Niemieccy mali i średni przedsiębiorcy mają dosyć polityki zadłużania kraju

REKLAMA

Aż ponad 120 niemieckich przedsiębiorstw czysto prywatnych – tj. firm rodzinnych, zatrudniających w sumie ok. 200 tys. pracowników – zaprotestowało we wspólnym oświadczeniu przeciwko polityce rządu RFN w sprawie tzw. kryzysu finansowego w strefie euro. Zdaniem tych firm, w prawie UE należy umożliwić wystąpienie lub wykluczenie z tej strefy kraju zbyt mocno pogrążonego w kryzysie zadłużenia. Według doniesień dziennika „Die Welt”, te rodzinne przedsiębiorstwa domagają się też, aby wreszcie „położyć kres” nieodpowiedzialnej polityce zadłużania Niemiec.

„Poprzez politykę parasoli ratunkowych dla krajów strefy euro rząd federalny wkroczył na zgubną drogę” – oświadczyli przedsiębiorcy. Wskazują też słusznie, że udzielając ogromnych pożyczek Grecji, władze RFN i UE złamały unijny traktat z Lizbony, który wyraźnie zakazuje wykupu długów innych europaństw. „Od tej chwili unia walutowa stała się unią transferów” – krytykują i przypominają, że to RFN i niemieccy podatnicy ponoszą od ponad roku największy ciężar ratowania zadłużonych krajów strefy euro. Wszystko wskazuje na to, że niemieccy prywatni przedsiębiorcy mają rację.

REKLAMA

Niemcy jako federacja państw są już bowiem zadłużone na rekordową kwotę prawie 2 bilionów euro. A oznacza to, że na jednego stałego mieszkańca RFN przypada aż ok. 22 tys. euro długu. I pomimo dobrej sytuacji niemieckiej gospodarki dług ciągle rośnie. Z tytułu odsetek od zadłużenia RFN i jej 16 landów Niemcy płacą już codziennie ok. 100 mln euro („Deutsche Welle”). A mimo dobrej sytuacji niemieckiej gospodarki i jej stałego silnego rozwoju (od prawie dwóch lat) dług Niemiec jednak ciągle rośnie. W związku z tym postulaty coraz liczniejszych ekonomistów, prawników i posłów, jak np. Petera Gauweilera z bawarskiej CSU, aby Niemcy i UE wreszcie ograniczyły liczbę państw-członków strefy euro, a w ostateczności same wystąpiły z unii walutowej, znajdują w Niemczech, Holandii, Austrii czy Finlandii coraz większe zrozumienie i poparcie. W świetle tej ewolucji nastrojów, również społecznych, taki czy inny rozpad strefy euro i systemu politycznej waluty UE wydaje się już tylko kwestią czasu – zapewne ku utrapieniu rodzimych eurofilów, eurofederastów i chętnych poputczików eurokomuny z Warszawy czy Gdańska.

Z upływem każdego dnia coraz mniej Niemców wierzy w stabilność i przyszłość politycznej waluty UE. W ostatniej dekadzie czerwca br. dokładne badania przeprowadził w tej kwestii renomowany Instytut Demoskopii w Allensbach. W obszernej ankiecie przeprowadzonej przez Instytut na zlecenie „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” na pytanie o zaufanie do waluty euro w sumie aż 71 proc. ankietowanych zaznaczyło odpowiedzi: „mniejsze”, „prawie żadne” oraz „brak zaufania”. Te 71 proc. to aż o 5 proc. więcej niż w poprzednim badaniu – miesiąc wcześniej. A jeszcze przed trzema laty liczba niemieckich zwolenników i obywateli ufających euro nie spadała poniżej 50 procent. Obecnie natomiast tylko 19 proc. ankietowanych ma do waluty UE zaufanie „duże” lub „bardzo duże”.

Ankietowani Niemcy w większości nie wierzą też w sukces operacji ratowania Grecji przez UE, Euro-Bank i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. A ponad dwie trzecie ankietowanych nie wierzy w sukces tzw. parasola ratunkowego, rozpinanego nad mocno zadłużonymi państwami strefy euro. Na pytanie, czy spodziewają się, że ten „parasol” wpłynie pozytywnie na przyszłą stabilność waluty euro, aż 68 proc. odpowiedziało, że wątpi w to. Tylko 15 proc. dało odpowiedź twierdzącą. Z kolei wg badań przeprowadzonych przez instytut Infratest dimap (na zlecenie publicznej telewizji ARD), aż 83 proc. ankietowanych zgodziło się z poglądem, że Grecja jeszcze długo będzie skazana na finansową pomoc ze strony innych państw i instytucji UE. A 61 proc. uznało za słuszną opinię, że Niemcy nie mają innego wyjścia jak dalej pomagać Grekom – pomimo uzasadnionej złości na tę sytuację. Ale jednocześnie aż 37 proc. pytanych Niemców było zdania, że Niemcy mogły też podjąć przeciwną decyzję i nie pomagać władzom w Atenach.

REKLAMA