Kłamstwo Rewolucji Francuskiej

REKLAMA

Jak co roku, 14 lipca w Paryżu odbyła się wielka defilada i uroczystości ku czci kolejnej rocznicy Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Zwykle nie oglądam fanfar dla wydarzeń, które są smutne, i dla rocznic, które symbolizują upadek cywilizacji Zachodu. Przypadkowo jednak obejrzałem dłuższą relację we francuskiej France24 i zaowocowało to kilkoma refleksjami. Zupełnie nie rozumiem, jak świat demokratyczny – jakże przywiązany do abolicji w kwestii kary śmierci, praw człowieka i praw jednostki wobec totalitaryzmu – może w ogóle czcić rocznicę wydarzenia, które było prostym zaprzeczeniem wszystkich tych zasad. Rewolucja francuska pochłonęła miliony ludzi i znaczna część z nich to nie byli żołnierze, którzy polegli na polach bitewnych, lecz zwyczajni ludzie, których uznano za „wrogów rewolucji”.

Większość zgilotynowanych nie popełniła żadnego przestępstwa poza tym, że mieli nieodpowiednie pochodzenie stanowe, to znaczy należeli do szlachty lub duchowieństwa, co samo w sobie było przestępstwem. Wielu zgilotynowanych było też mieszczanami i chłopami. Wprawdzie mieli oni odpowiednie pochodzenie stanowe, ale zarzucono im albo nadmierną zamożność, albo przywiązanie do „zabobonu”, czyli wiarę w Boga. Jak można czcić rok 1789 i gadać o prawach człowieka nad grobami pomordowanych 200 tys. chłopów w Wandei, broniących kościołów przed profanacją? Jak można mówić, że rewolucja przyniosła równość wobec prawa, gdy wymordowano dziesiątki tysięcy ludzi należących do niedawna uprzywilejowanych stanów społecznych? Jak można mówić, że Rewolucja przyniosła gwarancje nienaruszalności własności prywatnej, skoro znacjonalizowano majątki szlachty i duchowieństwa tylko dlatego, że ich właściciele mieli nieodpowiednie pochodzenie stanowe? Przecież, jak pisze Danton, „lud zrobi rewolucję na koszt swoich wewnętrznych wrogów”. Jak można wreszcie mówić, że rewolucja przyniosła zasadę poszanowania prawa, skoro Maksymilian Robespierre twierdził, że w demokracji – w odróżnieniu od monarchii – nie istnieje pojęcie „nielegalnych aresztowań”, bowiem „lud, wybierając deputowanych, wszystko ratyfikował”?

REKLAMA

Pogardę dla wszelkich podstawowych zasad prawa najlepiej wyłożył właśnie Robespierre w słynnej mowie, gdy postulował zgilotynowanie Ludwika XVI: „Ludwik był królem, gdy stworzona została Republika. Cała kwestia tkwi w tych słowach. Ludwik został zdetronizowany za swoje zbrodnie; Ludwik uznał lud francuski za zbuntowany; aby go ukarać wezwał armie tyranów-wspólników. Zwycięstwo ludu zdecydowało, że to on był rebeliantem. Ludwik nie może więc być sądzony; już jest skazany albo Republika zostanie oskarżona. Proponować proces Ludwika XVI w jakiejkolwiek formie to cofnięcie do despotyzmu królewskiego lub ministerialnego; to idea kontrrewolucyjna, to postawienie w stan oskarżenia Rewolucji. Jeśli Ludwik będzie sądzony, może zostać uniewinniony; może być niewinny. Co mówię! Jest niewinny, dopóki nie zostanie osądzony, ale jeśli Ludwika uniewinnią, jeśli Ludwik jest niewinny, to co z Rewolucją? Jeśli Ludwik jest niewinny, to wszyscy obrońcy wolności są obrazoburcami. Obrońcy prawdy i przyjaciele dyskryminowanej niewinności byliby rebeliantami, a wszystkie proklamacje zagranicznych dworów byłyby prawowite. Wszystko, co spotkało dotąd Ludwika, jest niesprawiedliwością. Federaliści, lud Paryża, wszyscy patrioci Francji są winni – i wielki proces przed trybunałem natury między zbrodnią i cnotą, wolnością i tyranią zostałby rozstrzygnięty na korzyść zbrodni i tyranii” (podkr. – A.W.).

Innymi słowy: sam Robespierre przyznaje, że Ludwik XVI jest niewinny, a więc jeśli będzie miał uczciwy proces, to nie zostanie skazany za swoje rzekome zbrodnie. Czyli każdy uczciwy sąd przyzna, że to rewolucja była pogwałceniem prawa. Właśnie dlatego ma zostać skazany na śmierć na mocy głosowania deputowanych, bez rozprawy sądowej. Ma zostać skazany – jak niegdyś Jezus – przez demokratyczne głosowanie, bowiem – podobnie jak przeszło 17 wieków wcześniej – dowodów winy brak! Nie ma wątpliwości, że prawoczłowiecza współczesna Francja wcale nie chciałaby się dziś cofnąć do roku 1791 czy 1793, bowiem jej plutokratyczne i demoliberalne elity jako pierwsze poszłyby na gilotynę jako nowi „uprzywilejowani” i „arystokracja majątku”.

Dlaczego więc 14 lipca jest czczony? Przecież tak naprawdę tego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego poza tzw. zdobyciem Bastylii. Piszę „tak zwanym”, bowiem Bastylia wcale nie była broniona. Jej załogę stanowiło kilkunastu starszych wiekiem żołnierzy-emerytów. Widząc zbierający się tłum, dowódca nakazał po prostu złożyć broń i otworzyć bramy. Mimo to żołnierze-emeryci zostali zamordowani, a uciętą głowę nieszczęsnego dowódcy triumfalnie obnoszono po Paryżu przez kilka godzin. Oto demokratyczna dzicz w akcji!

Miarą kłamstwa Bastylii jest i to, że „więźniów politycznych” przebywało w niej raptem trzech, z których najbardziej znanym był markiz de Sade, osadzony tam za liczne gwałty na młodych kobietach. Czy był to „więzień polityczny”? Tak, ponieważ został osadzony bez wyroku sądowego, na mocy monarszej personalnej decyzji.

Dlaczego więc liberalne demokracje tak czczą rok 1789? Dlatego że to jest ich mit założycielski. Zwycięzcy piszą historię – i tak było i w tym przypadku. To, co wiemy o rewolucji, jest mieszanką zafałszowań, półprawd i zwykłych mitów. Od tego jest słynna „republikańska i laicka” szkoła, aby miliony dzieci nie dowiedziały się o rewolucji francuskiej niczego istotnego, lecz aby tylko zakuły na pamięć kilka dat i – przede wszystkich – wchłonęły w siebie mit rewolucji francuskiej jako jutrzenki wolności, tolerancji, demokracji, praw człowieka, praw obywatelskich, suwerenności ludu i podobnych pierdółek. W rzeczywistości wszystko to jest nie tyle fałszywe, co przeinaczone. Najbardziej klasycznym przykładem jest samo hasło rewolucji: „Wolność, równość, braterstwo!”.

Przecież w rzeczywistości brzmiało ono nieco inaczej: „Wolność, równość, braterstwo albo śmierć!”. Z ostatnim słowem na końcu jest prawdziwie i strasznie; jeśli je obciąć, robi się sympatycznie…

REKLAMA