Francuska prasa straszy dojściem skrajnej „prawicy” do władzy. Jaki program ma Maryna Le Pen?

REKLAMA

Dziennik „Libération” straszył niedawno Francuzów, że wbrew publikowanym oficjalnie wynikom sondaży, kandydatka Frontu Narodowego na prezydenta kraju, Maryna Le Pen, może mieć realne poparcie w granicach 30 procent. Gazeta brała tu „poprawkę” na dużą liczbę „niezdecydowanych”, którzy w sondażach nie ujawniają swoich rzeczywistych preferencji, obawiając się przypięcia im łatki „skrajnego prawicowca”. Faworytem sondaży jest socjalista Hollande, który osiąga wyniki w okolicach 28% poparcia. Notowania Sarkozy’ego, m.in. po obniżce ocen ekonomicznych kraju, spadły do 23%. Maryna Le Pen może liczyć na ok. 17%.

Straszenie wyborców wizją dojścia do władzy „skrajnej prawicy” jest właściwie powtórką ze scenariuszy przerabianych przez francuskie media wobec ojca Maryny – Jana Marii Le Pena. Publikowanie zdjęć z uchwyconym niekorzystnym grymasem twarzy, coraz liczniejsze filmy propagandowe kojarzące FN z faszyzmem, zupełny brak obiektywizmu mediów – to tylko niektóre elementy polityki obniżania „ratingu” przewodniczącej Frontu. Sprawa jest jednak trudniejsza niż w przypadku jej ojca. Maryna Le Pen jest postrzegana jako kobieta sympatyczna, polityk unikający skrajności, eurosceptyczny, ale z pewnością „republikański”. Negatywny PR jest więc trudniejszy do zrobienia.

REKLAMA

Co więcej, wielu Francuzom przypada do gustu także dość jasny program wyborczy kandydatki. Pozostali kandydaci programu właściwie nie mają. Nie są to jednak czasy popularności ekonomii liberalnej. W latach 80. minionego wieku w gospodarczych tezach Frontu Narodowego można było znaleźć cały program Ronalda Reagana. Dziś mamy znacznie więcej populizmu, protekcjonizmu, „socjalnych ochron”. Nie zmienia to faktu, że Maryna Le Pen jako jedyna zapowiada wyjście Francji ze strefy euro i powrót do franka. W Nanterre kandydatka FN przedstawiła program o nazwie „Horyzont 2017”, w którym zapowiada także przywrócenie wszystkich prerogatyw Narodowego Banku Francji. Zgodnie ze współczesną modą, krytykowała tam „mondializację” gospodarki. Jej zdaniem, Francja powinna odzyskać „narzędzia” do sterowania gospodarką. 3-procentowy podatek nałożony na artykuły i usługi z importu ma wyrównać szanse krajowych producentów. Za wszystkie osoby zarabiające poniżej 1,4 płacy minimalnej (SMIC) państwo dopłaci po 200 euro do obowiązkowych składek pracowniczych. „Pomocy” państwa będzie znacznie więcej. 8,5 mld euro ma pójść na nowe miejsca pracy, głównie w więziennictwie; 1,2 mld na „bezpieczeństwo publiczne”.

Le Pen planuje też zwiększyć „siłę nabywczą” społeczeństwa (o 65,6 mld), która napędzi gospodarkę. Łączy to jednak z „polityką prorodzinną”. Ma się pojawić np. specjalny zasiłek wychowawczy, wypłacany przez trzy lata od momentu urodzenia drugiego dziecka, który wyniesie 80% płacy minimalnej. Suma dodatkowych 15 mld euro ma też zasilić ochronę zdrowia.

Na pytanie, skąd wziąć na te cele pieniądze, Le Pen daje kilka odpowiedzi. Wyjście ze strefy euro przyniesie rocznie 18 mld oszczędności na składkach. Zapowiadane ograniczenie imigracji z 200 tys. do 10 tys. rocznie ma dać w sumie dalszych 40 mld euro. Na tyle bowiem wyliczono koszty „integracyjne”, które ponosi państwo. Chodzi tu m.in. o oświatę, mieszkania, zasiłki socjalne, bezpieczeństwo. Le Pen proponuje także ograniczyć wypłacanie zasiłków rodzinnych tylko do rodzin, w których przynajmniej jedno z rodziców jest Francuzem. Chce także zniesienia tzw. pomocy medycznej państwa (AME), z której korzystają osoby nieubezpieczone, ale głównie imigranci bez uregulowanej sytuacji pobytowej. Zaoszczędzone w ten sposób środki mają wystarczyć nie tylko na dodatkowe „rozdawnictwo”, ale i na plan oddłużenia kraju i przywrócenia równowagi budżetowej.

Kandydatka FN na prezydenta proponuje także, by 50 największych spółek giełdowych płaciło 15-procentowy podatek od zysku, który będzie przeznaczany na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw.

Ot i obraz skrajnej „prawicy” we Francji.

REKLAMA