Łotwa coraz lepiej radzi sobie po kryzysie

REKLAMA

Stan państwa odzwierciedlają drogi. Ta, która prowadzi od strony litewskich Jeziorosów (Zarasai) w kierunku Medumi, jest dziurawa jak szwajcarski ser. W zasadzie nie ma co łatać – trzeba ją zbudować od nowa, jak Litwini zrobili z szosą za Ucianą. Podobnie jest z łotewskim państwem, które po kryzysowym tąpnięciu staje powoli na nogi.

Kto chce przekonać się, jak wygląda życie w danym kraju, powinien z założenia unikać stolicy. Administracyjne centrum kraju ze swoim zblazowaniem i pozerstwem daje mylny obraz rzeczywistości. Prawdziwe życie toczy się na Łotwie poza tym centrum. Ponad stutysięczny Dyneburg (Daugavpils) to drugie pod względem wielkości miasto tego kraju. To także największe skupisko Polonii, stanowiącej blisko 15 proc. ludności miasta, czyli ponad 16 tys. mieszkańców. W niektórych okolicznych miasteczkach, np. wspomnianym Medumi, Polacy stanowią nawet 90 proc. mieszkańców. Związki z Polską są trwałe. Zapewnia je polska szkoła, Kościół, a nawet jeżdżący w polskiej I lidze żużlowcy lokalnego klubu Lokomotiv.

REKLAMA

Rudnevs z prowincji

Miasto, przeżywające zapaść w końcu ubiegłego wieku, gdy bankrutowały kolejne wielkie zakłady przemysłowe, teraz rozwija się stabilnie. Remontowane jest centrum miejscowości, powstają kolejne sklepy, zakłady pracy i centra handlowe. Przy lodowisku – a to właśnie hokej jest sportem narodowym Łotyszy – powstał gigantyczny plac zabaw dla dzieci, jakiego nie widziałem w Brukseli, Wiedniu czy Berlinie. Nic więc dziwnego, że pobliski objazdowy lunapark, postawiony przez Czechów, świeci pustkami. Ku mojemu zdziwieniu przetrwał nawet jedyny sklep z luksusową odzieżą przy głównej alei, będący alternatywą dla chińsko-tureckiego bazaru. Świadczy to o tym, że mieszkańcom żyje się coraz lepiej, a gospodarkę zasilają pieniądze emigracji, przebywającej przeważnie w Wielkiej Brytanii.

Do Dyneburga przyjeżdżam od kilkunastu lat, a więc obserwuje jego wzloty i upadki od dłuższego czasu. W tym roku miałem więcej czasu, aby pozwiedzać miasto na rowerze. Nad jeziorem w dzielnicy Stropy powstała luksusowa część willowa z posiadłościami podobnymi do tych w Magdalence czy Podkowie Leśnej. Rezydencje mają po kilkaset metrów kwadratowych, a banie są nawet piętrowe. Znajdują się w pięknym sosnowym lesie, tuż przy brzegu ogromnego jeziora. Jadę do wschodniej części miasta, a po drodze mijam stadion FC Daugava, na którym jeszcze niedawno kopał piłkę gwiazdor poznańskiego Lecha – Artjoms Rudnevs. Jego karierę w Polsce śledzą wszystkie lokalne media. Muszę przyznać, że widok stadionu mnie zaszokował. Widziałem porównywalne boiska naszych IV-ligowców, lepsze są nawet stadiony w Afryce Północnej. Jednak po raz pierwszy wjeżdżam w przemysłową część miasta, która przypomina o minionej gospodarczej potędze. Większość fabryk wygląda na opuszczone, ale w innych coś się tli. Tu produkują beton, tam elementy kute, gdzie innej jest skład budowlany. Robotnicy przeważnie po pięćdziesiątce. Młodzi chcą się dorobić szybciej. Robią szemrane interesy, a potem siedzą na osiedlach w dwudziestoletnich BMW i popijają mocne piwo z plastikowych butelek.

