Generał Petelicki. Ofiara walki buldogów pod dywanem?

REKLAMA

DWA DNI PRZED ŚMIERCIĄ GEN. PETELICKI KONTAKTOWAŁ SIĘ Z KILKOMA DZIENNIKARZAMI, PROSZĄC O PILNE SPOTKANIE, BO MA WAŻNY TEMAT

W sobotę, tuż przed meczem Polska-Czechy, generał Sławomir Petelicki został znaleziony martwy z „ranami postrzałowymi” (tak podawały media) w garażu swojego mieszkania na Mokotowie. Według nieoficjalnych informacji przekazanych do mediów już kilka godzin po odnalezieniu zwłok przez „policję i służby”, generał miał popełnić samobójstwo. Zadziwia szybkość, z jaką postawiono tę diagnozę, a także tempo „wycieku”. A przecież hipoteza samobójstwa jest na pierwszym etapie śledztwa równie prawdopodobna co morderstwo. Dopiero po skomplikowanych analizach balistycznych, badaniach zwłok (na okoliczność śladów przemocy i zawartości substancji odurzających) i miejsca zbrodni można orzec, która z hipotez jest bardziej prawdopodobna. Dziwi także informacja o „ranach postrzałowych” (ile razy zawodowy wojskowy musi do siebie strzelić, aby popełnić samobójstwo?!). Last but not least daje do myślenia fakt, że samobójstwo nastąpiło bodajże w jedynym dniu, w którym nie mogło być główną wiadomością dnia – wszystko bowiem „przykrył” mecz piłkarskiej reprezentacji Polski.

REKLAMA

Jak dowiedział się „Najwyższy CZAS!”, dwa dni przed śmiercią gen. Petelicki kontaktował się z kilkoma dziennikarzami, prosząc o pilne spotkanie, bo ma ważny temat.

Generał z przeszłością

66-letni Petelicki (urodził się 13 września 1946 r.), prawnik z wykształcenia, był jedną z kluczowych postaci polskiej polityki po 1989 roku. Najbardziej znany był jako twórca elitarnej jednostki komandosów GROM. Mniej znany jest fakt, że przez 21 lat (1969-1990) był wysokiej rangi oficerem I departamentu Służby Bezpieczeństwa (wywiad) i członkiem PZPR; rozpracowywał m.in. solidarnościową opozycję. Chociaż nie przeszedł pozytywnie weryfikacji do Urzędu Ochrony Państwa, to otrzymywał ważne państwowe zadania.

Ciekawostką wartą odnotowania jest fakt, że – wedle własnych słów – Petelicki nie został także zweryfikowany negatywnie. Co musi oznaczać, że w ogóle nie przystąpił do procesu. Wbrew jego publicznym deklaracjom, że podczas „służby w wywiadzie PRL” (faktycznie SB) jego przeciwnikami były zagraniczne wywiady (amerykańskie CIA, niemieckie BND i brytyjskie MI6), XI wydział I departamentu SB, w którym piastował kierownicze stanowiska, zajmował się właśnie rozpracowaniem działaczy opozycji na emigracji.

Petelicki pracował m.in. przy operacji „Tyrmand”, której celem było zebranie materiałów kompromitujących znanego pisarza, przebywającego wówczas w USA. Z kolei pracując w Szwecji, Petelicki był m.in. odpowiedzialny za monitorowanie pomocy humanitarnej z Zachodu dla „Solidarności”. W udzielanych wywiadach twardo jednak zaprzeczał, jakoby działał przeciwko opozycji. Jako koronny dowód na potwierdzenie swoich słów przytaczał karierę po 1990 roku, której – jego zdaniem – nie mógłby zrobić, gdyby zwalczał ruchy opozycyjne. Byli oficerowie tajnych służb, z którymi rozmawiałem, są jednak przekonani, że brak weryfikacji, który pozwalał mu robić karierę po 1990 roku, Petelicki zawdzięczał wiedzy na temat solidarnościowej opozycji. Chodziło nie tylko o to, kto był agentem, ale także o to, ile naprawdę wynosiła zagraniczna pomoc dla „Solidarności” i na co została wydana. Przypomnijmy, że po upadku komunizmu dawni opozycjoniści nie rozliczyli się z pieniędzy, które otrzymywali z Zachodu.

W służbie III RP

Kariera gen. Petelickiego w III RP rozpoczęła się od tajnej operacji o kryptonimie „Most”. Na początku 1990 roku Polska zobowiązała się pomóc w zabezpieczeniu emigracji Żydów ze Związku Sowieckiego do Izraela. Na polecenie premiera Tadeusza Mazowieckiego powołanie specjalnej jednostki zabezpieczającej transport osób i mienia powierzono pułkownikowi Sławomirowi Petelickiemu. 13 lipca 1990 roku powstała jednostka wojskowa nr 2305 – Grupa Realizacji Operacji „Most” (GROM). Była to jedna z pierwszych operacji polskich tajnych służb przeprowadzonych we współpracy z dawnymi wrogami. Zakończyła się sukcesem i dała początek zacieśnieniu współpracy między polskimi służbami a izraelskimi (Mosad) i amerykańskimi (CIA).

