Korupcyjne oblicze przeciwdziałania narkomanii

REKLAMA

Sejm znowelizował ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Nowe prawo przewiduje możliwość odstąpienia w niektórych przypadkach od ścigania za posiadanie małej ilości narkotyków. Oczywiście posłowie PO z ministrem sprawiedliwości Krzysztofem Kwiatkowskim na czele nie są w stanie sobie wyobrazić, że wcale tym sposobem nie osiągną zamierzonego celu, czyli opróżnienia aresztów czy więzień z ludzi skazanych „za jednego skręta”.

Natomiast osiągną to czego teoretycznie nie zamierzali – czyli pogłębienie korupcji w prokuraturze. Skoro bowiem prokuratorzy będą mogli decydować, kiedy ścigać, a kiedy nie, na podstawie swojego widzimisię, to trudno spodziewać się, by z takiej okazji nie skorzystali. Zaraz ustawią się do nich kolejki rodziców, krewnych i znajomych przyłapanych miłośników dobrego bucha, którzy za odstąpienie od karania udzielą odpowiedniej gratyfikacji. A liczba posadzonych za trawkę wcale nie zmaleje, bo przecież musi być jakiś przykład, który dobitnie pokaże potencjalnym łapówkodawcom, co się stanie, jeśli w łapę nie dadzą.

REKLAMA

W ogóle to cała dyskusja o zagrożeniu, jakim są narkotyki, nie ma specjalnego sensu. Nie od dziś wiadomo, że są ludzie ze specjalną predylekcją do ćpania, którzy będą się narkotyzowali aż do śmierci, choćby grożono im nie wiadomo jakimi sankcjami. Jednak większość użytkowników dragów, z prezydentem Clintonem na czele, „nigdy się nie zaciąga” i w nałóg nie wpada.

Istnienie prohibicji w tym przypadku, podobnie jak w przypadku alkoholu, jest więc bezsensowne i służy wyłącznie tworzeniu dodatkowych etatów oraz kontroli społeczeństwa.

Co oczywiście nie oznacza, że państwo nie powinno przed narkotykami przestrzegać. I pomagać – ale tylko prawnie, a nie finansowo – w tworzeniu instytucji, które pomogą uświadamiać ludziom, czym narkotyki naprawdę są i jak może się skończyć ich używanie. Pozostawiając im samym decyzję, czy truć się, czy nie.

REKLAMA