Chodakiewicz: Kultura moralna a kapitalizm

REKLAMA

Ponad 10 lat temu zaciągnięto mnie na przyjęcie w Los Angeles. Student zawsze głodny
– racjonalizowałem decyzję, obawiając się nudy. Mistrzem ceremonii był jakiś tam aktor – jak mu tam? Ale gospodarzami była przesympatyczna para, a przyjęcie odbywało się z okazji 50. rocznicy jej ślubu. Ja naprawdę lubię „dinozaurów” i w ich towarzystwie czuję się znacznie lepiej niż wśród rówieśników.

I tak było tym razem; najbardziej wzruszające były dzieci tych państwa – osoby koło pięćdziesiątki, autentycznie pałające bezgraniczną miłością do swych rodziców i ogromnie z nich dumne. Zapamiętałem też nazwisko: Graziadio – „Bogudzięki” – chyba włoskiego pochodzenia Żydzi, bankierzy.
Na imprezie znalazłem się dlatego, że ich interesy obsługiwała firma prawnicza Irell and Manella z Century City, gdzie pracowała moja ówczesna miłość. Nota bene specjalizującą się w podatkach firmę założyli wspólnie żyd i katolik w latach 40., bowiem nie było dla nich miejsca w wielkich firmach prawniczych, zdominowanych przez WASP-ów.

REKLAMA

W każdym razie w zeszłym roku pojechałem z wizytą rekrutacyjną do Pepperdine University, gdzie w School of Public Policy mamy przyjaciół i zwolenników. Patrzę, a na jednym z pobliskich budynków uniwersyteckich stoi: „Graziadio School of Business and Management”. Okazuje się, że – dzięki Bogu
– państwo Bogudzięki popierają inicjatywy libertariańskie. Zresztą okazało się – jak mi powiedzieli nasi przyjaciele z Pepperdine – popiera ich również nasz wspólny znajomy, p.Jan Małek, szef fundacji PAFERE z Los Angeles. Od czasu swej wizyty dostaję rozmaite wolnorynkowe materiały. Właśnie przyszedł „Raport dziekana Szkoły Polityki Publicznej” przy Pepperdine na jej 10. rocznicę. Jak zwykle w takich publikacjach znajdujemy opowieści o tym, co zrobili dobroczyńcy, nad czym pracują
profesorowie, jakie wykłady wygłosili odwiedzający Pepperdine naukowcy, gdzie wylądowali absolwenci oraz którzy studenci dostali jakie stypendia.

Między innymi Jack Kemp obiecał milion na nowy instytut ekonomii politycznej; Ed Meese przemawiał w czasie wideokonferencji o bezpieczeństwie narodowym i konstytucji USA; profesor Angela Hawken dostała grant na ćwierć miliona dolarów od Fundacji Smitha – Richardsona, aby sprawdzić efektywność
programu zwolnień warunkowych więźniów-narkomanów na Hawajach; a student Radu-Adrian Oprea z Rumunii dostał stypendium z instytutu im. Lynna C. Fritza, specjalizującego się w pozarządowej
i rządowej pomocy ofiarom katastrof naturalnych. Z innych wieści wyróżniała się notatka o pokazie filmowym „Imam i pastor”, traktującym o współpracy między chrześcijanami a muzułmanami w Nigerii,
oraz ciekawe sprawozdanie z wykładu Jamesa Q. Wilsona „Chrześćjanie, Żydzi, Izrael”. Otóż protestanccy fundamentaliści stanowią główną siłę popierającą Izrael. Wynika to z teologii. Tzw.
doktryna odpustu (dispensationalism) oparta jest na przekonaniu, że historia to cykl odpustów nadanych przez Boga.

Według tej doktryny, Chrystus powróci na ziemię dopiero po tym, jak Żydzi ustanowią swoje państwo. Dlatego fundamentaliści bronią Izraela. Niektórzy twierdzą też – o czym w sprawozdaniu z wykładu profesora Wilsona jest głucho – że na terenie Ziemi Świętej musi nastąpić Armageddon, czyli zniszczenie wszystkich niewiernych – a więc nie tylko muzułmanów czy chrześcijan nie będących
fundamentalistami protestanckimi (np. katolików), ale również tych żydów, którzy się nie przechrzczą na czas. Wilson twierdzi, że amerykańscy Żydzi boją się fundamentalistów protestanckich, gdyż
oskarżają ich o chęć radykalnych zmian w systemie USA. Tymczasem lewicowe odłamy protestantyzmu są wrogie Izraelowi, bowiem z ekonomicznej krytyki społeczeństwa kapitalistycznego (które
– niestety dla nich – prosperuje świetnie, w tym i warstwa robotnicza) lewicowcy przerzucili się na krytykę imperializmu, gdzie ludy Trzeciego Świata – w tym Palestyńczycy – zastąpiły postępowym protestantom proletariat.

