Kościelak: Żniwa psychozy wokół molestowania i pedofilii oraz propagandy seksu

REKLAMA

Tydzień po dniu Wszystkich Świętych na cmentarzu w Chojnicach odbył się pogrzeb Aleksandry S., 15-letniej uczennicy gimnazjum w podgdańskich Trąbkach Wielkich. Kilka dni wcześniej dziewczyna powiesiła się w swoim rodzinnym domu.

Jej tragiczna śmierć stała się ponurym zwieńczeniem ciągu wydarzeń zapoczątkowanego w kwietniu br. banalnym, wydawałoby się, wydarzeniem: po lekcji wychowania fizycznego uczennica weszła na kilka minut do pokoju wraz z nauczycielem szkoły podstawowej, korzystającej wraz z gimnazjum z tej samej sali gimnastycznej (oboje zgodnie twierdzili, że pomógł jej przemyć i opatrzyć lekko skaleczoną rękę). 40-letni, przystojny wuefista był jednym z najbardziej lubianych „belfrów”, toteż uczniowie często zwracali się doń w różnych sprawach. Zdarzenie zarejestrowała kamera szkolnego monitoringu, nadzorujący ją pracownik powiadomił dyrektora gimnazjum. Ten zaś, zaniepokojony zgłoszonym zajściem, postąpił zgodnie z procedurami wdrażanymi przez rozmaite szkolenia i programy w trosce o dobro dzieci zagrożonych molestowaniem seksualnym i pedofilią: zabezpieczył płytkę z nagraniem i o zdarzeniu powiadomił swoje zwierzchnie władze.

REKLAMA

Tak poważna sprawa nie może zostać przecież zamieciona pod dywan, o co nieustannie oskarżany jest np. Kościół katolicki. O sprawie dowiaduje się więc kuratorium i wójt, omawia ją także rada pedagogiczna. Uczennica jest wielokrotnie wzywana na rozmowy do szkolnej psycholożki i pedagoga. Dyrektor gimnazjum pokazuje zapis matce dziewczyny – również nauczycielce – oraz dyrektorowi szkoły podstawowej. Dyrektor podstawówki naciska, by podejrzany nauczyciel, zarazem mąż i ojciec dwójki dzieci, odszedł ze szkoły. Kiedy otrzymuje zakaz wchodzenia do sali, gdy korzystają z niej gimnazjalistki, sam zwalnia się z pracy. Na wszelki wypadek dyrektor gimnazjum składa przeciwko byłemu nauczycielowi sądową skargę w sprawie domniemanej demoralizacji nieletniej – i kiedy 14 września Sąd Rejonowy Gdańsk Południe umarza postępowanie w tej sprawie, oddycha z ulgą.

Piekielna „machina dobroci”

Takiego zainteresowania uczennicą i związanych z tym wizyt rozmaitych czynników nie dałoby się ukryć nawet w dużym mieście. Sprawa wychodzi na zewnątrz, mówi się o niej w domach i poza nimi. 25 września miejscowy kurator sądowy, zasłyszawszy rozmowę pań w zakładzie fryzjerskim, zawiadamia prokuraturę. Jego wniosek nie zawiera żadnych konkretów, ale takich spraw nie można przecież puścić mimo uszu. Toteż prokuratura nie lekceważy zgłoszenia doświadczonego w pracy z młodzieżą kuratora i 3 października wszczyna śledztwo „w sprawie dopuszczenia się innej czynności seksualnej wobec małoletniej”. Potęgowane eskalacją sprawy informacje nie mogą nie trafić do internetu. Na portalu społecznościowym, którego Aleksandra – jak wszyscy jej rówieśnicy – jest częstym użytkownikiem, pojawiają się coraz liczniejsze komentarze, w tym – jak przy każdej bez wyjątku okazji (o czym doskonale wie każdy, kto próbuje jakiejkolwiek szerszej działalności) – wpisy niewybredne i wulgarne. „Czy to prawda, że ty i nauczyciel (…)?”, „Ilu miałaś chłopaków?”, „Lubisz starszych czy młodszych?” – tak wyglądają „najłagodniejsze” z nich. Inne bez owijania w bawełnę pytają o szczegóły „pożycia” i technik seksualnych.

