Michalkiewicz: Polityka wobec Rosji

REKLAMA

Ledwo tylko minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski ogłosił w Moskwie powrót do „pragmatyzmu” w stosunkach polsko-rosyjskich, a już premier Waldemar Pawlak uchylił karę, jaką w wysokości pół miliarda złotych władze polskie wymierzyły spółce J&S, która pośredniczy w sprzedaży Polsce rosyjskiej ropy. Ta spółka była kiedyś przedmiotem zainteresowania sejmowej komisji śledczej, ale akurat wtedy pan Maciej Hunia, obecnie mianowany przez premiera Tuska szef Służby Wywiadu Wojskowego, zdemaskował Marcina Tylickiego, asystenta kierującego komisją posła Gruszki, jako rosyjskiego szpiega. Jak pamiętamy, poseł Gruszka z tej zgryzoty napił się kawy, po czym dostał wylewu, po którym do dziś nie może przyjść do siebie. W takiej sytuacji nikt już nie miał ani głowy ani chęci do interesowania się interesami spółki J&S. Ale bo też pragmatyzm w stosunkach polsko-rosyjskich zawsze polegał na tym, żeby strona polska nie zauważała różnych rzeczy. NKWD wywozi AK-owców na Syberię całymi pociągami – a Bolesław Bierut, ani premier Osóbka-Morawski – nic. A dzisiaj – jakże inaczej, skoro wracamy do sprawdzonych zasad paktu Ribbentrop-Mołotow? Cóż by nam z tego przyszło, gdybyśmy nawet i zaczęli zauważać to czy owo? Tylko zgryzota. Czyż w takiej sytuacji nie lepiej puścić się na „pragmatyzm”. Wedle stawu grobla; jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma, dobra psu i mucha.

Ale jak my z pragmatyzmem, to i strona rosyjska – ma się rozumieć, też. Każdy oferuje, co tam ma najlepszego. Tedy Sergiusz Tretiakow, jeszcze w końcu lat 90-tych służący Sowieckiemu Sojuzowi w charakterze szefa szpiegowskiej jaczejki w Nowym Jorku – w roku jubileuszowym przechodzi na drugą stronę i zaczyna demaskować po kolei 60 swoich agentów. Okazuje się, że jeden z nich, to Polacziszka, najpierw zakamuflowany w charakterze dyplomaty w nowojorskim konsulacie polskim, a później już normalnie w Urzędzie Ochrony Państwa, bo gdzież bezpieczniej szpiegowi, jak nie pod latarnią? Dziennikarze śledczy pewnie w ogóle nie zauważyliby tej sprawy, bo po pierwsze – z daleka śmierdzi ona teorią spiskową, która znowu jest na indeksie, odkąd Rywin nie tylko nie przychodzi już do Michnika, ale za ministra Ćwiąkalskiego niezawisły sąd podważył w ogóle istnienie grupy trzymającej władzę. Po drugie – nie wiadomo, czy razwiedce tubylczej byłoby w smak rozgrzebywanie takiej sprawy. Wprawdzie razwiedki „nie ma”, podobnie jak i Żydów, ale wiadomo też, że taka ostentacyjna nieobecność bywa często wyższą formą obecności. Skoro tedy wicepremier Pawlak pierwszą rozmowę odbył z gen. Gromosławem Czempińskim, a ministrem spraw wewnętrznych jest pan Schetyna, to czyż nie wiadomo, czego się trzymać? Jedynie „Gazeta Wyborcza” podjęła temat „Profesora”.

REKLAMA

Oczywiście pseudonim to tylko pseudonim, ale z drugiej strony pseudonim pseudonimowi nierówny, zwłaszcza, że – o czym nie należy zapominać – rzecz się dzieje w sferach dyplomatycznych, które u nas zawsze pokrywały się, jeśli nie w całości, to w części z bezpieczniackimi. A w dyplomacji „Profesor” to ho, ho! Powiedzmy sobie otwarcie i szczerze, że w dyplomacji profesorów jest tylko dwóch. Jeden – to „profesor” Władysław Bartoszewski, a drugi – to „drogi Bronisław”, czyli profesor Bronisław Geremek. Oczywiście Sergiuszowi Tretiakowowi nawet przez chwilę nie chodzi ani o jednego, ani o drugiego, bo jacyż tam z nich agenci? Żaden nie pracował w nowojorskim konsulacie, ani nie był w Urzędzie Ochrony Państwa. No dobrze, ale w takim razie może „Profesor” w ogóle nie istniał? Może jest tylko następstwem „dodania dramatyzmu”, w którego dodawaniu wiele osób doszło do wielkiej wprawy? Dla przykładu – dzieła „światowej sławy historyka” składają się w ogóle z samego „dramatyzmu”. Skoro na „dramatyzmie” „światowej sławy historykowi” udało się zrobić taką karierę, to dlaczego nie miałby tej metody spróbować Siergiusz Tretiakow? Chyba nie jest jeszcze zastrzeżona tylko dla Żydów?

