Piński: Politycy okradają nas przy pomocy inflacji

REKLAMA

Dwie trzecie (66 proc.) – o tyle spadła wartość złotówki od 1995 roku, gdy została przeprowadzona denominacja naszej waluty. Te oficjalne dane, wynikające z sumowania rocznych wskaźników, są zaniżone. Faktyczna inflacja w tym okresie w Polsce mogła wynieść nawet dwa razy więcej. Kolejne rządy manipulują jednak wskaźnikami inflacji, starając się ukryć przed obywatelami prawdę o tej największej grabieży naszych portfeli.

Inflacja oznacza spadek siły nabywczej pieniądza. Wynika on z faktu, że w obiegu pojawiło się więcej pieniędzy, niż przybyło dóbr do nabycia, a więc ceny muszą wzrosnąć. Produkowanie pustego pieniądza sprawia, że instytucje, które mają go jako pierwsze (banki i rządy), spłacają swoje długi, okradając innych posiadaczy tej samej waluty. Niski oficjalny wskaźnik służy okłamywaniu społeczeństwa i przekonywaniu go, że jego aktywa rosną, a oszczędności są bezpieczne. Faktycznie chodzi zaś o systematyczną grabież pieniędzy obywateli. „Polityka finansowa państwa o rozbudowanym systemie ubezpieczeń społecznych wymaga, aby posiadacze majątków i aktywów nie mieli żadnej możliwości ich obrony. Jest to nikczemna i podła tajemnica zwolenników państwa opiekuńczego, którego istnienie zakłada proces ukrytego wywłaszczania z majątku” – tłumaczył Alan Greenspan w swojej książce „Złoto i wolność gospodarcza”, wydanej zaledwie półtorej dekady przed tym, jak został szefem amerykańskiego banku centralnego. Według Greenspana, jedynym sposobem obrony majątku jest oparcie pieniądza na złocie.

REKLAMA

Ile nam kradną?

Gdyby przyjąć wartość złota jako punkt odniesienia utraty wartości przez złotówkę w ostatnich 17 latach, to okazałoby się, że zabrano nam ponad 80 proc. wartości naszych oszczędności i zarobków (w 1995 r. uncja złota kosztowała ok. 1000 zł, obecnie prawie 5500 zł). Inflację wylicza się na podstawie tzw. koszyka dóbr. Czyli porównuje się wzrost ceny towarów. Problem w tym, że polski GUS nie ma stałego koszyka dóbr. Niektóre dobra, jak nieruchomości, nie są w ogóle w nim ujęte (w innych krajach są wliczane), inne zaś podlegają rotacji. Na przykład jeżeli wzrosła znacznie cena pomidorów, to szuka się ich tańszego zamiennika, tak aby nie pokazywać wyższej inflacji. Ukrycie faktycznej inflacji jest fundamentem istnienia obecnych demokratycznych państw zachodnich, których system finansowania oparty jest na permanentnym zadłużaniu się. Gdyby na przykład w Polsce wykazano inflację na poziomie 10 proc. rocznie, to wówczas aby zaciągnąć kolejną pożyczkę, rząd musiałby zaoferować oprocentowanie wyższe od tego wskaźnika przynajmniej o 1-2 punkty procentowe.

Manipulowanie wskaźnikami inflacji jest powszechną praktyką. Inflacja w USA jest trzy razy wyższa, niż wynika to z oficjalnych danych. Gdyby inflację w USA liczono tak jak przed 1980 rokiem, to wyniosłaby ona ponad 11 proc., podczas gdy oficjalnie wynosi ok. 4 procent. Nie trzeba wybitnych umiejętności matematycznych, aby obliczyć, że trzykrotny wzrost oprocentowania amerykańskich obligacji, zgodny z faktyczną inflacją, oznaczałby bankructwo USA. Dlatego rzetelna informacja o faktycznej utracie wartości pieniądza jest, nomen omen, na wagę złota. Dlatego w lipcu 2011 roku argentyńska prokuratura zaczęła ścigać zarządzających firmą MyS Consultores za publikacje własnych wyliczeń inflacji.

Cisi złodzieje

Jednak aby zrozumieć skalę złodziejstwa i procederu, jakim jest inflacja, wystarczą nawet oficjalne wskaźniki. W 2011 roku inflacja wyniosła – według Głównego Urzędu Statystycznego – 4,3 procent. To oznacza, że po 10 latach złoty straci ponad połowę (52 proc.) swojej wartości. Nie ratują pieniędzy żadne lokaty bankowe, chociaż oczywiście zmniejszą stratę. Średnie oprocentowanie 12-miesięcznych lokat w bankach wynosi obecnie 4,79 proc. brutto, czyli 3,88 proc. netto. To oznacza, że Polacy, którzy decydują się oszczędzać pieniądze, powoli je tracą. Inflacja nie jest przypadkiem. Wynika z planowej polityki Narodowego Banku Polskiego, którego szefów wybierają nasi politycy.

Decydująca o podaży pieniądza w Polsce Rada Polityki Pieniężnej (jej szefem jest prezes NBP) wybiera sobie cel inflacyjny (ostatnio 2,5 proc.) i następnie często ów cel przekracza. Cel inflacyjny to nic innego jak kradzież pieniędzy obywateli z premedytacją. Odsetek ukradzionych pieniędzy nie powinien być zbyt duży, bo społeczeństwo zorientuje się, że jest okradane. Gdyby ilość pieniądza w obiegu zwiększała się tylko o tyle, o ile rośnie PKB (czyli o ok. 2-4 proc. rocznie, a nie – tak jak obecnie – o 10-15 proc.), to regularnie mielibyśmy do czynienia z deflacją, czyli wartość naszych oszczędności i płac wzrastałaby.

