Michalkiewicz: Wstydliwe zakątki „taniego państwa”

REKLAMA

Jak z drogiego państwa zrobić „tanie państwo”? Odpowiedź zależy od tego, o co chodzi naprawdę – chociaż wzorem greckiego premiera Venizelosa można również udzielić na to pytanie odpowiedzi uniwersalnej.

Na pewnym przyjęciu w Paryżu w 1919 roku Venizelos został zagadnięty przez polskiego dyplomatę, jak Polska powinna postąpić w kwestii ukraińskiej. Grecki polityk nie miał pojęcia, o co w ogóle chodzi, ale nie chcąc pozostawić pytania bez odpowiedzi, podniósł do góry palec i solennym tonem oświadczył, że „w tej sprawie, jak zresztą w każdej innej, należy postępować zgodnie ze swymi kardynalnymi zasadami”. Jeśli więc rzeczywiście chodziłoby o zredukowanie kosztów funkcjonowaniapaństwa, to trzeba by redukować państwowe
wydatki. Jednak większość obecnych sławnych szermierzy walki o „tanie państwo” stoi na nieubłaganym gruncie kardynalnej zasady „neutralności budżetowej”. Zasada ta mówi, że należy szukać rozwiązań, które w żadnym razie nie pociągałyby za sobą uszczuplenia dochodów budżetowych. A skoro wiadomo, że dochody budżetowe są po to, by niezwłocznie
przekształcić się w budżetowe wydatki, wiemy także, że potężnym szermierzom walki o „tanie państwo” wcale nie chodzi o redukcję wydatków, tylko o znalezienie jakiegoś hasła, żeby było ładniej. A kiedy jest ładniej? Ładniej jest wtedy, kiedy z państwowych dochodów pożywia się coraz większe grono politycznych przyjaciół i sojuszników potężnych szermierzy,
dzięki czemu w bezkompromisowej walce o „tanie państwo” nie pozwalają się oni ani nikomu wyprzedzić, ani tym bardziej nikomu zastąpić. Skoro tak, to jest oczywiste, że walka o „tanie państwo” polega na takim poupychaniu kosztów jego funkcjonowania, takim ich poukrywaniu, żeby trudno było dojść, jakie one są naprawdę.