Miniona Wielkanoc

Udaje nam się zdążyć na święcenie pokarmów w polskim kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, które odbywa się późnym wieczorem. W przedsionku ścisk – raz w roku rozlewa się wodę święconą. Każdy na oko tankuje kilka butelek po wodzie mineralnej. Chyba ją piją. Staruszki niosą z dumą w wielkich koszach po kilkadziesiąt jaj farbowanych brzozą na zielono. Następnego dnia wierni witają się tradycyjnym „Chrystus zmartwychwstał!”. Południową sumę proboszcz Mukans odprawia w rekordowym tempie. Prowadzenie nabożeństw po polsku, łotewsku i rosyjsku sprawia, że Słowo Boże jest po prostu niezrozumiałe. Stąd w ludziach pewien rodzaj tzw. religijności naturalnej, przejawiającej się w przywiązywaniu większej wagi do czynności rytualnych niż do życia codziennego.

Przy wielkanocnym stole Polacy nie składają sobie życzeń, za to… stukają się pisankami, zębami sprawdzając, który egzemplarz ma szanse pokonać konkurenta. Po śniadaniu chodzi się zwykle na cmentarz. Cmentarze: starowierców, prawosławny, wojskowy i katolicki zajmują parkową część miasta przy wylocie w stronę Aglony. Na cmentarzach prawosławni jedzą i piją, zostawiając zmarłym jajka, świąteczne ciasta i cukierki. Przesadzili krewni jednego z nieboszczyków, zostawiając truposzowi kilka cukierków z kofeiną. Z cmentarnego ucztowania najbardziej zadowolone są wrony. Cwane sztuki zlatują z okolicznych drzew, biorą pozostawione na mogiłach jajka w dzioby i lecą z nimi do swojego gniazda. W tym roku święta Wielkiej Nocy połączyły katolików i prawosławnych. Stąd na ulicach trudno było spotkać trzeźwego człowieka.

Ludzie towarzyscy, ale nie wylewni. Na placu między blokami dzieci bawią się beztrosko, tak jak pamiętam z dzieciństwa. Chłopaki umawiają się na piłkę, któraś z dziewczynek ubrała odświętną sukienkę i odśpiewuje po rosyjsku repertuar z przedszkola. Bijemy brawo! Na ławeczce dyżurują emeryci. Starszy pan, którego widzę codziennie, fantazjuje o tym, co bomże znajdują na śmietnikach. – Jeden mówił mi, że znalazł złote łańcuszki – przekonuje. Życie emeryta sprowadza się do wyprowadzania psa i towarzyskich posiedzeń przy piwie i papierosach. Państwo socjalne to genialny wynalazek – daje na codzienne piwo i papierosy. Gdyby staruszek musiał sam odkładać na starość, miałby dylemat: czy wydać na używki, czy oszczędzać na lekarstwa.

W tym roku maj piękny. Na daczach przyroda budzi się do życia. Bobry spiłowały przyrzeczne wierzby. Trzeba przycinać jabłonie i kopać grządki. Wczesnym porankiem drogę zastępuje nam młody łoś.

Konieczność globalizacji

W zasadzie jedyne, co potrzebne jest Dyneburgowi, to lepsze skomunikowanie ze światem. Miasto leży w strategicznym punkcie szlaków transportowych prowadzących do Moskwy, Sankt Petersburga, na Białoruś i na Litwę. Brakuje lotniska, które ma zostać wybudowane w pobliskich Locikach do 2014 roku. Łotwa powoli podnosi się z kolan.

