Cukiernik: Finanse publiczne eksplodują

REKLAMA

Pod rządami tandemu Tusk-Rostowski zaczynają załamywać się polskie finanse publiczne. Zgodnie z krzywą Laffera, w wyniku podnoszenia podatków wpływy z tego tytułu spadają, co może doprowadzić do prawdziwej katastrofy finansowej.

Prof. Krzysztof Rybiński na swoim blogu pisze coraz bardziej alarmujące teksty na temat sytuacji polskich finansów publicznych. „Wpływy podatkowe są wskaźnikiem, który dobrze opisuje sytuację gospodarczą. Od kilku miesięcy ostrzegam, że wpływy podatkowe się załamują coraz bardziej. Szczególnie niepokoi załamanie najważniejszego podatku dla budżetu, czyli wpływów z VAT, które w październiku były niższe niż rok temu aż o 14%. To odpowiada sytuacji gospodarczej we wrześniu (w październiku płaci się VAT za wrzesień), którą jeden z przedsiębiorców opisał następująco: „jakby ktoś nagle wyłączył prąd”. Spada też dynamika dochodów z PIT, co zwiększa prawdopodobieństwo dużych deficytów w ZUS i NFZ. CIT silnie spada, bo bankrutuje coraz więcej firm, a dochody pozostałych słabną. Akcyza faluje, nie wiem dlaczego, może ktoś ma wyjaśnienie. W sumie szykuje się poważny kryzys w polskich finansach publicznych w przyszłym roku” – napisał ekonomista na swoim blogu. A mniejszych wpływów z VAT należy się spodziewać w przyszłym roku choćby w związku z podniesieniem stawek tego podatku z 8 do 23 proc. na wyroby sztuki ludowej, rękodzieła oraz rzemiosła ludowego i artystycznego, a także bilety do kina i kawę latte.

REKLAMA

Rośnie deficyt

Niepokój wyraziła nawet „Gazeta Wyborcza”, gdzie podano, że w ciągu miesiąca, od września do października br., deficyt budżetowy wzrósł z 21 mld zł do 34,1 mld zł, czyli o ponad 62 procent. W rezultacie problematyczne może być uzyskanie planowanego na koniec roku deficytu na poziomie 35 mld złotych. Na dodatek – jak przypomina „Rzeczpospolita” – każde z państw Unii Europejskiej, które przekracza dopuszczalny 3-procentowy poziom deficytu budżetowego, musi liczyć się z wprowadzeniem procedury nadmiernego deficytu, co oznacza m.in. zamrożenie wpływów budżetowych poprzez zakaz przyjmowania wszelkich projektów ustaw mających na celu ograniczenie podatków. W takiej sytuacji propozycje kasowego rozliczania VAT-u czy wydłużenie urlopów macierzyńskich mogą zostać zablokowane przez urzędników z Brukseli. Prof. Rybiński uważa, iż stagnacja w 2013 roku może „zdemolować” polskie finanse publiczne.

„W 2009 r., pomimo wzrostu gospodarczego o prawie 2%, spadły dochody podatkowe budżetu. W 2009 r. dochody z podatku VAT były nominalnie o 2% niższe niż w 2008 r. W 2012 r. spadek dochodów z VAT stopniowo się nasila, w pierwszej połowie roku wyniósł ok. 1%, w wakacje ok. 2%, we wrześniu 7%, a w październiku 14%. A to wszystko dokonuje się w sytuacji wzrostu gospodarczego. Trzeba zatem zacząć stawiać pytania, jakie będą wpływy z VAT i innych podatków, gdy do Polski zawita recesja w przyszłym roku. Przypomnijmy, że ustawa budżetowa na 2013 r. zakłada wzrost wpływów z VAT o prawie 10% w porównaniu z rzetelną prognozą na koniec 2012 r., którą można sformułować po ostatnich danych.