Dostałem też osobno broszurkę „Kapitalizm poza końcem historii”, w której profesor James R. Wilburn, twórca szkoły i jej pierwszy dziekan, nie tylko rozprawia się z mitem „końca historii” Francisa Fukuyamy, ale również rozważa palącą sprawę etyki w przedsiębiorczości, w prowadzeniu interesów.
Wilburn skarży się, że w większości uniwersytetów nie studiuje się ekonomii jako przedmiotu wywodzącego się z „filozofii moralnej”. Ekonomię zredukowano do matematycznych wyliczeń
albo – co jeszcze straszniejsze – do politycznie poprawnych rozważań prawniczych o rzekomym prześladowaniu seksualnym czy rasowym, co ma uchodzić za badania w dziedzinie etyki.
Wilburn ostrzega, że marzenia o upadku państw narodowych i triumfie bezbarwnego kapitalizmu globalistycznego to mrzonki. Taka utopia nie powstanie. „Tylko propagowanie etycznego
podejścia do przedsiębiorczości (…) może zapewnić kapitalizmowi przyszłość”.

W rzeczywistości „kapitalizm demokratyczny” jest bardzo zagrożony. W kulturze popularnej rzedsiębiorcy funkcjonują jako szwarccharaktery. Rozmaite nieudaczniki zieją do nich nienawiścią. „Czysta zawiść” do ludzi finansowego sukcesu odzwierciedla się a to nawoływaniem do rewolucji, a to pomysłami konfiskat za pomocą wysokich podatków. Wiodącą siłą zawiści są elity alternatywne albo „przemysł wiedzy” – „profesorowie, pisarze, medialne gwiazdy”. Ci zazdroszczą przedsiębiorcom wpływów. No i naturalnie największym wrogiem kapitalizmu są kapitaliści.

Ci najwięksi zbyt często spoczywają na laurach, nie walczą o wolność, a często wręcz przeciwnie.
Najchętniej liczą na socjalizm państwowy, na kontrakty uzyskane dzięki brudnym kontaktom w świecie
polityki. Aby bronić się przed „upadkiem eksperymentu wolności”, jakim jest gospodarka wolnorynkowa, i powrotem do niewolniczych, totalitarnych okowów, należy przede wszystkim popierać „kulturę
moralną”. Jest to powrót do wartości, o których pisał Adam Smith, Lord Acton, John Stuart Mill, Friedrich von Hayek, Ludwig von Mises, Jacques Maritain, Wilhelm Röpke czy ostatnio Michael Novak i Jan Paweł II. Klucz to antyzawiść. Człowiek powinien być zadowolony z tego, że innym wiedzie się
dobrze, chociaż sam z tego bezpośrednio nic nie ma. Najważniejszy w tej walce jest więc „kapitał ludzki” wyrażający się wolną wolą. Wilburn twierdzi, że kapitalizm działa, gdyż jest zgodny z ludzką naturą – odwrotnie niż socjalizm. Poza tym kapitalizm potrafi dostosować się właściwie do wszelkich okoliczności. Jest niesamowicie elastyczny. „Nie oznacza to, że kapitalizm w swoim sercu kieruje się
właściwie impulsami chrześcijańskohumanistycznymi… Mimo wszystko jednak jest lepszy od autorytarnych systemów, które tak często ubierały swoje cele w humanistyczny, a nawet chrześcijański język”. Bo to kapitalizm jest w stanie zająć się biednymi najlepiej. Nawet jeśli priorytetem jest produkcja bogactwa, a nie jego dystrybucja. Najpierw trzeba bowiem mieć, a dopiero
potem można dawać. Kapitalizm buduje i utrzymuje też społeczność poprzez zachętę do współpracy w gromadzeniu zamożności, a nie przez nawoływanie do nienawiści w formie walki klas.

W tym sensie kapitalizm jest dużo lepszym nośnikiem prawdziwej tolerancji niż polityczna poprawność lewicy. Wilburn parafrazuje Jana Pawła II, podkreślając, że kapitalizm uznaje zarówno grzeszną naturę człowieka, jak i jego wielki potencjał, „aby tworzyć, marzyć, ryzykować”. Niestety to wszystko nie
jest pogłębiane, powtarzane. Dopiero gdy przywódcy duchowi zaczną kooperować z przywódcami businessu, będziemy mogli utworzyć nowy dyskurs, który zadomowi się w wyższych szkołach przedsiębiorczości. I wtedy wspólnie będziemy mogli bronić wolności. Bogudzięki i dzięki Bogu.

REKLAMA