Okazuje się, że sprawa nie jest taka prosta. „GW” twierdzi, że „dotarła” do „kilku” osób, które w ostatnich latach znajdowały się „blisko kierownictwa” tubylczej razwiedki. Jedna z nich potwierdziła istnienie „Profesora”, chociaż zauważyła, że „fakty” są „zupełnie inne” niż w książce Tretiakowa. Pozostali dwaj – nie słyszeli. To bardzo ciekawe informacje, które przystoi nam rozebrać z uwagą. Po pierwsze – wygląda na to, że „Profesor” nie jest postacią fikcyjną. Wprawdzie testis unus testis nullus, ale z Tretiakowem świadków jest już dwóch, więc takiej poszlaki zlekceważyć niepodobna. A te „zupełnie inne fakty”? Ano, może Tretiakow rzucił kilimkiem, pisząc, że „Profesor” był w nowojorskim konsulacie, a potem w UOP-ie? Wtedy sprawa mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, a i informacje przekazywane przez „Profesora” też mogłyby być dla rosyjskiej razwiedki cenniejsze. Bo – powiedzmy sobie szczerze – cóż to za informacje mógłby przekazywać Tretiakowowi pracownik nowojorskiego konsulatu? Ilu antysemitów może zmieścić się na końcu szpilki? Nowojorscy Polacy, z którymi rozmawiałem, twierdzili, że tamtejszy konsulat, realizując zresztą linię wypracowaną przez „drogiego Bronisława”, zajmuje się właśnie takimi sprawami. Ale takie rzeczy to Tretiakow sam wie i żaden „Profesor” nie jest mu do tego potrzebny. Podobnie fałszywa może być informacja, że „Profesor” przeszedł do UOP-u.

Ale czy w tych kłamstwach nie może być chociaż ziarenka prawdy? Punktem wyjścia może być informacja, że „Profesor” zmienił emploi. No, to już ciepło-ciepło. Niektórzy profesorowie też je zmieniali, przechodząc z dyplomacji do innych, nader prestiżowych zajęć, okazując przy tym władzom własnego państwa ostentacyjne lekceważenie. On revient toujours a son premier amour – powiadają wymowni Francuzi, co w przypadku, o którym myślę, i przy recydywie „pragmatyzmu”, rzucałoby również pewne światło na ostentacyjną awersję do lustracji. Wyjaśniałoby też, chociaż oczywiście nie do końca, przyczynę, dla której akurat „Gazeta Wyborcza” uznała za stosowne sprawdzenie ryzyka ewentualnej identyfikacji „Profesora”. Wreszcie ogłaszanie rewelacji, że w Polsce działają wysoko uplasowani rosyjscy szpiedzy akurat w momencie, gdy minister Sikorski, po proklamowaniu „pragmatyzmu” w stosunkach polsko-rosyjskich ma rozpocząć „twarde negocjacje” z Ameryką w sprawie „tarczy”, też może nie być przypadkiem. Kakoj skandał! („Leciała pani z panem aeropłanem. Puskali sobie pszczoły na pupy gołe. Kakoj skandał! Papa był gienierał!”) Jeśli Tretiakow przeszedł na stronę amerykańską – to samo musiałby zrobić i „Profesor”. W przeciwnym razie już dawno znalibyśmy jego nazwisko. Jeśli natomiast Tretiakow odwrócił się tylko dla pozoru, to znaczy, że „Profesora” nadal chroni, naprowadzając wszystkich swoimi dezinformacjami na fałszywe tropy. No a „Profesor”? Kim pan jest, „Profesorze”?

Poszerzyliśmy ofertę sklepu nczas.com o trzy wyjątkowe kwartalniki:

“Glaukopis”: redagowany m.in. przez Marka Jana Chodakiewicza; dla wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć jaka naprawdę była najnowsza historia Polski. W najnowszym numerze na szczególna uwagę zasługuje cześć zatytułowana „Strach sie bać”. Została ona poświęcona analizie książki „Strach” Jana Tomasza Gros

“Stańczyk Królewski”: nowe dziecko Janusza Korwin Mikke; każdy numer zawiera szereg tekstów dłuższych, bardziej pogłębionych niż publikowane w Najwyższym Czasie. “Stańczyk” to analizy bieżących problemów politycznych i społecznych, wyselekcjonowane teksty z archiwów prasy prawicowej, recenzje książek oraz niepublikowane nigdzie indziej felietony Janusza Korwin Mikke…

“Pro Fide, Rege et Lege”: Walka o cywilizacje Zachodu odbywa sie w dwóch płaszczyznach: na polu polityki bieżącej i na polu idei. Celem kwartalnika jest walka na tej ostatniej płaszczyźnie. Redakcji pisma chodzi o odtworzenie tradycyjnej filozofii politycznej prawicy, propagowanie jej, a tym samym o rzucenie lewicy i chadecji wyzwania na polu kulturowym.

Polecamy również:

Dekadencja (Janusz Korwin-Mikke): Zmian kulturowych, które zachodza w Unii Europejskiej nie da sie ukryc. Nie da sie tez ukryc, ze zmiany te nie sa spontaniczne, a starannie planowane. Czy winic trzeba, tak jak JKM – dekadencje?

Kosciol a wolny rynek (Thomas Woods): Katolicka obrona wolnego rynku. Czy bieda jest blogoslawiona, a bogactwo przeklete? Ksiazka o tym, ze liberalizm, jak niewiele innych pradow umyslowych, jest bliski nauczaniu Chrystusa, ktory w swoich naukach uwalnial czlowieka z wiezow opresyjnej wladzy i zakazow odbierajacych mu godnosc i wolna wole…

Ekonomia Wolnego Rynku. Tom 1 i Tom 2 (Murray Rothbard): Wreszcie w Polsce! Pierwszy tom najwazniejszego dziela amerykanskiego profesora Murraya N. Rothbarda, najwybitniejszego ucznia samego Ludwiga von Misesa! Ksiazka lamie monopol przestarzalych, nieaktualnych i falszywych podreczników ekonomii obowiazujacych na polskich uczelniach.

Osoby mieszkające w Warszawie zamówienie mogą odebrać osobiście. Szczegóły tutaj

UWAGA! Masz problem z obsługą strony, e-wydania lub księgarni? Napisz do nas: [email protected]

REKLAMA