Jeżeli jednak będzie recesja lub nawet tylko stagnacja i dochody z VAT spadną o 10 lub więcej procent zamiast rosnąć, to tylko z tytułu tego jednego podatku dziura budżetowa może wzrosnąć o 20 mld zł. Przypomnijmy, że w przyszłym roku deficyt całego sektora finansów publicznych jest planowany na 44 mld zł, czyli 2,6% PKB. Te wyliczenia pokazują, że stagnacja w przyszłym roku może zdemolować finanse publiczne i wobec braku możliwości ograniczania wydatków faktyczny deficyt sektora finansów może być dwa razy wyższy niż założony w projekcie ustawy budżetowej na 2013 r.” – napisał ekonomista.

Fałszują dane?

Problem jest jeszcze głębszy i wykracza poza zmniejszanie się wpływów podatkowych i ich przeszacowanie przez resort finansów. Okazuje się bowiem, że wyliczenia Ministerstwa Finansów dotyczące deficytu czy zadłużenia nie pokrywają się z danymi Unii Europejskiej.

Wiesława Dróżdż z Ministerstwa Finansów poinformowała „Najwyższy CZAS!”, że w 2013 roku zadłużenie polskiego sektora finansów publicznych wyniesie 867,6 mld zł, tj. 51,4 proc. PKB, podczas gdy z oficjalnych danych Komisji Europejskiej wynika, że będzie to aż 55,8 proc. PKB.

Te same unijne statystyki, wbrew stanowisku Ministerstwa Finansów, mówią, że Polska już w 2011 roku przekroczyła 55-procentowy próg zadłużenia publicznego, które wyniosło wtedy 56,4 procent PKB. A warto też dodać, że zgodnie z unijnymi danymi, kiedy rząd premiera Donalda Tuska obejmował władzę, Polska była zadłużona znacznie mniej niż obecnie. I to zarówno w liczbach bezwzględnych, jak i w stosunku do PKB. Mianowicie w 2007 roku zadłużenie publiczne Polski wynosiło 527,4 mld zł i było to wtedy „tylko” 44,8 proc. PKB. Biorąc pod uwagę metodologię unijną, koalicja PO-PSL, zwiększając dług publiczny o 69 proc., zadłużyła nas przez ostatnie pięć lat dodatkowo na ponad 365 mld złotych.

Ministerstwo Finansów szacuje, że na koniec 2014 roku zadłużenie publiczne Polski osiągnie 53,4 proc. PKB, podczas gdy Komisja Europejska uważa, że będzie to aż 56,1 proc. PKB. A to oznacza różnicę na poziomie aż ponad 50 mld złotych. Resort finansów podał, że zadłużenie publiczne na koniec drugiego kwartału br. (według własnej metodologii liczenia) wyniosło ponad 842,6 mld zł (53,9 proc. PKB).

To samo ministerstwo poinformowało, że według metodologii z Maastricht to samo zadłużenie sięgnęło ponad 891,5 mld złotych. A Eurostat mówi o długu na poziomie ponad 891,7 mld zł (57 proc. PKB). Niestety do tego dochodzi ukryty dług ZUS. Same świadczenia, które ZUS będzie musiał wypłacić do 2060 roku, prof. Rybiński oszacował na 300 proc. PKB!

Dane gospodarcze rządu PO-PSL nie pokrywają się także z danymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Według rządu, w tym roku wzrost gospodarczy Polski wyniesie 2,5 proc., a zdaniem ekspertów MFW – tylko 2,25 procent. Prognozy na rok 2013 są jeszcze gorsze. W przyszłym roku wzrost polskiego PKB ma wynieść nie 2,2 proc. – jak twierdzi Ministerstwo Finansów – lecz co najwyżej 1,75 procent. Na dodatek według OECD, w latach 2011-2060 polska gospodarka będzie rosnąć w tempie zaledwie 1,6 procent.

