Jak Grecja zbudowała euro-socjalizm

REKLAMA

Wszystko zaczęło się już w połowie lat 80. minionego wieku – od pierwszych, niemal bezwarunkowych dużych dotacji i funduszy EWG/UE. Parę lat później zaczęła szybko rosnąć grecka biurokracja, „państwo socjalne” i „kreatywna” sprawozdawczość kierowana do Brukseli. Ale prawdziwym przełomem na drodze do eurosocjalizmu i finansowej katastrofy z tym związanej stało się przyjęcie politycznej waluty UE. W żadnym innym kraju strefy euro ceny żywności i innych podstawowych dóbr nie poszły bowiem w górę tak mocno i szybko – w styczniu, lutym czy maju 2002 roku – jak w Grecji. Ani w Hiszpanii czy Portugalii, ani we Włoszech czy Słowenii. Władze Grecji – rządzący dziś ponownie socjaliści i „opozycyjna” od dwóch lat tzw. Nowa Demokracja – nie chciały jednak słuchać rad niektórych gospodarczych ekspertów, aby waluty UE nie przyjmować.

Greccy urzędnicy i politycy urządzili też sobie bardzo kosztowne Igrzyska Olimpijskie w roku 2004 i pobudowali sporo mało dziś potrzebnych, a wielce kosztownych w utrzymaniu obiektów sportowych i innych. Jednocześnie kwitła propaganda sukcesu – dzięki niej możliwe było oszukiwanie ciemnego w tych sprawach ludu, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, że nieustanne rozwijanie „programów” i projektów rządowych – w stronę wskazywaną przez władze i przepisy UE – jest OK. Tymczasem nie było OK, bo wskutek wzrostu biurokracji i podatków, kosztów importu i produkcji, postępującej drożyzny towarów i usług grecka gospodarka utraciła swoją wcześniejszą konkurencyjność – nawet w paru ważnych gałęziach rolnictwa czy np. usług transportowych. To wszystko sprowadziło na ten kraj obecny krach finansowy i gospodarczy.

REKLAMA

W styczniu 2002 roku, gdy wprowadzano walutę UE do obiegu gotówkowego, kurs wymiany drachmy wynosił 340 za 1 euro. Za 3400 drachm można było jeszcze w roku 2001 sporo kupić w tawernie czy sklepie. Już po kilku miesiącach roku 2002 okazało się jednak, że za nowe 10 euro można dostać w tawernie już tylko skromny obiad, a w tym samym sklepie można kupić już o 1/4 albo 1/3 towaru mniej. W związku z tym mądrzy szefowie paru partii politycznych i związków zawodowych zażądali natychmiastowych i znacznych podwyżek płac oraz nowych socdotacji. Nikolaos Garganas, ówczesny szef greckiego NBP, ostrzegał więc już w sierpniu 2002 roku: jeżeli takie żądania i taka polityka będą kontynuowane, Grecja utraci swoją konkurencyjność, a już niestety nie mamy możliwości dewaluacji własnego pieniądza, aby zrekompensować naszej gospodarce utratę jej wcześniejszej konkurencyjności wobec zagranicy. Apelował więc do szefów związków i partii o zaniechanie tego rodzaju polityki – nadaremnie. Rok później drożyzna i regres gospodarki były jeszcze większe.

Ekonomista Giorgios Alogoskoufis ostrzegał więc jesienią 2003 roku na łamach niemieckiej prasy, że konsolidacja budżetu i finansów państwa jest pozorna i udaje się rządowi tylko dzięki „kreatywnej księgowości”. Gdy wiosną roku 2004 partia Nea Dimokratía wygrała wybory i mianowała tego ekonomistę ministrem gospodarki, ta „kreatywna księgowość” rządu była jednak nadal utrzymywana, a nawet twórczo rozwijana. Zamiast zwalczać rosnącą inflację i rosnące wydatki państwa, rząd wynajdywał coraz bardziej kombinacyjne metody, aby bieżący deficyt finansowy i dług utrzymywać w pozornej normie, a komisarzy i urzędników UE w stanie socbiurokratycznego zadowolenia. Nowy rząd Grecji zgodził się i w roku 2004 na powszechne podwyżki płac o ponad 6 proc., na dalsze „gwarancje socjalne”, specjalne „taryfy” etc.

Nikt z władz państwa nie chciał słuchać byłego ministra gospodarki Stefana Manosa, krytykującego niesolidną politykę budżetową, proinflacyjną i płacową władz i ostrzegającego przed katastrofą, jeżeli taka polityka będzie kontynuowana. Od czasu jego pierwszych ostrzeżeń do momentu wystąpienia pierwszej fazy greckiego krachu (wiosną ub. roku) minęło niecałe sześć lat. W roku 2005 i 2006 inflacja w Grecji utrzymywała się nadal na poziomie ponad dwukrotnie wyższym niż przeciętna w UE, tj. ok. 4,5-5 proc. rocznie.

Nikolaos Garganas, nadal szef greckiego NBP, wskazywał tym razem głównie na konieczność znacznej reformy systemu emerytalnego i prawa pracy, ograniczenia uprawnień związków zawodowych etc. Zachęcał do dłuższej pracy i podwyższenia wielu emerytalnego ze statystyczno-faktycznego 59,5 roku do co najmniej 62 lat. Daremnie. Grecka centrala związków zawodowych GSEE i większość polityków protestowała przeciw tym i podobnym postulatom. Krzyczeli: to byłaby redukcja praw socjalnych! Inflacja musi zostać wyrównana poprzez wyższe płace! A emisje rządowych obligacji i zadłużenie państwa przez cały ten czas rosły w tempie od siedmiu do kilkunastu proc. PKB rocznie…

Tymczasem skutki postępującej drożyzny zaczęła mocno odczuwać branża turystyczna – najważniejsza w Grecji obok dziedziny kontenerowego transportu morskiego. Coraz więcej gości z Zachodu czy Wschodu omijało Helladę i wybierało tańszą Turcję czy Tunezję. Te niedobre tendencje pogłębiały się w latach następnych. Wskutek nacisków władz UE i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w latach 2009-2011 kilkakrotnie podnoszono podatki VAT, co drożyznę i niekonkurencyjność greckiej gospodarki jeszcze umocniło. Aktualnie np. jest już bardzo trudno znaleźć w Atenach jednoosobowy pokój w hotelu za kwotę mniejszą niż 120 euro za dobę (!) („Frankfurter Allgemeine Zeitung”).

REKLAMA