Po rekordowym w Europie spadku PKB, spowodowanym m.in. sztywnym związaniem łata z euro i brakiem możliwości autonomicznego kreowania polityki przez bank centralny, gospodarka wraca na właściwe tory. Łotwa przyjmie euro w 2014 roku. Rząd Valdisa Dombrovskisa postawił na cięcia budżetowe. Założenia przewidują deficyt budżetowy na poziomie 4,2 proc. PKB w 2011 roku i 3 proc. PKB w przyszłym roku. Wzrosną jednak podatki: akcyza na alkohol, papierosy i paliwo, VAT oraz podatek hazardowy. Jeszcze kilka lat temu paliwo było bardzo tanie, teraz jest droższe niż w Polsce. Rząd walczy także z szarą strefą – głównie z przemytem, który źle wpływa na wolną konkurencję. Tylko w zeszłym roku policja skonfiskowała 16 tys. litrów bimbru i 130 samochodów. Spada bezrobocie, które w marcu wyniosło 14,2 procent. Najmniej osób bez pracy pozostaje w okolicach Rygi – 10,7 proc., najwięcej w okręgu dyneburskim – 22,7 procent. Ograniczone zostaną także wydatki socjalne: zasiłki chorobowe, dla bezrobotnych, rodzicielskie. Rząd spodziewa się oszczędności na poziomie 25,8 mln łatów w 2013 roku i 26,4 mln łatów w 2014 roku. Sektor bankowy, będący jedną z najmocniejszych gałęzi okresu transformacji, odzyskuje wiarygodność. Głośne bankructwo Parex Banku w 2008 roku spowodowało konieczność jego restrukturyzacji. Ta jedna z największych instytucji finansowych na Łotwie została podzielona na firmę zarządzającą aktywami oraz Bank Citadele, kontynuujący działalność detaliczną.

Zachwyca mennica Banku Łotwy. Narodowy bank znany jest z emisji jednych z najpiękniejszych monet kolekcjonerskich na świecie, bitych w bardzo niskich nakładach, co docenią inwestorzy. Ostatnie emisje srebrnych monet to prawdziwe dzieła sztuki. W 2010 roku wyszła ostatnia z tryptyku Moneta Czasu, bita w Mennicy Austrii, zawierająca bardzo rzadki metal niob w kolorze zielonym, dedykowana odkrywcy niobu – Heinrichowi Rose. Udało mi się kupić ostatni egzemplarz tej unikalnej monety. Rarytasem jest także Moneta z Bursztynem, z zatopionym nowoczesną techniką kryształem. Jednak absolutnym przebojem może stać się zawierająca 26 gramów srebra próby 925 moneta inspirowana twórczością poety Aleksandra Čaksa w kształcie kwadratu.

Kwitnie biznes drzewny, bowiem lasy to największe bogactwo naturalne tego niewielkiego kraju. Eksport drewna rośnie w tempie 50 proc. rocznie. W 2010 roku osiągnął on wartość 0,5 mld łatów (715 mln euro). Sektor zatrudnia 83 tys. osób. Kurczą się jednak zasoby surowca. Podczas gdy tysiąc lat temu lasy zajmowały 80 proc. powierzchni kraju, obecnie jest to tylko 50 procent. Częste zmiany własności i złe zarządzanie zasobami powodują, że wycinka jest intensywniejsza niż zalesianie.

Walka z biurokracją

Jak walczyć z biurokracją, mógłby się uczyć od Łotyszy Donald Tusk. W 2010 roku dla państwa pracowało tylko 62,9 tys. osób, tj. o 11,4 proc. mniej niż w roku poprzednim i o 25,4 proc. mniej niż w roku 2008. Jest to jednak wciąż dużo. Dla państwa pracuje 8,3 proc. Łotyszy, przekraczając tym samym europejską średnią, wynoszącą 7,9 procent. Na państwowym spadają jednak zarobki – z 585 łatów (835 euro) w 2008 roku do 458 łatów w 2010 roku. Biurokracja staje się więc zajęciem coraz gorzej opłacanym i mniej pożądanym. Kwestią, która powinna spędzać sen z powiek urzędnikom kraju rządzonego przez prezydenta Valdisa Zatlersa, jest polityka rodzinna. Najwięcej dzieci rodzi się w stolicy, najmniej właśnie w zdominowanej przez Rosjan prowincjonalnej Łatgalii. Jednak z dzietnością na poziomie 1,15 dziecka na rodzinę naród łotewski przestanie istnieć już w 2150 roku. Pomysł na rozwiązanie tego problemu może być tylko jeden: zamiast pić wódkę i łowić ryby, Łotysze powinni bardziej zająć się swoimi wyjątkowo pięknymi kobietami.

REKLAMA