Zresztą nawet te bardziej optymistyczne rządowe prognozy są marne, jeśli spojrzymy na kraje, które „naprawdę” się rozwijają. PKB Mongolii w 2011 roku wzrósł aż o 17,3 procent. Roczny wzrost PKB Panamy w ciągu ostatnich pięciu lat wyniósł średnio 9 proc. (w tym roku – 9,5 proc.). Angola w tym roku zanotuje wzrost gospodarczy 9,7 proc., a w ciągu ostatniego dziesięciolecia było to aż 11 procent. Zdaniem ekonomistów Azjatyckiego Banku Rozwoju, w najbliższych latach PKB Birmy ma rosnąć w tempie 7-8 proc. rocznie. Gospodarka Chile czy Indii rozwija się na poziomie 6 procent.

Niestety Polska, zgodnie z planem eurokratów i naszych elit politycznych, upodabnia się do innych krajów Unii Europejskiej, a nie państw, które szybko się rozwijają. A to nie jest najlepszy wzór do naśladowania.

Jak podaje Eurostat, w latach 1996-2011 łączne zadłużenie publiczne państw unijnych podwoiło się – z 5,2 bln do ponad 10,4 bln euro. Oznacza to wzrost z 69,9 do 82,5 proc. PKB (o 18 proc.), podczas gdy PKB w tym czasie wzrósł zaledwie o 11 proc. (mniej niż 2 proc. rocznie).

Wzorem Estonia i Łotwa

A Polska mogłaby brać przykład z krajów unijnych, ale trochę innych niż bierze aktualnie. Chodzi o Estonię i Łotwę, które w łatwy sposób pożegnały kryzys i rozwijają się w szybkim tempie. A rozwiązanie jest odwrotne od tego, które uskutecznia polski rząd. Mianowicie oba ten nadbałtyckie kraje w reakcji na kryzys zmniejszyły, a nie zwiększyły wydatki publiczne.

W Estonii pomiędzy trzecim kwartałem 2009 roku a pierwszym kwartałem 2011 roku wydatki publiczne zmniejszono o 7,4 proc., a w niektórych kwartałach cięcia wydatków państwowych sięgały 13 procent. Płace urzędników zmniejszono o 10 proc., a ministrów aż o 20 procent. Jednocześnie zadłużenie publiczne Estonii wynosi zaledwie 6 proc. PKB. W efekcie po załamaniu związanym ze światowym kryzysem finansowym, w 2011 roku wzrost PKB w Estonii wyniósł 8,4 procent. Spada też szybko bezrobocie, które wynosi teraz poniżej 6 procent.

Podobnie światowy kryzys mocno uderzył w Łotwę, której władze również powzięły niepopularne decyzje oszczędnościowe. Między innymi zwolniono 30 proc. urzędników, a pozostałym zmniejszono pensje o 40 procent. W rezultacie w 2011 roku wzrost PKB na Łotwie wyniósł 5,5 proc., a w tym roku – 5,9 procent. Niestety rząd premiera Donalda Tuska, ze swym głównym księgowym Janem Vincent-Rostowskim, zamiast zastosować politykę oszczędności, która mogłaby uratować polskie finanse publiczne przed nadchodzącą katastrofą, woli dalej zwiększać wydatki i zadłużenie publiczne.

Ostatnio minister Rostowski sprzedał Japończykom obligacje o wartości ponad 2,5 mld zł, a premier Tusk żebrał o pieniądze w Singapurze. Szczytem niefrasobliwości są plany wydania dodatkowych kilkuset miliardów złotych przez nowo formowane spółki państwowe: Inwestycje Polskie i Innowacje Polskie. Niestety w polskiej polityce, prowadzonej przez koalicję PO-PSL, szkodliwy keynesizm nadal triumfuje nad zdrowym rozsądkiem. Tymczasem związki zawodowe szykują się do strajku generalnego, gdyż – jak twierdzi Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności – „Polska jest naprawdę w poważnych tarapatach”.

[nggallery id=62]

REKLAMA