Dylemat wolnościowca: czy zabrać Kościołowi?

REKLAMA
Judasz - skarbnik Apostołów - otrzymuje zapłatę za zdradę. Fragment fresku Giotto di Bondone

W zeszłym tygodniu przez Polskę przewinęła się dyskusja na temat finansów Kościoła katolickiego. Termin nie jest przypadkowy, gdyż w ramach prowadzonej polityki oszczędności bądź chcąc przypodobać się potencjalnemu nowemu koalicjantowi, Platforma Obywatelska zamierza sięgnąć do kieszeni księży, włączając ich do powszechnego systemu emerytalnego, a w tle wisi zabranie dotacji na działalność kulturalną Kościoła. Dodatkowo trwają przepychanki pomiędzy Katolicką Agencją Informacyjną – twierdzącą, że parafie w Polsce ledwie wiążą koniec z końcem – a przedstawicielem Ruchu Palikota Romanem Kotlińskim, który w obecnym Kościele widzi samo Bizancjum.

Finanse Kościoła

REKLAMA

Katolicka Agencja Informacyjna ogłosiła raport na temat finansów Kościoła. Wynika z niego, że datki na tacę podczas niedzielnych mszy przynoszą przeciętnie od 450 zł (w małych wiejskich parafiach) do 4 tysięcy (parafia w centrum Warszawy). Do tego dochody parafii powiększają wynajmy pomieszczeń (raczej symboliczne kwoty – maksymalnie do kilku tysięcy złotych rocznie), dotacje (np. do ziemi). Co czwarta taca niedzielna jest przekazywana do kurii. Dodatkowo księża przekazują od 10 do 50% z tzw. kolędy na parafię. Wszelkie wynagrodzenia z tytułu udzielonych ślubów, chrztów czy pogrzebów stanowią dochody księży, którymi ci często muszą ratować działalność parafii. KAI obliczyła, że sytuacja z roku na rok staje się coraz gorsza i wielu parafiom brakuje pieniędzy na bieżące utrzymanie świątyni (ogrzewanie, wystrój itp.). Dlatego też tak często to praca społeczna wiernych pozwala na funkcjonowanie parafii. Średnia parafia w Warszawie może liczyć na przychód w wysokości ok. 260 tysięcy złotych rocznie (z czego 215,5 tys. pochodzi z tacy, 10 tys. z funduszu parafialnego – dobrowolnych datków parafian, 30 tys. z „kolędy”, a 5 tys. z różnych zbiórek). Z tego parafia musi opłacić ZUS i podatki (17 tys.), wpłacić na kurię (75 tys.), na seminarium, KUL oraz dom księży-emerytów (16,5 tys.), a także pokryć wynagrodzenia organisty, kościelnego i gosposi (85 tys.), koszty ogrzewania (65 tys.) oraz inne wydatki (m.in. wywóz śmieci, naprawy, zakup sprzętu, wina mszalnego, pranie szat i obrusów). Łączne wydatki w analizowanej parafii wyniosły 346 tys. zł wobec 260 tys. zł przychodów.

Dodatkowych – oprócz wymienionych – źródeł przychodów parafie szukają w różny sposób. Często są to datki parafian, zaprzyjaźnionych przedsiębiorców, którzy wykonują usługi bez zapłaty itp. Może to być również (szczególnie w parafiach poza dużymi miastami) cmentarz, gdzie najczęściej parafia może liczyć (po odliczeniu wszystkich kosztów) na kilka tysięcy złotych dochodu miesięcznie.

