Lewica przeciw pomnikom

REKLAMA

Kilka dni temu media podały wiadomość o usunięciu ostatniego pomnika generała Franciszka Franco, jaki podobno stał w Hiszpanii, czyli pomnika w Madrycie. Nie wiem, czy jest to wiadomość dokładna, gdyż – jak mi się zdaje – stoi jeszcze wielki pomnik Franco na koniu w rodzinnym El Ferrol, ale jest to wydarzenie symboliczne. Franco umarł 30 lat temu, a lewica zadała mu teraz cios ostateczny, wymazując go z historii.

Demoliberałowie i socjaliści do niedawna jeszcze zapewniali, że symbolika frankistowska zupełnie im nie przeszkadza. „Kontrowersyjne pomniki – pisał kilka lat temu Wiktor M. Pérez-Díaz – takie jak Krzyż w Dolinie Poległych koło Madrytu, straciły znaczenie i przestano zwracać na nie uwagę. Sprawom spornym nadano inną postać. Hiszpanie połączyli symbole, które dotąd były opozycyjne i pojednali je ze sobą. Ulice noszą nazwiska frankistowskich generałów z okresu wojny domowej, lecz także przywódców republikańskich i lewicowych. Najbardziej wymownym przejawem tej symbolicznej polityki pokojowej koegzystencji jest statua Franco na koniu, stojąca przed kompleksem budynków rządowych w centrum Madrytu, niecałe sto metrów od pomników dwóch przywódców socjalistycznych Drugiej Republiki, Prieto i Largo Caballero, którzy zmarli na politycznej emigracji”.

REKLAMA

Pomnik Franco obok pomników socjałów i moskiewskiej agentury? Samo w sobie jest to poniżenie dla Franco. W gruncie rzeczy jednak miał to być wyraz demoliberalnego agnostycyzmu: prawda – także historyczna i polityczna – nie istnieje, ewentualnie, jeśli nawet jest, to nie możemy jej poznać. Dlatego trzeba dać ludziom równoprawne „opcje” i równoprawnie poustawiać na jednym placu pomniki bohaterów lewicy i prawicy, komunistów i kontrrewolucjonistów. Demokracja wszak – jak zauważył to już Platon – polega na tym, że zgodność panuje jedynie co do jednej rzeczy: braku prawdy.

Tylko czy Franco pasował do tego modelu? Czy wystarczyło postawić go obok socjalistów? Nie, nadal raził oczy lewicy. Można oczywiście postawić Franco jako jedną z „opcji”, ale człowieka lewicy i tak będzie drażnił, gdyż „nie ma wolności dla wrogów wolności”. Franco nie może być jedną z opcji, gdyż wierzył w obiektywny charakter prawdy. Lewica musi kasować pomniki przywódców, którzy prowadzą „krucjatę ludzi wierzących w Boga, w ludzką duszę, w dobro, w ideały, poświęcenie, przeciw ludziom bez wiary, moralności, szlachetności”. Krzyżowiec -wierzący w prawdę – jest dla niewierzącej w nic lewicy niezwykle niebezpieczny. Franco pośrodku hiszpańskiej stolicy to nieme wyzwanie rzucone wszystkim demoliberałom i socjalistom rządzącym dziś Hiszpanią. Gdy rządzący socjaliści walczą o prawa kobiet, homosiów, mniejszości narodowych, rasowych i religijnych, jak cierń muszą im tkwić słowa Franco: ” Największą słabością nowoczesnych państw jest ich brak zawartości doktrynalnej, odrzucenie stabilnej koncepcji człowieka, życia i historii. Największym błędem liberalizmu jest negacja wszelkich stałych kategorii rozumu, jego absolutny i radykalny relatywizm”.

Pomnik Franco nie mieścił się panteonie świata demoliberalnego, nawet jako jedna z „opcji”. Franco jest przecież tym złym, faszystą, mordercą komunistów, katem socjalistów. Franco jest przecież prawdziwym Hiszpanem. Dziś – aby zasłużyć sobie na pomnik – trzeba być Europejczykiem, który wierzy tylko w jedną prawdę: iż prawdy nie ma.

REKLAMA