REKLAMA

W tej sytuacji można jednocześnie i walczyć o „tanie państwo”, i podnosić koszty jego funkcjonowania – m.in. na tę walkę, bo wiadomo, że podczas walki straty muszą być. W służbie
bezpieczeństwa i obronności Jak jeszcze w latach 70. zauważył Stanisław Barańczak, słowo „bezpieczeństwo” przyprawia każdego o dreszcz zgrozy. Taki dreszcz raczej zniechęca
niż zachęca do dociekliwości również w kwestii wydatków, jeśli związane są one z „bezpieczeństwem” lub bardzo mu bliską „obronnością”. Pokusę dociekliwości skutecznie hamuje instynkt samozachowawczy, który leży u podstaw rosyjskiego przysłowia, że „kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach”. Dlatego też szermierze „taniego państwa” bardzo chętnie upychają wydatki państwowe w służbie bezpieczeństwa i obronności. Na tym właśnie nieubłaganym stanowisku stanęli autorzy ustawy „Prawo telekomunikacyjne” z 16 lipca 2004 roku. W art. 176 i następnych stanowi ona, że „przedsiębiorcy telekomunikacyjni” są obowiązani przy planowaniu, budowie, rozbudowie, eksploatacji i łączeniu sieci uwzględniać możliwość wystąpienia „szczególnych zagrożeń” – zwłaszcza stanów nadzwyczajnych, które w nieco humorystyczny sposób reguluje konstytucja zredagowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego z pomocnikami. W praktyce sprowadza się to m.in. do zapewnienia Policji, Straży Granicznej, Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, Żandarmerii Wojskowej, Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, Służbie Wywiadu Wojskowego i Kontroli Skarbowej
dostępu do treści informacji przekazywanych w sieci telekomunikacyjnej, co oczywiście wymaga nie tylko utrwalania wszystkich informacji – a więc rozmów i innych form kontaktu – ale także ich archiwizowania przez czas bliżej nieokreślony. Już sama liczba instytucji zapewniających nam bezpieczeństwo może na wieki uspokoić nawet najbardziej bojaźliwego obywatela, a cóż dopiero świadomość, że „spisane będą czyny i rozmowy”, a zwłaszcza rozmowy… Ileż radości może w tych warunkach dostarczyć każdemu lektura art. 49 konstytucji o „ochronie tajemnicy komunikowania się”, lektura ustawy o ochronie danych osobowych, słuchanie bajek o tajemnicy korespondencji, zakazie podsłuchu rozmów telefonicznych bez zezwolenia niezawisłego sądu, no i oczywiście srogich upomnień GIODO – bo tak, zdaje się, brzmi skrót nazwy Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych – urzędu utworzonego, jak widzimy, wyłącznie po to, żeby było ładniej! Zapewnienie tym wszystkim bezpiekom nieskrępowanego dostępu do treści informacji przekazywanych w sieci telekomunikacyjnej wymaga od przedsiębiorców telekomunikacyjnych założenia i utrzymywania tajnych kancelarii, boć przecież informacje mogą zawierać „tajemnice państwowe”, a
jak poucza doświadczenie ostatnich lat, tajemnicą państwową może być cokolwiek, co akurat pasuje nie tyle nawet rządowi – bo rząd dzisiaj jest, a jutro ląduje już w kryminale – co razwiedce. Taka kancelaria tajna musi odpowiadać wymaganym przez prawo warunkom, zaś do jej obsługiwania trzeba wyznaczyć specjalnego pracownika – i to nie byle jakiego, ale takiego, które mu razwiedka wyda certyfikat konfidencji, nie mówiąc o konieczności zainstalowania odpowiednich urządzeń technicznych, zapewniających bieżącą rejestrację „treści”.
Mało tego – projekt kolejnej ustawy, tym razem o ratownictwie medycznym, przewiduje konieczność zainstalowania urządzeń technicznych pozwalających zidentyfikować rozmówcę służb ratowniczych. Nie byłoby w tym wszystkim może nic nadzwyczajnego, gdyby nie okoliczność, że „przedsiębiorca telekomunikacyjny” musi to wszystko zrobić na własny koszt. Jeśli takie rozwiązanie przyjęła ustawa z 2004 roku, to nic dziwnego – bo rządzące wtedy komuchy ani myślały jeszcze o „tanim państwie”, podobnie jak późniejsza koalicja pod przewodnictwem Prawa i Sprawiedliwości, którego ideałem było, jak wiadomo, nie żadne „tanie państwo”, tylko „państwo solidarne”. Jednak w projekcie nowelizacji ustawy „Prawo telekomunikacyjne” utrzymano rozwiązanie przerzucające koszty funkcjonowania służby bezpieczeństwa i obronności na podmioty gospodarcze, chociaż teraz rządzi Platforma Obywatelska, której sztandarowym makagigi jest przecież „tanie państwo”! Czyżby między „państwem solidarnym” a „tanim państwem” nie było żadnej różnicy? A to ci dopiero siurpryza! A co z „kardynalnymi zasadami”? Powoływanie się na konstytucję – zarówno za generalissimusa Stalina, jak i za premiera Tuska – było i jest cokolwiek groteskowe, ale co komu szkodzi przypomnieć „zasady kardynalne”, na które taki nacisk kładł premier Venizelos? Weźmy taki artykuł 32, który w ustępie 1 stwierdza, że „wszyscy są wobec prawa równi” i „wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”, a w ustępie 2 zakazuje wszelkiej dyskryminacji również „w życiu gospodarczym” – i to „z jakiejkolwiek przyczyny”. Z jakiejkolwiek – a więc nawet pod pretekstem budowania „taniego państwa”. Nawet z tego powodu rząd nie powinien przerzucać części kosztów funkcjonowania państwa na niektóre podmioty gospodarcze, nakładając na nie ukryty podatek, rodzaj szarwarku, chociaż wcześniej przecież, pod pretekstem konieczności pokrywania kosztów funkcjonowania państwa, już podatek od nich pobrał. Wygląda na to, że rozwiązania przyjęte w ustawie „Prawo telekomunikacyjne”, jak i w projekcie jego nowelizacji oraz w projekcie ustawy o ratownictwie medycznym – są sprzeczne z zawartą w art. 32 konstytucji zasadą równego traktowania podmiotów gospodarczych przez władze publiczne. Dlaczego od podmiotów gospodarczych działających w innych branżach pobiera się tylko jeden podatek, a od przedsiębiorców telekomunikacyjnych dwa – w tym jeden ukryty? Co na to Rzecznik Praw Obywatelskich? Wprawdzie ten ukryty podatek nałożony jest „w drodze ustawy”, co pozornie wyczerpuje wymagania wyliczone w art. 217 konstytucji – ale właśnie pozornie, bo wydaje się, że intencją tego artykułu jest jawność obciążeń podatkowych jako obciążeń podatkowych również wtedy, gdy są one dla niepoznaki zakamuflowane pod postacią „obowiązków związanych z bezpieczeństwem i obronnością państwa”, a więc są rodzajem „innych danin publicznych”, o jakich mówi art. 217. Przy okazji „porządkujemy rynek” Komentując utworzenie w Sejmie komisji „Przyjazne Państwo”, która pod przewodnictwem posła Janusza Palikota ma usuwać „absurdy” z systemu prawnego, zwróciłem uwagę, że te „absurdy” i „nonsensy” są nimi tylko z punktu widzenia obywateli i podmiotów gospodarczych, ale nie z punktu widzenia polityków i biurokratów. Każdy taki „nonsens” i „absurd” sprowadza się do jakiegoś nakazu lub zakazu, z pilnowania których całe pokolenia biurokratów i polityków żyją sobie aż do śmierci, a w każdym razie do emerytury. Spróbujmy zatem przyjrzeć się opisanemu wyżej „nonsensowi” albo jak kto woli – „absurdowi”. Wśród „przedsiębiorców telekomunikacyjnych” są wielcy i mali, ale „Prawo telekomunikacyjne” tutaj akurat nikogo nie wyróżnia i w służbie bezpieczeństwa i obronności na każdego nakłada identyczne obowiązki. Ich koszt jest również identyczny, ale konsekwencje już identyczne nie są. Dla
wielkich operatorów telekomunikacyjnych poniesienie kosztów utworzenia kancelarii tajnej, zatrudnienia specjalnych pracowników i zainstalowania odpowiednich urządzeń technicznych nie stanowi żadnego problemu. Co innego dla operatorów drobnych, dla których zakup i instalacja wymaganych przez razwiedkę urządzeń technicznych oraz ich obsługiwanie może pochłonąć cały zysk. Ponieważ posądzanie Wielce Czcigodnych Posłów o głupotę byłoby nietaktowne nawet w przypadku uzasadnionych podejrzeń, z ostrożności wolę przyjąć, że rynkowe rezultaty przyjętych w ustawie i w projekcie nowelizacji rozwiązań są świadomie wykalkulowane. Z jednej strony może to wystawiać chwalebne świadectwo spostrzegawczości parlamentarzystów, ale z drugiej – nieuchronnie nasuwa podejrzenia, że porządkowanie rynku telekomunikacyjnego w taki sposób nie dokonuje się bezinteresownie. Czyżbyśmy byli skazani na wybór między głupotą a korupcją?

