Grzelak: Rosyjskie rozdwojenie jaźni

REKLAMA

Kiedy do zachodnich komentatorów dotarło, że powrót Włodzimierza Putina na Kreml jest nieuchronny, od razu pojawiły się spekulacje dotyczące stylu polityki nowego starego prezydenta Rosji. Nie było żadnych wątpliwości, iż wskoczy on w dawne, skrupulatnie wypracowane koleiny. Powtórzy się zatem także oklepana śpiewka obwiniająca Zachód o stosowanie podwójnych standardów. Ale w ustach Putina oskarżenie to brzmi niczym alarm o pożarze podnoszony przez notorycznego piromana.

Oczywiście kremlowski władca ma całkowitą rację. Podwójne standardy zachodnie demokracje zastosowały na przykład wobec państwa, które ukształtowało mentalność Putina i którego dziedzicem jest współczesna Rosja. Bolszewiccy prominenci, zamiast zadyndać w Norymberdze obok swoich najbliższych ideologicznych krewniaków i niedawnych sojuszników, obnosili się w glorii zbawicieli świata, a Winston Churchill ofiarował bandycie Stalinowi rycerski miecz przesłany przez króla Jerzego VI. Trudno o bardziej wymowny symbol hołdu złożonego (z zimnej kalkulacji) tyranii. Postępy demokracji doprowadziły do poważnej erozji zasad cywilizacji europejskiej, zresztą dzieje świata pełne są czynów wiarołomnych i niegodziwych – taka jest niestety natura człowiecza. Wymownym przykładem jest choćby potraktowanie Polski przez zachodnich sojuszników po II wojnie światowej.

REKLAMA

Rosyjskie rozdwojenie jaźni

Normy cywilizacji postłacińskiej, choć bardzo mocno rozmyte, są jednak przynajmniej jakimś umownym punktem odniesienia, wprawdzie słabiutkim, ale zawsze memento, cenzurującym publiczne zachowania nawet brukselskich eurokratów. W myśleniu rosyjskim takiego wzorca faktycznie nie ma. Obecne jest w nim za to przekonanie o wyjątkowej roli oraz misji Rosji. U jego źródeł tkwi mętne, niespójne i bałamutne, za to odpowiadające rosyjskim ambicjom (oraz apetytom) pojęcie Moskwy jako Trzeciego Rzymu. Pisarze ze Wschodu tworzyli wybitne dzieła przedstawiające odwieczny spór jasnych i mrocznych aspektów duszy ludzkiej, w praktyce jednak rosyjska walka ze złem przypomina zapasy z własnym cieniem. Rosja złożona jest z dwóch pierwiastków – turańskiego i bizantyjskiego – które bezskutecznie usiłuje zamaskować i złagodzić zachodnim polorem. Religijna frazeologia, nadęta jak cerkiewne kopuły, przejęta własną nieomylną ortodoksją, a jednocześnie wydająca z siebie najcudaczniejsze sekty, jest raczej przeszkodą niż pomocą w przezwyciężeniu przez Rosję zżerającej ją dwoistości, zwłaszcza po wielkiej kompromitacji Cerkwi moskiewskiej w czasach komunizmu. Dwie głowy rosyjskiego orła ciągną każda w swoją stronę, rywalizując ze sobą bezsensownie i beznadziejnie. Tendencje schizofreniczne co rusz dochodzą do głosu w życiu państwowym i narodowym Rosji. Specyficzny dualizm w wydaniu niemal groteskowym uprawiany jest przez Putina i Miedwiediewa, którzy ostatnio zmienili się z kolei na stanowisku szefa partii Jedna Rosja. Już car Iwan Groźny w listownych polemikach z księciem Andrzejem Kurbskim obrzucał swojego oponenta prymitywnymi wulgaryzmami, wśród których wybijało się określenie licemier (obłudnik, hipokryta). Ale zarówno ten okrutny szaleniec na moskiewskim tronie, jak i większość jego zastępców w ciągu ponad czterech stuleci zapomniało przypowieść o słomie w oku bliźniego i belce we własnym.