Najmniej znaną częścią operacji „Most” jest udział w niej słynnej spółki Art-B, założonej przez Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego. 21 lat temu wydano w Polsce nakazy aresztowania obu biznesmenów pod zarzutem wyłudzenia z polskiego systemu bankowego setek milionów zł (w przeliczeniu na obecne pieniądze). Obaj biznesmeni znaleźli schronienie w Izraelu, który konsekwentnie odmawiał ich wydania (Bagsik trafił w ręce polskiego wymiaru sprawiedliwości, bo w 1996 roku wybrał się do Szwajcarii, gdzie został zatrzymany i przekazany w ramach procesu ekstradycji). Co ciekawe, nieskuteczną próbę zatrzymania Gąsiorowskiego i Bagsika przeprowadzali właśnie żołnierze GROM-u. „To dość zagadkowe, że prywatna firma podejmuje się takiej akcji. Po trzecie – warto zaobserwować, że mechanizm oscylatora, który stosowany był przez Art-B, był wykorzystywany w Izraelu w latach 60.” – komentował prof. Antoni Dudek, historyk i politolog.

Petelicki był szefem GROM-u do grudnia 1995 roku. Po przegranej Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich złożył dymisję i przeszedł na emeryturę. Kilka miesięcy później na krótko (około miesiąca) został doradcą premiera z SLD, Włodzimierza Cimoszewicza, ds. walki z przestępczością zorganizowaną. Podał się do dymisji po konflikcie z ówczesnym sekretarzem rady ministrów Grzegorzem Rydlewskim (szarą eminencją kilku lewicowych rządów po 1989 roku).

W grudniu 1997 roku, po zwycięstwie Akcji Wyborczej „Solidarność”, Petelicki powrócił na stanowisko szefa GROM. We wrześniu 1999 roku odszedł z tej funkcji w atmosferze głośnego skandalu, po konflikcie z ówczesnym koordynatorem służb specjalnych Januszem Pałubickim. Zarzucił on Petelickiemu zakup, poza procedurą przetargową, sprzętu podsłuchowego wysokiej klasy. Konflikt był spektakularny, bo Petelicki nie przekazał kluczy do służbowego sejfu, który został rozpruty. Pałubicki później wycofał się z zarzutów pod adresem Petelickiego, a nawet go przeprosił (za zarzut złamania ustawy o zamówieniach publicznych). Petelicki do służby jednak nie wrócił.

Tandem generałów

Twórca GROM-u bardzo szybko stał się jedną z bardziej znanych postaci polskiego biznesu. Najpierw związał się z polską filią firmy audytorsko-consultingowej Arthur Andersen, która po skandalu (wybuchł w 2001 roku) związanym z upadkiem badanego przez siebie Enronu włączona została do Ernst & Young. Bardziej trafne może być stwierdzenie, że Arthur Andersen zwyczajnie zmienił szyld, bo kluczowi pracownicy tej firmy przejęli władzę w Ernst & Young Polska. W tym czasie w konkurencyjnej filii globalnej firmy Deloitte pracował jego dawny kolega z wywiadu SB – Gromosław Czempiński. Fakt, że obaj wpływowi generałowie pracowali dla firm starających się pozyskiwać zlecenia od największych spółek kontrolowanych przez skarb państwa, był wielokrotnie tematem analiz dziennikarskich. Obaj także byli związani z najbogatszymi Polakami. Czempiński robił interesy z Janem Kulczykiem, Petelicki zasiadał w radach nadzorczych spółek związanych z innym miliarderem – Ryszardem Krauze.

Generałowie w firmach, dla których pracowali, pełnili rozmaite role. Trudno było dokładnie określić zakres ich obowiązków. Na przykład podczas prac komisji śledczej ds. prywatyzacji PZU ujawniono, że gen. Petelicki zabiegał o utrzymanie zlecenia audytu dla Arthura Andersena. Chodziło o zlekceważenie zasady, że audytorzy zewnętrzni powinni być co kilka lat zmieniani.

