Grzelak: Rosyjskie drogi i pobocza

REKLAMA

Jazda po szosach w Rosji bardzo przypomina rosyjską ruletkę. Zresztą każda forma uczestnictwa w ruchu drogowym jest na Wschodzie ryzykowna; poważniejsze szanse mają tylko ci, którzy znajdują się w pojazdach o wielkiej masie. Piesi nie są bezpieczni nawet na „zebrach” i zielonym świetle.

Przed „Centralnym”, reprezentacyjnym hotelem Bijska, pewien naiwny przybysz z Polski usiłował przejść w wyznaczonym do tego miejscu na drugą stronę ulicy, która w tym miejscu ma trzy pasy ruchu w jednym kierunku. Zdawało się, że jego karkołomny plan zostanie uwieńczony sukcesem – auta jadące dwoma pasami zatrzymały się. Przechodzień, który z godnością, całkowicie opanowany, przecinał jezdnię dokładnie pod kątem prostym i nie próbował kluczyć chyłkiem pośród rozpędzonych często do 100 km na godzinę pojazdów jak zaszczute zwierzę, wzbudzał niemałą sensację u ich kierowców. Tym bardziej że nie poświęcał im najmniejszej uwagi: nie rzucał w stronę przyciemnionych przednich szyb błagalnych lub przynajmniej wylęknionych spojrzeń, ale parł spokojnie przed siebie ku zamierzonemu celowi.

REKLAMA

Może właśnie dlatego, aby nic nie uronić z obserwacji tego zjawiska, równie niecodziennego jak przelot UFO, dwa długie sznury samochodów przystanęły w zadziwieniu. Niestety, gnająca trzecim pasem zdezelowana łada wyskoczyła jak z procy spoza szeregu aut kornie przepuszczających pieszego, otarła się o łatwowiernego Europejczyka i nie zmniejszając prędkości nawet o odrobinę, popędziła dalej. Na szczęście skończyło się na strachu, rozdarciu spodni i niegroźnym zranieniu kolana. Milicjanci bez większego przekonania zaproponowali oficjalne procedury – w takim wypadku ofiara wypadku powinna na drugi dzień stawić się w odpowiednim urzędzie na drugim końcu miasta i złożyć zeznanie, a potem być do dyspozycji odpowiednich organów aż do zakończenia dochodzenia. Ale ofiara, która miała już w kieszeni lotniczy bilet powrotny do kraju z datą odległą zaledwie o cztery dni, wolała wykorzystać ten czas na obejrzenie choćby kawałka Ałtaju. Taka decyzja wyraźnie ucieszyła funkcjonariuszy – w uniesieniu obiecali, że odnajdą sprawcę i pouczą o niestosowności jego zachowania. Oczyma wyobraźni ujrzałem ciąg dalszy tej sprawy: w to, iż milicjanci odnajdą kierowcę łady, nie wątpiłem. Zastanawiałem się tylko, czy zadowolą się oni tylko jednorazowym haraczem, czy zażądają od winowajcy systematycznego wspierania własnych skromnych dochodów w zamian za pozostawienie go w spokoju. Naturalnie gdyby uczestnikami podobnego incydentu nie byli turysta z „dalszej zagranicy” oraz właściciel rdzewiejącej kopiejki (tak pogardliwie Rosjanie nazywają tanie auta rodzimej produkcji), lecz, dajmy na to, miejscowy prominent rozbijający się lexusem i jakiś zwyczajny bijszczanin w roli przechodnia, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Przedstawiciele prawa odwiedziliby wówczas raczej poszkodowanego i wykazując serdeczną troskę o jego zdrowie, odradzaliby mu składanie jakiejkolwiek skargi.

Największa zawada to pieszy

Wiktor Kirianow, główny inspektor bezpieczeństwa ruchu drogowego Federacji Rosyjskiej (2010), przyznaje, że co trzeci – Piesi to najbardziej bezbronni uczestnicy ruchu drogowego – konkluduje błyskotliwie i dodaje: – Dlatego nasze wysiłki ukierunkowane są w pierwszej kolejności na pracę z kierowcami, którzy powinni ze zrozumieniem odnosić się do swoich niezmotoryzowanych współobywateli. Niektórzy kierowcy z przyzwyczajenia dotąd nie przepuszczają pieszych na „zebrach”… – przyznaje wprawdzie zafrasowany, ale nie aż tak bardzo. Bo inspektor Kirianow doskonale przecież wie, z czego się wzięło to „przyzwyczajenie”. W państwie sowieckim, gdzie, jak wiadomo, panowała idealna równość, ci, którzy siedzieli za kierownicą, byli jednak odrobinę równiejsi od szarego tłumu korzystającego jedynie z własnych nóg (a najrówniejsi byli oczywiście ci, którzy rozpierali się na tylnych fotelach wożeni przez osobistych kierowców). Maszyna to przecież było coś – nawet jeśli w grę wchodziła stara kołchozowa ciężarówka. Właściciel prywatnego auta był kimś wyjątkowym – w czasach, gdy na jedno auto osobowe w Stanach Zjednoczonych przypadały niespełna trzy osoby, w Związku Sowieckim wychodziła ich setka z grubym okładem. Główny inspektor drogowy Rosji z nostalgią wspomina dawną epokę. Okazuje się, że nie jest wcale takim zagorzałym obrońcą uciśnionych pieszych, jak mogłoby się wydawać. Przeciwnie – niemałą część odpowiedzialności za „niekomfortowe” sytuacje na jezdniach przypisuje on dwunożnym „kamikadze” demonstrującym „nihilizm prawny prowadzący do nieszczęśliwych zdarzeń”.

