Pierwszy rozłam w UE. „Nie” Brytyjczyków

REKLAMA

9 grudnia wieczorem – tuż po obradach brukselskiego „szczytu UE” – było już wiadomo, że rządowy Berlin i Paryż przeforsowały swoje najważniejsze postulaty: wprowadzenia unii fiskalnej i zaostrzenia zasad kontroli budżetów poszczególnych państw i państewek Unii Europejskiej. Jednak nie udało im się uzyskać zgody władz Wielkiej Brytanii – ani na tę unię fiskalną i systemowe kontrole budżetów, ani na inne zmiany w europejskich traktatach mające służyć „integracji” i ratowaniu bankrutującego systemu politycznej waluty UE.

Również rządy Szwecji, Węgier i Czech na razie odmówiły akceptacji tych europrojektów – do czasu ewentualnej zgody swoich parlamentów. Z powodu historycznego brytyjskiego weta nie ma więc wymaganej prawnie jednomyślności państw UE. I żadnych zmian w traktatach UE nie będzie.

REKLAMA

Komentator dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” uważa, że będzie jednak „coś podobnego” i „zgodnego z niemieckimi wyobrażeniami” bez nowelizacji traktatów. Chyba ma rację, bo podobno kanclerz Angela Merkel wróciła z Brukseli zmęczona, ale zadowolona.

Premier rządu w Londynie, David Cameron, domagał się m. in. specjalnych gwarancji ochronnych dla brytyjskiego sektora bankowo-finansowego i gospodarki przed zakusami eurokratów i eurosocjalistów – w tym przed obłożeniem tego sektora specjalnym podatkiem od transakcji finansowych, planowanym w UE od miesięcy. Lecz na takie „odstępstwa” od ustalonej linii rozwoju Euro-Rzeszy nie chciała się zgodzić ani kanclerz Merkel, ani jeszcze bardziej prezydent Sarkozy. Brytyjskie „nie” jest tym bardziej znaczące, iż premier Cameron oświadczył ponoć wyraźnie i twardo: – Nigdy nie wejdziemy do strefy euro. Nigdy nie zrezygnujemy z suwerenności, której zrzekają się państwa przystępujące obecnie do unii fiskalnej.

To oświadczenie oznacza niewątpliwie pierwszy faktyczny rozłam w UE. Rozłam, który w opinii niektórych komentatorów niemieckich i innych jeszcze będzie się pogłębiał.

Czy śladem Brytyjczyków pójdą Szwedzi, Duńczycy i może Czesi? Okaże się to zapewne nie wcześniej niż w marcu.

Skoro okazało się, że nie ma szans na zgodę wszystkich na zmiany eurotraktatów, postanowiono, że 17 państw-członków strefy euro ma sobie przyjąć, na mocy własnych umów międzyrządowych, tę unię fiskalną i ostrzejsze zasady kontroli budżetów. Ten układ ma być otwarty dla innych chętnych z UE, takich jak rządowa Warszawa czy Bukareszt. Umowy międzyrządowe mają zostać podpisane najpóźniej w marcu 2012 roku.

Wstępnie ustalono „automatyzację sankcji” wobec „budżetowych grzeszników” i nadmiernych dłużników od przyszłego roku. Obecnie te sankcje powinny już teoretycznie dotyczyć co najmniej 10 państw strefy euro – nie licząc samych Niemiec i Francji. Postanowiony już w marcu br. tzw. stały mechanizm stabilizacyjny ESM – na rzecz systemowego ratowania i „stabilizowania” eurobankrutów – ma wejść w życie o rok wcześniej, niż pierwotnie planowano, a więc już w lipcu przyszłego roku. Jego kapitał zakładowy ma wynieść co najmniej pół biliona euro.

Kto go sfinansuje i w jakich dokładnie rozmiarach – na razie nie wiadomo.

Obecni w Brukseli szefowie rządów krajów UE zaakceptowali natomiast pilny postulat brukselskich eurokratów i Paryża – udzielenia Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu aż 200 mld euro kredytu. Chodzi im o to, aby Fundusz, z pominięciem pryncypialnego Europejskiego Banku Centralnego, mógł bezpośrednio zasilać bankrutujące europaństwa, takie jak Włochy czy Hiszpania. Niemcy natomiast uzyskali to, że nie było już dyskusji – jak jeszcze parę dni wcześniej – o innych postulatach eurokratów, Paryża, Madrytu czy Rzymu. A więc dyskusji o wielkiej emisji euroobligacji („wspólnych” długów), o wielkich interwencjach finansowych i dodatkowym dodruku wielu miliardów papierowych euro przez Europejski Bank Centralny (EBC). Euroobligacji i wielkiego dodruku euro nie będzie. „Niezależność” EBC została więc „ocalona” – zgodnie z twardym i rozsądnym stanowiskiem Berlina.

Władze Niemiec, wspierane w tych kwestiach od początku przez rząd Austrii, Holandii czy Finlandii, mogą więc uczciwie obwieścić swoim obywatelom, że groźba dużej euroinflacji została (na razie) zażegnana. Władze UE, Berlin i Paryż, pod naciskiem głównie Niemców, w tym m.in. bawarskiej CSU i FDP, oficjalnie opowiadają się więc nadal za dotychczasową niezależnością EBC od nacisków eurorządów czy brukselskich władz UE. Jednak zdaniem niektórych dyplomatów, ten opór Niemców, a przede wszystkim Francuzów przed trwałym przekształceniem Euro-Banku w łatwą kasę zapomogowo-pożyczkową już „wyraźnie słabnie” („Deutsche Welle”)..

REKLAMA