Czymś innym niż dochody parafii są dochody księży. Ci mogą liczyć na kilka źródeł dochodu. Po pierwsze za odprawianie mszy. W zależności od wielkości parafii są to kwoty rzędu od 800 do 5500 złotych netto miesięcznie (ale w większości ok. 2 tys. netto). Co drugi ksiądz prowadzi lekcje religii w szkołach, z czego otrzymuje kilkaset złotych miesięcznie. Dodatkowo część „kolędy” trafia do kieszeni księży – jest to z reguły kilka tysięcy złotych. Z tego, co otrzymują, księża płacą normalne podatki do Urzędu Skarbowego (na podstawie liczby mieszkańców na terenie parafii). Proboszcz średniej parafii miejskiej (10 tys. ludzi) płaci co kwartał 917 złotych, a wikariusz 446 złotych. Co dziwne, księża płacą podatki nie od liczby wiernych, ale od liczby mieszkańców parafii. Może się okazać, że liczba wiernych znacząco odbiega od liczby mieszkańców, co tylko uderza księży po kieszeni. KAI podaje, że przeciętnie ze wszystkich źródeł księża mogą zarabiać od 800 do nawet 4,8 tysiąca złotych netto (pamiętajmy, że ksiądz nie musi już płacić żadnych rachunków za mieszkanie).

Trzeba pamiętać, że Kościół w Polsce prowadzi działalność wyręczającą państwo z jego zadań (tzn. tych, na które pobierane są podatki). To jest m.in. 514 szkół (podstawowych, gimnazjalnych i średnich) oraz opieka społeczna – poprzez największą taką organizację w Polsce, jaką jest Caritas (9165 placówek Caritasu w Polsce, czyli więcej niż jest wszystkich MOPS-ów i GOPSów razem wziętych). W sumie Caritas udzielił w 2010 roku pomocy o wartości 482 milionów złotych.

Kościół może liczyć również na pomoc państwa. Jak szacuje KAI, ok. 25% kosztów funkcjonowania katolickich szkół jest pokrywane z dotacji samorządowych, pozostałe 75% to czesne od rodziców. Ponadto istnieje Fundusz Kościelny, która ma rekompensować zagrabione przez komunistów Kościołowi ziemie. W 2011 roku państwo przekazało na fundusz 89 milionów złotych. Z Funduszu Kościelnego opłacane są m.in. składki ZUS-owskie za tych księży, którzy nie pracują w szkołach. Do tego trzeba doliczyć ok. 38 milionów zł dotacji do wydziałów wyższych uczelni o charakterze katolickim oraz ok. 180 milionów złotych do katolickich uczelni wyższych (KUL, Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie, PWT w Warszawie i Wrocławiu, Akademia „Ignatianum” w Krakowie). Dodatkowo Kościół otrzymuje od Ministerstwa Obrony Narodowej środki na utrzymanie ordynariatów polowych (ok. 20 milionów złotych). Na ordynariat ewangelicki oraz prawosławny MON przeznaczyło ok. 4 milionów złotych (a więc 20% tego co na katolicki, mimo iż katolików jest znacznie więcej niż 80% spośród osób wierzących). Są jeszcze pieniądze na utrzymanie zabytków kościelnych (w 2011 roku Kościół katolicki otrzymał od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 26,6 miliona złotych na ten cel). Z Unii Europejskiej na różnego rodzaju wnioski o dotacje złożone przez związki wyznaniowe w latach 2007-2013 przyznano 734,5 miliona złotych. Łącznie – jak obliczyła KAI – Kościół może liczyć na ok. 490 milionów złotych różnych dotacji i subwencji ze strony państwa (bez wynagrodzenia katechetów), które są przeznaczane na utrzymanie uczelni wyższych, zabytków i dziedzictwa kulturowego oraz kapelanów w więzieniach, szpitalach i innych instytucjach państwowych.

Opodatkować księży i Kościół

Dlaczego finanse Kościoła stały się teraz takie ważne? Otóż już minister Michał Boni zapowiedział pracę nad usamodzielnieniem odprowadzania przez księży składek ZUS-owskich, czyli de facto chciałby ograniczenia lub całkowitego zamknięcia Funduszu Kościelnego. Projekt ma zostać przedstawiony po wspólnych rozmowach Episkopatu z rządem (15 marca). Jest to jawne puszczenie oka przez premiera Tuska do potencjalnego koalicjanta (Ruch Palikota). Tusk musi zabezpieczać sobie tyły, gdyby przypadkiem Polskie Stronnictwo Ludowe dalej upierało się przy nie tak drastycznym podwyższaniu wieku emerytalnego, jakiego chce premier. Zawsze będzie mógł wykorzystać antyklerykałów do przeforsowania swoich pomysłów, tym bardziej że Palikot nie mówi „nie”. A te parędziesiąt milionów, których państwo nie chce dać Kościołowi, z pewnością zagospodarują ludzie z Ruchu Palikota prowadzący różne kampanie na rzecz tolerancji, tęczowego elementarza czy innych finansowań zmiany płci z budżetu państwa.