Na obszarze wpływów prawosławnych zdemonizowano np. działalność jezuitów; do dziś członek Towarzystwa Jezusowego to w Rosji wręcz symbol faryzeusza i podstępnego hipokryty. Tymczasem najprzebieglejsze intrygi naśladowców Świętego Ignacego Loyoli nijak mają się do knowań i łgarstw wschodnich imperatorów (wystarczy wspomnieć cyniczne kłamstwo Stalina, że pogrzebani w katyńskich dołach oficerowie polscy uciekli do Mandżurii…). Zrodzone z potwornych kompleksów, pielęgnowane przez bezprecedensowy szowinizm licemierstwo rosyjskie nie ma sobie równych w świecie.

Co wolno wojewodzie…

Skrzętne ukrywanie przed światem i własnym społeczeństwem (o ile to pojęcie może odnosić się do mas zamieszkujących ten kraj) porażek oraz tragedii jest w Rosji rodzajem tradycji czy też narodowym nawykiem. Astolf de Custine wspomina w swoich „Listach z Rosji” o uroczystej paradzie na cześć cara Mikołaja I – podczas gali rozpętała się burza i zatonęły łodzie licznie zgromadzone w Zatoce Fińskiej. „Dziś stwierdza się, że utonęło dwieście osób, inni mówią, że tysiąc pięćset, dwa tysiące: nikt się nie dowie prawdy, dzienniki nie będą pisały o klęsce” – komentuje panujące w Sankt Petersburgu stosunki francuski markiz. W Cesarstwie Rosyjskim zatajano przed poddanymi wiele innych podobnych zdarzeń, nie informowano także o prawdziwej sytuacji na frontach, do perfekcji jednak doprowadzono sztukę mataczenia podczas panowania sowieckiego, które rzeczywiście stworzyło imperium kłamstwa (a więc zła – jak słusznie ujął to Ronald Reagan, czego do dziś nie mogą mu zapomnieć oburzeni do żywego Rosjanie) – tylko z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wymienić można krętactwa związane z zestrzeleniem pasażerskiego samolotu południowokoreańskiego lub też próbę ukrycia rozmiarów katastrofy w Czarnobylu.

Współczesna Rosja, jak przystało na spadkobiercę wspaniałego ZSRS, podtrzymuje te obyczaje – na początku pierwszej prezydentury Putina zatonął okręt podwodny „Kursk”, a okoliczności tego zdarzenia do dzisiaj podlegają różnym, inspirowanym przez Kreml, manipulacjom. Lekcję pragmatycznego zastosowania podwójnych standardów, dla nas jak zwykle upokarzającą i bolesną, dała światu Moskwa przy okazji badania przyczyn upadku samolotu Suchoj Superjet 100, który w hucznie fetowany w Rosji Dzień Zwycięstwa rozbił się na indonezyjskiej Jawie. W jego kokpicie najpewniej znajdowały się oprócz pilotów „osoby postronne”, co rosyjscy specjaliści od lotnictwa uznali w wypowiedziach dla mediów za zrozumiałe i dopuszczalne. Włodzimierz Putin po prostu zadzwonił do swojego indonezyjskiego odpowiednika i w ten sposób, bez powoływania się na jakieś umowy międzynarodowe, włączył stronę rosyjską w wyjaśnienie przyczyn wypadku, delegując do tego rosyjskich fachowców.

Najwidoczniej Moskwa postanowiła nawet z tak spektakularnej porażki wyciągnąć korzyści, chociażby na odcinku nadwiślańskim. Raz jeszcze pokazała Warszawie jej miejsce – kraiku sezonowego, kierowanego przez postacie o kwalifikacjach co najwyżej dyspozycyjnego namiestnika.

REKLAMA