Hipokryzja Tuska czyli kolesiostwo w rządzie

REKLAMA

„W wielu miejscach może dochodzić do – jeśli nie nadużyć – ale do zachowań nieprzyzwoitych” – mówił dziennikarzom Donald Tusk, ogłaszając dymisję ministra rolnictwa Marka Sawickiego po ujawnieniu słynnych już „taśm PSL”. „Niewykluczone, że w ciągu najbliższych dni będę osobiście sprawował nadzór nad resortem rolnictwa” – dodał premier, dając do zrozumienia, że jego osobiste zaangażowanie w tę sprawę gwarantuje likwidację patologii i ukaranie winnych. Fakty są jednak takie, że to Tusk przez pięć lat swoich rządów toleruje patologie na styku polityki i biznesu, a nawet rozgrzesza łamanie ustawy antykorupcyjnej przez swoich ministrów.

Przykład idzie z góry

REKLAMA

Przysłowiowe „ukręcenie łba” aferze hazardowej, która wybuchła na jesieni 2009 roku, było tylko najbardziej znanym z wielu podobnych działań. Przez ponad cztery lata Tusk tolerował w rządzie na kluczowym stanowisku ministra skarbu Aleksandra Grada, mimo kontrowersyjnych spraw ujawnianych przez media. Na początku 2009 roku media ujawniły, że firma MGGP, którą zakładał Grad, a w której udziały ma jego żona (i jeszcze niedawno nią zarządzała), otrzymuje szereg państwowych zleceń – w tym od spółek, które nadzoruje Grad. Minister skarbu „poprosił o kontrolę CBA i ABW”, a te napisały, że wszystko jest w porządku. Sprawy nie było.

Kolejna głośna sprawa (w międzyczasie było kilka mniejszych) z udziałem Grada miała miejsce w sierpniu 2010 roku „Rzeczpospolita” ujawniła, że Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) bez przetargu dała kontrakt na projekt autostrady za 7,5 mln zł (1,8 mln euro) wspomnianej spółce MGGP. Powód był taki, że MGGP dysponowała prawami autorskimi do projektu budowy, który trzeba było poprawić. Co ciekawe, inne firmy po wykonaniu zleceń przenosiły prawa autorskie na GDDKiA. MGGP i tego nie zrobiło. Urzędnicy, którzy specjalnie z tą firmą zawarli taką transakcję (bez przeniesienia praw autorskich), nie ponieśli konsekwencji.

Prawdziwy stosunek Tuska do biznesów polityków pokazała afera wiceministra skarbu Jana Burego z PSL. W czerwcu 2011 roku „Super Ekspress” ujawnił, że Bury nabył połowę akcji w spółce – i to takiej, której działalność dotyczyła nadzorowanego przez niego sektora gospodarki. Było to oczywiste złamanie ustawy antykorupcyjnej, szybko potwierdzone przez CBA. Dodatkową okolicznością obciążającą był fakt, że trudno uwierzyć, iż Bury – jako parlamentarzysta z wieloletnim doświadczeniem, prawnik i członek Krajowej Rady Sądownictwa – nie wiedział, że łamie prawo. Bardziej prawdopodobne jest, że celowo nabył udziały spółki po wypełnieniu oświadczenia majątkowego, w którym nie musiał ich wykazywać.

„Przystałem na propozycję zarekomendowaną przez trójkę polityków: Waldemara Pawlaka, Julię Piterę i Aleksandra Grada, aby to skończyło się w tym przypadku naganą. Minister Bury sam zaproponował przekazanie swego miesięcznego wynagrodzenia na jeden z celów charytatywnych” – twierdził Tusk. Problem w tym, że Pitera publicznie wzywała Burego do dymisji. Niespełna trzy miesiące później Tusk dał dowód, jak poważnie traktował swoje słowa. Podczas debaty budżetowej poseł PiS Marek Suski ujawnił, że Jan Bury bierze udział w wystawnych kolacjach, na których alkohol leje się strumieniami, a wysokie rachunki reguluje spółka skarbu państwa, którą Bury nadzoruje. Wątpliwości nie było, ponieważ impreza, w której wziął udział Bury, została dokładnie sfotografowana. „Cała gastronomia została wyceniona na ponad 7 tys. zł, w tym alkohol około 3,7 tys. zł” – wspominała kelnerka obsługująca Burego i członków zarządu kontrolowanej przez państwo Elektrowni Kozienice. Sprawę zapamiętała dobrze, ponieważ był to najwyższy rachunek w historii lokalu.