Walka buldogów pod dywanem

„Gdy buldogi walczą pod dywanem, to widzisz, że coś się rusza, ale kto kogo gryzie – nie wiesz. Co jakiś czas spod dywanu wypada trup”. Tak niezapomniany Stefan Kisielewski charakteryzował walki frakcyjne polskich i sowieckich komunistów. Ten opis idealnie pasuje do sytuacji, którą możemy od kilkunastu miesięcy obserwować na polskiej scenie biznesowej. W listopadzie ubiegłego roku CBA zatrzymało generała Gromosława Czempińskiego. Prokuratura w Katowicach, która prowadzi śledztwo w sprawie korupcji przy prywatyzacjach państwowych spółek, zarzuciła mu przyjęcie łapówki w wysokości 1,4 mln euro. Łapówka miała być ceną za pomoc przy prywatyzacji warszawskiej firmy energetycznej STOEN. Kontrowersyjna prywatyzacja miała miejsce w grudniu 2002 roku. Wkrótce potem suchej nitki nie zostawiła na niej Najwyższa Izba Kontroli, ale przez lata nic się nie działo. Konkretne zarzuty pod adresem gen. Czempińskiego były jednak dla opinii publicznej szokiem. Wśród osób, które ręczyły publicznie za niego i nie wierzyły w jego winę, był m.in. gen. Petelicki. Razem z generałem zatrzymano i postawiono zarzuty kilku innym znanym biznesmenom, którzy w trakcie prywatyzacji STOEN-u mieli polityczne koneksje. W ubiegłym tygodniu na polecenie prokuratury w Katowicach CBA zatrzymało Jana W. – byłego szefa Kulczyk Holding, przez lata prawą rękę najbogatszego Polaka. W. został oskarżony o udział w korupcji przy prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej SA. Przypomnijmy: w 2000 roku, za rządów AW„S”, skarb państwa sprzedał większościowy pakiet udziałów przedsiębiorstwu France Télécom, które występowało w konsorcjum z Kulczyk Holding. Prywatyzacja była skandalem, ponieważ sprzedano monopol i pozwolono przez kilka lat Francuzom drenować kieszenie Polaków horrendalnymi stawkami za połączenia telefoniczne i dostęp do internetu.

O co poszło?

Na polskiej scenie polityczno-biznesowej trwa wspomniana „walka buldogów pod dywanem”. Stawianie zarzutów prywatyzacyjnych „zasłużonym” generałom i biznesmenom oznacza, że stracili oni polityczne wpływy. Warto przypomnieć, że generał Czempiński w 2009 roku narobił kłopotów rządzącej Platformie Obywatelskiej, przyznając publicznie, że był pomysłodawcą i de facto jednym z założycieli tej partii. Wcześniej jego dawny podopieczny z wywiadu PRL, Andrzej Olechowski (tajny współpracownik „Must”), krytykował rząd Donalda Tuska za zbyt opieszałą prywatyzację. W nieoficjalnych rozmowach politycy i biznesmeni uważają, że zarzuty korupcyjne dla Czempińskiego są formą walki o wpływy. Bynajmniej nie dlatego, że wierzą w niewinność generała, lecz dlatego, że do tej pory w III RP nie było woli politycznej, aby finalizować śledztwa, których negatywnymi bohaterami są postacie z pierwszej ligi polityki, tajnych służb i biznesu.

Fakt, że dzień po zatrzymaniu Jana W. gen. Petelicki kontaktował się z dziennikarzami i prosił o spotkanie, gdyż ma ważne informacje, pozwala szukać tutaj łącznika. Generał Petelicki – w przeciwieństwie do gen. Czempińskiego – nie był kojarzony z żadną głośną prywatyzacją. Nasi informatorzy z CBA twierdzą również, że gen. Petelicki nie był figurantem prowadzonych śledztw prywatyzacyjnych. Jednak hipoteza, że mógł bać się postawienia zarzutów i splamienia honoru oficera, o którym głośno mówił, jest obecnie jedną z głównych plotek kolportowanych na warszawskich „salonach”. Wszyscy znajomi generała bowiem otwarcie twierdzą, że nie był to typ samobójcy. – Znałem go na tyle, żeby powiedzieć, iż to był stabilny człowiek, niezdolny do targnięcia się na swoje życie – twierdzi Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony. W podobnym tonie wypowiadają się bliscy współpracownicy gen. Petelickiego, a także inni znani politycy. Zamieszanie i szum informacyjny od pierwszych godzin wokół tej sprawy pokazują, że śmierć gen. Petelickiego nieprędko zostanie przekonująco wyjaśniona. Dość przypomnieć, że w ciągu ostatnich dwóch lat gen. Petelicki otwarcie krytykował rząd Donalda Tuska, m.in. za skandaliczne śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Ironią losu to Petelicki ujawnił treść SMS-a, którego otrzymali tuż po katastrofie prezydenckiego samolotu politycy PO. „Winni są piloci, którzy lądowali we mgle. Należy tylko ustalić, kto ich do tego zmusił”. Wertując portale kilka godzin po odkryciu ciała generała, można było mieć wrażenie, że został wysłany podobny SMS dotyczący jego osoby. „Generał popełnił samobójstwo. Pozostaje do ustalenia dlaczego”. Pierwsza na pytanie postanowiła odpowiedzieć niezawodna „Gazeta Wyborcza”, pisząc o przegrywaniu przez niego walki z nałogiem…

REKLAMA