Tym, na co nie zwracają uwagi przeciwnicy Kościoła, jest fakt, jak wielką pomoc charytatywną i jak małym kosztem realizuje Kościół. W wielu miejscach w Polsce naprawdę potrzebujący zwracają się w pierwszej kolejności do Caritasu, a nie do MOPS-ów, które tak naprawdę istnieją dla swoich urzędników. W Olsztynie (liczącym 180 tysięcy mieszkańców) w MOPS-ach zatrudnionych jest ponad 330 urzędników. Przy średniej pensji urzędniczej rzędu 4,3 tysiąca złotych miesięcznie na same wynagrodzenia przeznaczane jest 17 milionów złotych. Caritas kosztem 5 złotych na osobę wydaje gorące posiłki dla potrzebujących. Za pensje urzędnicze mógłby więc przygotować 3,4 miliona takich posiłków. A mówimy tylko o pensjach pracowników MOPS-u w jednym mieście średniej wielkości. Ruchy wolnościowe w Polsce od co najmniej 20 lat mówiły o tym, że to Kościół powinien prowadzić w Polsce pomoc społeczną, nawet otrzymując na ten cel jakieś dofinansowanie z budżetu państwa. Robi to zdecydowanie najtaniej, ma najlepszą infrastrukturę (parafie nawet w niewielkich miejscowościach), ksiądz najlepiej wie, kto pomoc wykorzysta właściwie, a kto przepije i komu trzeba dać, żeby wspomóc naprawdę potrzebujących. Polska wydaje prawie 25 miliardów złotych na pomoc społeczną, która przeważnie trafia nie tam, gdzie jest najbardziej potrzebna, a po drodze też się trochę jej rozchodzi po różnych instytucjach. Pewne jest, że Kościół lepiej rozdzieliłby te pieniądze. Zamiast więc debatować nad tym, ile pieniędzy zabrać Kościołowi, rząd mógłby pomyśleć, jak wykorzystać Kościół do realizacji zadań, z którymi państwo w ogóle sobie nie radzi.

Dla zdecydowanego przeciwnika finansowania z kasy rządowej czegokolwiek nie związanego z podstawowymi obowiązkami państwa (obrona, policja, sądy) może wystąpić dylemat, czy popierać zabieranie dotacji Kościołowi, czy nie. Dylemat ten szybko jednak znika, gdy sobie uświadomimy, jak absurdalne inicjatywy finansuje nasze państwo – z kampaniami na rzecz homoseksualizmu na czele. Dopóki istnieje obecny system, Kościół powinien być traktowany na równi z innymi organizacjami. Jeżeli państwo dofinansowuje szkoły niepubliczne, to także powinno te katolickie. Jeżeli remontuje różne zabytki, to powinno także te kościelne. Sprawa jest dosyć prosta. Wychodzenie przed szereg i domaganie się przede wszystkim zaprzestania finansowania Kościoła, gdy tak wiele zbytecznych i szkodliwych inicjatyw może liczyć na przychylność państwa, byłoby objawem schizofrenii. A jeżeli chodzi o „uzusowienie” księży, to pamiętajmy, że rolnicy płacą niższe składki na KRUS. Ale jeśli PO dogada się z Ruchem Palikota, to i jedni, i drudzy szybko poznają dobrodziejstwa ZUS-u…

(źródło: nczas.com, NCZ! 11/2012; przedruk za zgodą redakcji)

Przeczytaj również: Ile pieniędzy i na jakie cele otrzymuje Kościół od polskich podatników? (kliknij)

REKLAMA