Światełko w tunelu Wprawdzie dobrze to nie wygląda, ale ponieważ wszyscy zachęcają nas dzisiaj do myślenia pozytywnego, to spróbujmy. O tym, żeby bezpieka zrezygnowała z podglądania, podsłuchiwania i prowokowania obywateli nie ma mowy, bo cóż by wtedy robiła? To ona rządzi nie tylko w naszej młodej demokracji, ale i w demokracjach starszych, więc skoro nie możemy tego zmienić, musimy się do tego przyzwyczaić, bo polubić chyba się nie da. No dobrze, ale co z kosztami? Nie ma żadnego powodu, żeby jednych przedsiębiorców obciążać kosztami funkcjonowania państwa w dwójnasób, podczas gdy innych – zwyczajnie. Jeśli zatem razwiedka chce, by przedsiębiorcy telekomunikacyjni wykonywali na jej rzecz rozmaite szarwarki, to niech za to płaci – zamiast stosować wyłudzenia, które z uwagi na towarzyszący im przymus można by uznać nawet za usiłowanie wymuszenia rozbójniczego. Płacić zaś może na dwa sposoby. W pierwszym przypadku może nakazać rządowi, żeby obmyślił dla przedsiębiorców telekomunikacyjnych zwolnienia
podatkowe do wysokości wartości tych usług. Wadą tego rozwiązania jest postępująca komplikacja systemu podatkowego – już i tak zagmatwanego do granic możliwości. Zaletą tej koncepcji jest jednak to, że alternatywa jest jeszcze gorsza – bo w braku zwolnień podatkowych rząd musiałby zwracać przedsiębiorstwom telekomunikacyjnym koszty usług wyświadczonych przez nie razwiedce – a to byłoby jeszcze bardziej skomplikowane, chociaż z punktu widzenia szermierzy „taniego państwa” też nie pozbawione zalet. Ileż wesołych miejsc pracy można by wówczas stworzyć dla przyjaciół i znajomych?

