Grzelak: O tym jak Polacy kolonizowali Syberię

REKLAMA

Spotkałem się nieraz na Wschodzie – ale częściej u nas – z poglądem, że od czasów carycy Katarzyny, która sprowadziła osadników niemieckich, nikt się na stałe dobrowolnie w Rosji nie osiedlił. Przekonanie takie jest błędne.

Przede wszystkim: obcokrajowcy dobrowolnie osiedlali się nie tylko w Rosji, ale nawet w Związku Sowieckim. Przypadki choćby obywateli II Rzeczypospolitej, którzy poszli na lep propagandy komunistycznej i nielegalnie przekraczali wschodnią granicę Polski, aby zaznać rozkoszy raju proletariackiego, wcale nie były jednostkowe. Na taki krok najczęściej zresztą decydowali się członkowie mniejszości – wschodniosłowiańskich i kosmopolitycznej. Bolszewia była dla nich ziemią obiecaną, choć oczywiście faktycznie należałoby ją nazwać raczej nieludzką ziemią czy też wręcz innym światem, aby nawiązać do tytułów najbardziej znanych polskich książek o łagrach. Wcześniej czy później przekonywali się zresztą o tym sami uciekinierzy, gdyż po bardzo wylewnych powitaniach władze sowieckie osiedlały ich nie w tych rejonach ojczyzny robotników, które sobie zbiegowie wymarzyli, ale w zupełnie innych miejscach – i to na wiele lat, czasem dożywotnio. Można tylko zdumiewać się ludzką naiwnością, czytając u Sołżenicyna historię amerykańskiego aktywisty związków zawodowych, który spieniężył swoją nieruchomość w Pensylwanii i przekazał otrzymane dolary nowej ojczyźnie. Jej władze, pomimo „wkupnego”, umożliwiły byłemu obywatelowi Stanów Zjednoczonych dłuższy pobyt w towarzystwie przyszłego laureata Nagrody Nobla oraz kilku tysięcy innych współwięźniów. Niekiedy zresztą bolszewicy wymieniali ochotniczych emigrantów z państwami, których wcześniej byli oni obywatelami, na przetrzymywanych tam cenniejszych dla Moskwy komunistów.

REKLAMA

Jak samuraj z akowcem

Po śmierci Stalina los uchodźców w Związku Sowieckim przeważnie nie był już tak marny. Kim Philby żył sobie w Moskwie całkiem znośnie, choć naturalnie można zastanawiać się, czy jego przenosiny do Sowietów były akurat dobrowolne. W Omsku do dziś mieszka prawdziwy samuraj, były żołnierz Armii Kwantuńskiej. Po wojnie odsiedział parę lat w obozie jenieckim i choć mógł wrócić do Japonii, wolał założyć w Rosji rodzinę. Pod wpływem żony-Rosjanki powrócił na Ałtaj pewien wilnianin. Jako członek Armii Krajowej odsiedział swoje, zdążył zmienić stan cywilny i wraz z wybranką serca wyjechać do Polski w 1957 roku. Był taksówkarzem na Pomorzu i nieźle mu się wiodło, ale po ośmiu latach z całą rodziną (pojawiły się już dzieci) przeprowadził się na Syberię. Takich indywidualnych przypadków zapewne było więcej, należy jednak wspomnieć przede wszystkim o dobrowolnych (jeśli nie liczyć impulsu czy może nawet przymusu ekonomicznego) przesiedleńcach z ziem polskich, którzy odważyli się kolonizować Syberię na przełomie XIX i XX stulecia.

Naturalnie proces ten następował w obrębie Imperium Rosyjskiego, nie zachodziła tu zmiana obywatelstwa, więc była to migracja wewnętrzna, choć związana z porzuceniem ojczyzny. Głód ziemi pchnął do odważnego pionierowania na Syberii niemało chłopów z Zagłębia czy Grodzieńszczyzny. Niektórzy z nich stali się majętnymi farmerami; pozostali, skupieni we wsiach, imponowali sąsiadom kulturą w najszerszym tego słowa znaczeniu, a więc i także sposobem uprawy ziemi. Reliktem tamtych czasów jest słynna polska wioska Wierszyna w Kraju Irkuckim; inne skupiska Polaków na Syberii, jak na przykład osadę Białystok, spotkała w czasach bolszewickiego terroru zagłada.

Polacy na Syberii

Przybysze z Polski nieśli postęp cywilizacyjny i dotyczyło to nie tylko rolnictwa. Do rosyjskiej Azji bez konwoju wędrowali także lekarze, wojskowi, architekci, urzędnicy, inżynierowie i technicy zatrudnieni przy budowie kolei transsyberyjskiej; jednemu z nich przypisuje się założenie Nowosybirska. Wreszcie całkiem długa jest lista zesłańców i ich potomków, którzy po odbyciu kary z własnego wyboru pozostali na Syberii. Niektórzy z nich zrobili nieprzeciętne kariery.