Rzeczywiście, podróżując po Rosji, nieraz widziałem takich „nihilistów”, w odmiennym stanie świadomości przemieszczających się środkiem drogi lub też na niej po prostu zalegających. Opłakane w skutkach bywa naturalnie spotkanie nihilisty pieszego z nihilistą zmotoryzowanym. Z drugiej jednak strony widywałem staruszki delikatne jak dmuchawce, bezsilnie osuwające się ze zlodowaciałych pryzm śniegu, pokrywających szczelnie pobocza aż po dachy drewnianych chat. Babunie w wyślizganych walonkach na próżno szukały tam schronienia przed autami, szalejącymi na pokrytych pancerzem lodu jezdniach…

– Po to, aby ukarać pieszego, należy wydatkować znacznie więcej czasu i sił niż w przypadku automobilisty – grzmi Kirianow. – Wielu z nich trzeba przewozić na posterunek, aby spisać protokół i ustalić tożsamość. Wówczas nasz pracownik musi opuścić miejsce dyżuru… Wnet jednak inspektor rozmarza się: – Za Związku Sowieckiego informacja o naruszycielach prawideł ruchu drogowego kierowana była do miejsca ich pracy lub nauki, gdzie kolektyw mógł udzielić swojemu członkowi nagany albo pozbawić go premii. A teraz – macha ręką zniechęcony – najwyższy mandat to 200 rubli (około 20 złotych)…

Optymizm inspektora

magistrala Amursko-Jakucka (oznaczona jako M56); ros. Амуро-Якутская автомобильная дорога; zdjęcie za: http://www.ssqq.com

Ma jednak Kirianow także dobre wieści: wprawdzie w Rosji rosną ceny, ale za to spada liczba wypadków drogowych. Nie trzeba naturalnie dodawać, że tendencja taka zaznaczyła się wyraźnie dopiero podczas kadencji sprawowanej przez obecnego głównego inspektora bezpieczeństwa ruchu drogowego, dzięki konsekwentnie wdrażanym przez niego programom. Rosja to kraj bardzo przestronny, wydaje się więc, że samochody mają tam sporo miejsca (z wyłączeniem, rzecz jasna, metropolii, gdzie tworzą się niesłychane korki). Tymczasem liczba wypadków komunikacyjnych jest na Wschodzie imponująca, a śmiertelność z nimi związana była w 2009 roku ponad pięciokrotnie wyższa niż w Polsce, która przecież przoduje pod tym przynajmniej względem w Europie. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że rosyjscy kierowcy jeżdżą, powiedzmy, dość dowolnie – wyprzedzanie z prawej strony, nawet bez wyraźnego powodu, jest niemal powszechne. Często powodem jest stan techniczny samochodów – rosyjskie marki mają wśród użytkowników opinie jeżdżących trumien, a z kolei auta sprowadzane z zagranicy eksploatowane są do granic wytrzymałości, zaś ich serwisowanie, ze względu na koszty, ograniczone jest do minimum. Stąd też na prowincjonalnych drogach można zobaczyć automobile o zmiennej geometrii, posuwające się skosem w stosunku do osi jezdni, o kołach nachylonych pod kątem zdecydowanie ostrym bądź rozwartym. Oddzielny temat to stan nawierzchni dróg, tu i ówdzie nieoczekiwanie tracących na pewnych odcinkach utwardzenie – szczególnie zdradliwe są syberyjskie pobocza, miękkie niekiedy na tyle, że grozi to osunięciem się auta w trzęsawisko. Szosy są też fatalnie oznakowane, a tablice informacyjne często nieczytelne spod warstwy pokrywającego je brudu. O takich drobiazgach, jak przycinanie bujnej flory zasłaniającej widok z drogi podporządkowanej, nie myśli nikt. Zamiast tego jest sporo gadania na temat działań profilaktycznych milicji drogowej, która – oprócz wymuszania pod najrozmaitszymi pretekstami datków od kierowców, traktowanych jako uzupełnienie pensji – zajmuje się na przykład wyłapywaniem aut tuningowanych.

Trwają także zaciekłe dyskusje dotyczące wprowadzenia podkategorii prawa jazdy albo wyeliminowania numerów rejestracyjnych, na których litery układają się w słowa nieprzyzwoite (w Rosji obecnie stosowane są tylko te litery, które istnieją także w alfabecie łacińskim). Niedawno Sergiusz Mironow, przewodniczący Rady Federacji, zaproponował, aby rosyjską drogówkę, znaną pod dźwięcznym skrótem GIBDD, przemianować na policję drogową. Brzmiałoby to niewątpliwie lepiej, ale Rosjanie są przekonani, że wilk, nawet w owczej skórze, pozostanie wilkiem. Zdaniem Mironowa, gruntowna reforma służb nadzorujących porządek na szosach i w zasadzie podlegających jedynie gubernatorom mogłaby wreszcie uzdrowić sytuację. Ale Kirianow i tak tryska optymizmem: – Durniów na naszych drogach jest coraz mniej – powtarza, nawiązując do znanego powiedzenia o dwóch głównych bolączkach Rosji. Skąd bierze to przekonanie – nie wiadomo.

REKLAMA