mu impertynencje; tym, który podaje w wątpliwość wszystko to, co uchodzi za oczywiste; nie mógłby tego czynić, gdyby sam do dobrego towarzystwa należał – wtedy najwyżej mógłby być gorszycielem salonowym; błazen musi być na zewnątrz dobrego towarzystwa, oglądać je z boku, aby wykryć nie-oczywistość jego oczywistości i nie-ostateczność jego ostateczności; zarazem musi w dobrym towarzystwie się obracać, aby znać jego świętości i aby mieć okazję do mówienia mu impertynencji”.

Czy polscy politycy po 1989 roku zadbali o to, aby mieć swoich „błaznów”? Ludzi patrzących z boku, ale prosto w nos mówiących rządzącym: to i to jest złe, tu i tu popełniasz błąd? Czy kimś takim był Mieczysław Wachowski dla Lecha Wałęsy? Wolne żarty. Czy tę funkcję spełnił wobec Tadeusza Mazowieckiego Adam Michnik? Czy Jarosław i Lech Kaczyńscy mają wokół siebie kogoś, kto nie z pobudek nienawistnych, ale z pozycji rzeczowej analizy sytuacji mógłby im wytknąć błędy i być wysłuchanym?

Kto wreszcie spełni tę funkcję w przypadku rządu Donalda Tuska? Władysław Bartoszewski? Nie leje się benzyny, żeby ugasić pożar. Więc kto? Może liberałowie z Centrum im. Adama Smitha? A może Jan Maria Rokita, który dobrze zna partię premiera i chyba nie życzy jej najgorzej?

Jedno jest pewne: wielu rządzących popełniało błędy – państwu na szkodę, sobie na zatracenie – otaczając się wyłącznie „potakiewiczami”. Edward Gierek swego czasu tłumaczył upadek jego ekipy tym, że „był niedoinformowany”. Czy Donald Tusk nie będzie się kiedyś tłumaczył w podobny sposób? Serdecznie tego Panu Premierowi nie życzę.

(źródło)

REKLAMA