Spisek dłużników i bankierów

Inflacja jest sprzymierzeńcem dłużników. Największymi dłużnikami są obecnie państwa. Oparcie pieniądza na złocie (lub jakimkolwiek innym rzadkim i cenionym dobru) powstrzymałoby inflację, a tym samym możliwości zadłużania się przez rządy. Doskonale widać to na przykładzie wzrostu zadłużenia USA, które rozpoczęło się dopiero w połowie lat 70. Był to skutek decyzji prezydenta USA Richarda Nixona, który w 1971 roku doprowadził do tego, że Stany Zjednoczone przestały wymieniać dolary na złoto, nawet w rozliczeniach międzypaństwowych. Od tego momentu bariery ograniczające emisję pieniądza w USA zniknęły. Można grabić obywateli bez żadnych przeszkód.

Fed, podobnie jak polski NBP, przyznaje, że celowo prowadzi politykę inflacyjną (spadek wartości waluty o 3-4 proc. rocznie), a niektórzy jego członkowie bezczelnie tłumaczą, że chodzi o to, aby ludzie mieli wrażenie wzrostu płac (sic!). Zainteresowani w zadłużaniu państw są nie tylko politycy, ale także bankierzy. Biliony dolarów, które co roku pożyczają rządy, przynoszą setki miliardów dolarów odsetek. Likwidacja procesu zadłużania się państw doprowadziłaby do upadku potężnego bankowego lobby. Zwolennicy spiskowych teorii dziejów zwracają uwagę, że prezydenci USA, którzy próbowali wyjść z inflacyjnej pułapki zadłużania się państwa, stawali się celami zamachowców-„wariatów”.

Ronald Reagan tuż po objęciu urzędu w styczniu 1981 roku zażądał od Kongresu powołania komisji ds. złota, która miała opracować plan powrotu do standardu złota. 30 marca 1981 roku Reagan został postrzelony przez zamachowca-„wariata”. Rok później Kongres głosami 15 do 2 zablokował powrót do standardu złota. Z kolei John Kennedy chciał przywrócić srebro jako pieniądz. 4 czerwca 1963 roku podpisał dekret nr 11110. Jednocześnie polecił Departamentowi Skarbu, aby wprowadził na jak najszerszą skalę i jak najszybciej srebrne certyfikaty do obiegu pieniężnego. Pół roku po podpisaniu tej decyzji został zastrzelony, także przez działającego samodzielnie „wariata”. Następca Kennedy’ego, Lyndon Johnson, kilka miesięcy po przejęciu władzy, w marcu 1964 roku, wstrzymał wymianę srebrnych certyfikatów na srebro i zakończył próbę uniezależnienia USA od Rezerwy Federalnej, kreującej pieniądz, dług i inflację.

W czerwcu 1965 roku Johnson zmniejszył także zawartość czystego srebra w monetach, co miało na celu obniżenie wartości srebra w obiegu monetarnym. Chodziło o to, żeby ludzie nie mieli alternatywy dla bezwartościowego papierowego pieniądza.

Mit złej deflacji

Politycy, bankierzy i działający w porozumieniu z nimi ekonomiści starają się przekonać ludzi, że brak inflacji jest szkodliwy dla gospodarki. W artykule „Why is deflation bad” („Dlaczego deflacja jest zła”), opublikowanym 2 sierpnia 2010 roku w „The New York Times”, laureat Nagrody Nobla z ekonomii Paul Krugman tłumaczył, że inflacja jest zła, bo rośnie realna wartość długów, czyli krótko mówiąc: nie opłaca się pożyczać. W XIX wieku zadłużenie rządu USA powstawało praktycznie tylko w czasie, gdy były prowadzone wojny. Później szybko ów dług spłacano. Na przykład w czasie wojny o niepodległość USA zadłużyły się na 75,5 mln ówczesnych dolarów. Ale gdy nastał pokój, to od 1796 do 1811 roku, w 14 rocznych budżetach USA miały nadwyżkę. Podobnie było po wojnie w 1812 roku – przez kolejne 20 lat w budżetach występowała nadwyżka.

W styczniu 1835 roku Stany Zjednoczone oficjalnie spłaciły długi i aż do wojny secesyjnej (1861-1865) były one śladowe. Dług wynikający z kolei z tej wojny spłacono prawie w całości tuż przez rozpoczęciem I wojny światowej. W XIX wieku USA rozwijały się najszybciej w historii i nie przeszkadzała temu deflacja. Za towary, które w 1800 roku trzeba było zapłacić 1000 dolarów, w 1900 roku kosztowały tylko 699 dolarów. Pieniądze trzymane w skarpecie zarabiały. Tymczasem w wieku XX, w którym rozpoczęło się zadłużanie państwa, wartość nabywcza dolara spadła 25-krotnie.

Wszystko to pokazuje, że aby nastąpiła w Polsce jakkolwiek realna zmiana w polityce, musi nastąpić wprowadzenie zakazu zadłużania się państwa i prowadzenia polityki „celu inflacyjnego”. Inflacja jest ukrytym sposobem na okradanie ludzi, który z premedytacją utrzymywany jest przez klasę polityczną. Potężne lobby finansowe zainteresowane jest w utrzymywaniu przy władzy elit, które gwarantują stabilny wzrost długu. To właśnie ten system tworzenia pustego pieniądza doprowadził do obecnego kryzysu. Receptą zastosowaną przez większość rządów było pompowanie kolejnych pieniędzy podatników w upadające sektory. Nie tyle pozwoliło to zwalczyć kryzys, co odsunąć jego apogeum o kilka lat. Przy kolejnym nawrocie kryzysu warto pamiętać, kto i po co tak naprawdę do niego doprowadził…

REKLAMA