Zapłaciła go – na podstawie faktury – państwowa spółka. Mimo zamieszania i przegranego procesu, który w trybie wyborczym Bury we wrześniu 2011 roku wytoczył Suskiemu, ze stanowiska odszedł dopiero 20 lipca br. Nota bene politykom PO nie przeszkadzało, że Bury złamał ustawę antykorupcyjną, i po zeszłorocznych wyborach wybrali go do ponownie do Krajowej Rady Sadownictwa. A rada ma spore kompetencje w zakresie oddziaływania na wymiar sprawiedliwości, m.in. w postaci kontrolowania pracy sądów.

Grzech powszechny

Pierwsza afera z nepotyzmem wśród działaczy PSL wybuchła już w pierwszym roku wspólnych rządów. Gdy prasa wyliczyła całe rodziny członków PSL pracujące w KRUS czy w państwowych agendach, wicepremier Pawlak cynicznie komentował, że „to nagroda dla rodziców, kiedy dzieci podejmują i kontynuują ich dzieło”. Symbolem przyzwolenia na nepotyzm był wówczas Roman Kwaśnicki – prezes Kasy Rolniczego Ubezpie-PSL. W podległemu mu KRUS najbliżsi współpracownicy zatrudniali całe rodziny, także czołowych polityków PSL (na przykład szefową biura kadr została wówczas szwagierka ministra rolnictwa Marka Sawickiego). Rodzinne układy w KRUS media opisały w lipcu, a Kwaśnicki stracił funkcję we wrześniu 2008 roku. Nie zmieniło to bynajmniej całej polityki kadrowej obecnej koalicji.

Wspomniany już Aleksander Grad kilka tygodni temu złożył rezygnację z mandatu poselskiego i zaraz otrzymał nominację na prezesa spółki Polska Grupa Energetyczna EJ1, w której ma zająć się budową polskiej elektrowni atomowej. Jak ujawniła „Rzeczpospolita”, miesięczne zarobki byłego ministra skarbu będą wynosić 110 tys. złotych. Zupełnie przy okazji okazało się, że w PGE pracuje już synowa Grada. „Jeżeli PSL kradnie, to jak nazwać tę sytuację?” – komentował jeden ze wzburzonych internautów.

Politycy PO nie są bowiem mniej pazerni na stanowiska i pieniądze niż koalicjanci z PSL. Mają tylko lepszą ochronę medialną. Nawet Donald Tusk nie oparł się pokusie i w piątym roku rządów jego syn Michał otrzymał pracę w państwowym porcie lotniczym w Gdańsku. Rzecznik prasowy spółki tłumaczył, iż sama zabiegała o pozyskanie młodego Tuska, gdyż… napisał wiele tekstów dotyczących lotnictwa. Z kolei córka ministra finansów Jacka Rostowskiego dostała pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Oczywiście z uwagi na kwalifikacje.

Gra pozorów

Nawet Tusk nie ma w sobie tyle bezczelności, aby twierdzić, że nie wiedział, jak wygląda polityka kadrowa działaczy PSL. Kilka dni po wybuchu afery z taśmami były szef CBA Mariusz Kamiński ujawnił, iż premier dostał raport na temat patologii w agencjach rolniczych już w 2009 roku. Tylko zwyczajnie go zignorował. Decyzja Tuska o wyciągnięciu konsekwencji wobec PSL jest więc czysto taktyczną rozgrywką.

Kilka tygodni temu na łamach „Najwyższego CZASU!” pisałem, że Donald Tusk będzie musiał znaleźć przeciwnika i stoczyć z nim zwycięską wojnę. Zbieg okoliczności doprowadził do sytuacji, w której Tusk stara się owym medialnym wrogiem zrobić PSL. Ujawnienie taśmy dało mu jednak pretekst do ograniczenia wpływów koalicjanta. W ubiegłym roku, wykorzystując wybory parlamentarne, PSL dało mocno odczuć PO, że może zmienić koalicjanta. Obecna nagonka na PSL może doprowadzić do sytuacji, w której partia ta znajdzie się w sondażach pod progiem wyborczym. Do tego dochodzą jeszcze kłopoty finansowe, gdyż po niekorzystnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego z ubiegłego roku PSL musi zapłacić budżetowi ponad 20 mln złotych. Wszystko to sprawia, że PSL nie tylko nie może na razie sobie pozwolić na wyjście z koalicji i ewentualne wcześniejsze wybory, ale wręcz musi kurczowo trzymać się władzy. Taka sytuacja poprawia znacznie Platformie komfort rządzenia.

W mediach głównego nurtu zapanowała zaś dzika radość z powodu otwarcia sezonu polowań na PSL. Dziennikarze zbierają w pocie czoła materiały, które do tej pory nie wzbudzały zainteresowania, a czytelnicy mogą zapoznać się z drzewem genealogicznym przywódców PSL. Problem polega na tym, że gdy „sezon na polowanie” się skończy, wszystko wróci do poprzedniego stanu. Będzie jak w znanej piosence „Elektrycznych Gitar”: „Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak, jak jest”.

REKLAMA