PS. W sklepiku nczas.com można kupić nowy kwartalnik Janusza Korwin Mikke. Każdy numer zawiera szereg tekstów dłuższych, bardziej pogłębionych niż publikowane w “Najwyższym Czasie”. “Stańczyk Królewski” to analizy bieżących problemów politycznych i społecznych, wyselekcjonowane teksty z archiwów prasy prawicowej, recenzje książek oraz niepublikowane nigdzie indziej felietony Janusza Korwin Mikke…

UWAGA! Masz problem z obsługą strony, e-wydania lub księgarni? Napisz do nas: [email protected]

W internetowej księgarnii pojawiły się nowe pozycje. Osoby mieszkające w Warszawie zamówienie mogą odebrać osobiście:

Dekadencja (Janusz Korwin-Mikke): Zmian kulturowych, które zachodza w Unii Europejskiej nie da sie ukryc. Nie da sie tez ukryc, ze zmiany te nie sa spontaniczne, a starannie planowane. Czy winic trzeba, tak jak JKM – dekadencje?

Kosciol a wolny rynek (Thomas Woods): Katolicka obrona wolnego rynku. Czy bieda jest blogoslawiona, a bogactwo przeklete? Ksiazka o tym, ze liberalizm, jak niewiele innych pradow umyslowych, jest bliski nauczaniu Chrystusa, ktory w swoich naukach uwalnial czlowieka z wiezow opresyjnej wladzy i zakazow odbierajacych mu godnosc i wolna wole…

Ekonomia Wolnego Rynku. Tom 1 i Tom 2 (Murray Rothbard): Wreszcie w Polsce! Pierwszy tom najwazniejszego dziela amerykanskiego profesora Murraya N. Rothbarda, najwybitniejszego ucznia samego Ludwiga von Misesa! Ksiazka lamie monopol przestarzalych, nieaktualnych i falszywych podreczników ekonomii obowiazujacych na polskich uczelniach.

________________________________________________________
zachęcam do odwiedzenia internetowej księgarni nczas.com

KSIĄŻKI JANUSZA KORWIN MIKKE W ATRAKCYJNYCH CENACH!

● tylko wyselekcjonowane pozycje książkowe najlepszych Autorów!
● stawiamy na jakość, nie na ilość!
● książki wysyłamy dwa razy dziennie (tylko priorytetem)
● już wkrótce nowe kanały płatności

________________________________________________________
zachęcamy do zamówienia e-prenumeraty Najwyższego Czasu!

● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com – KAŻDA wpłacona złotówka przekłada się na ilość tekstów na stronie
● 10 kolejnych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)

Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę

REKLAMA