Wacław Sieroszewski, popularny przed wojną literat, niegdyś syberyjski zesłaniec, w książce „Polacy na Syberyi” pisał: „Do roku 1894 w miastach syberyjskich prawie wszystkie apteki, składy apteczne, zakłady fotograficzne, księgarnie, rytownie, jubilernie, zakłady zegarmistrzowskie, wytwórnie mebli, fryzjernie, cukiernie, kwiaciarnie, magazyny mód, lepsze hotele i restauracje były w rękach Polaków lub zostały pierwotnie przez nich założone”. Ta rewelacja może wydać się przesadnie szowinistyczna, zatem warto także przywołać świadectwa Rosjan.

Doktor Katarzyna Degalcewa, pracownik naukowy Politechniki w Bijsku, zajmująca się losami Polaków w azjatyckiej części Cesarstwa Rosyjskiego, wyznała mi, że podczas badań archiwalnych wręcz doznała szoku, uświadomiwszy sobie rolę, jaką odegrali nasi rodacy na tym obszarze. Oto zdanie wyjęte z jej pracy pt. „Wkład polskich zesłańców w społeczny i kulturalny rozwój Syberii w XIX wieku”: „We wszystkich miastach Syberii istniały składy o nazwie »Sklep Warszawski«, otwierane przez zesłańców polskiego pochodzenia”.

I jeszcze cytat ze wspomnień Andrzeja Rozena – dekabrysty, uczestnika powstania z 1825 roku, przyjaciela Puszkina: „Los przeznaczył licznych polskich zesłańców na budowniczych lepszej przyszłości Syberii, która – oprócz złota, cennych rud i innych minerałów – odkryje z czasem i inne skarby dla pożytku ludzkości”. Na marginesie: w tym wypadku spostrzeżenie to jest wyjątkowo trafne.

Trzeba zauważyć również, że zsyłka dotyczyła nie tylko tych, których jedynym przewinieniem była przynależność do narodu polskiego (lub też, podczas II wojny światowej, przedwojenne obywatelstwo Rzeczypospolitej) czy choćby działalność podejmowana na rzecz sprawy narodowej; istniał także, dość wstydliwie omijany przez historyków, kryminalny wątek ekspedycji za Ural. Słynny z ballady Felek Zdankiewicz nie jest wcale odosobnionym przykładem tego nurtu. Ale w końcu Australii też nie zasiedlały w pierwszym rzucie anioły…

Rajd pani marszałek

Tak czy inaczej – Syberia nie powinna jawić się wyłącznie jako padół cierpień i łez; nie wolno naturalnie zapominać o martyrologii naszych przodków, ale przecież i w czasach, gdy miała ona miejsce, właśnie w tej części świata wyrastały fortuny działających tam Polaków – przemysłowców i kupców, którzy najczęściej trafili tu jako zesłańcy. Do legendarnych należał majątek Alfonsa Koziełł-Poklewskiego, syna zesłańca, jeden z największych w Rosji drugiej połowy XIX wieku i – jak pisał Ksawery Pruszyński – „na pewno (…) największy z tych, jakie w nowoczesnych czasach zrobił Polak”. Państwo Polskie wówczas nie istniało, syberyjscy Polacy nie liczyli na niczyją pomoc – i kto wie, czy akurat ta okoliczność nie zadecydowała o osiągnięciu przez nich sukcesu… Można dojść do podobnego wniosku, obserwując obecną sytuację w stowarzyszeniach polskich na Syberii. Niektórzy działacze tych organizacji wyobrażali sobie naiwnie, że odrodzona po 1989 roku Polska postara się najefektywniej spożytkować możliwości i szanse, jakie stwarza obecność jej dzieci, którzy wytrwali w Tomsku, Krasnojarsku czy Jakucku. Tymczasem skończyło się, jak zwykle, na szumnych deklaracjach, zwłaszcza obficie wygłaszanych podczas syberyjskiego rajdu marszałek Senatu Alicji Grześkowiak w 2001 roku. Odtąd (ani też przedtem) nikt z ważniejszych polskich polityków nie odwiedził swoich rodaków w rosyjskim interiorze, nie licząc nagłośnionej przez Moskwę wizyty Wojciecha Jaruzelskiego w Bijsku. Aktywność polskich przedsiębiorców od Uralu po Pacyfik jest raczej symboliczna – o wiele bardziej widoczne są tam na przykład firmy czeskie. Rola polskich dyplomatów w Rosji ogranicza się do prób dokonywania inspekcji i weryfikacji zrzeszeń polonijnych – nawet tych, na których działalność ani Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej, ani jakakolwiek instytucja znad Wisły nie przekazała złamanego grosza. Śledząc aktualną politykę choćby Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, trudno nie odnieść wrażenia, że sprawy zauralskich Polaków tak naprawdę nikogo nie interesują. Ano cóż – tracimy Syberię…

REKLAMA