Ostatni raz 15-latka zalogowała się w niedzielę 4 listopada. Odpowiadając na kolejne zapytanie o swój rzekomy romans, napisała: „Nic nie było, ale za to sytuacja oddaje, jak to ludzie na wsi nie mają własnego życia”. Tego samego dnia wieczorem odebrała sobie życie.

Siła plotki czy postępu?

Piszące obszernie o sprawie lokalne media (zwłaszcza trójmiejska wkładka „Gazety Wyborczej”), cytując ostatnie słowa dziewczyny, sugerują, że „nie wytrzymała siły plotki” lub wręcz „powiesiła się przez plotkę”. Słowem: winny jest polski, zaściankowy „ciemnogród” i będący wytworem ludowej religijności klimat nietolerancji dla wszystkich odchyleń od „katolickiej normy”. Na poparcie tej tezy „Gazeta” cytuje komentarze internautów – według nich powodem tragedii jest „ciemniactwo polskiego społeczeństwa i zwyczajowe traktowanie ofiar molestowania jako współwinnych”.

Trąbki Wielkie nie są jednak zabitą dechami wiochą. Ta położona kilkanaście km na południe od Gdańska stolica prężnie rozwijającej się gminy dysponuje obiektami, których mogłaby jej pozazdrościć niejedna dzielnica Trójmiasta. Nic więc dziwnego, że osiedla się tu coraz więcej zamożniejszych mieszkańców Gdańska i innych miast, wśród nich także rodzina Aleksandry, która przeniosła się tu cztery lata temu z 40-tysięcznych Chojnic. Urodziwa, inteligentna i dobrze ubrana dziewczyna należała do najlepszych i najbardziej aktywnych uczennic swojej szkoły, była laureatką powiatowego konkursu matematycznego, ze szkolnym teatrem wyjechała m.in. do Turynu.

Plotki nie miałyby jednak tak wielkiej pożywki i skończyłyby się najdalej z początkiem wakacji, gdyby nie ogromna urzędnicza machina powołana w założeniu do walki z molestowaniem nieletnich. Czy można było wierzyć, że „nic nie było”, skoro sprawą zajęło się tyle poważnych instytucji i osób?

Kilka lat temu ośmioletni syn znajomych powiedział w szkole, że jest molestowany przez starszego brata-studenta – i chociaż był to wytwór jego dziecięcej wyobraźni, naładowanej medialnymi komunikatami, rodzina do dziś nie może opędzić się od zawodowych „przyjaciół”: założono jej „Niebieską Kartę”, musi składać regularne wizyty w poradniach, odwiedza ją kurator i tabun innych służb pragnących dowieść swojej przydatności…

Reszty dopełnia wszechobecność spraw związanych z seksem, niegdyś ściśle skrywanych przed dziećmi. Temat ten nie jest już zastrzeżony dla programów emitowanych w późnych godzinach nocnych, lecz stanowi nieodzowny składnik prawie każdego filmu nadawanego tuż po wiadomościach, które co prawda „nic nie pokazują”, ale bez przerwy „o tym” mówią. Nawet w reklamowanych jako „familijne” serialach w rodzaju nadawanej w najlepszym czasie antenowym „Rodzinki.pl” występującym tam dzieciom każe się na okrągło mówić o seksie. Czy można się potem dziwić, że młodzi ludzie „o tych sprawach” piszą w internecie?

Tymczasem nosicielom postępu ciągle mało: nie dalej jak w listopadowych „Wysokich Obcasach”, feministycznym dodatku „Gazety Wyborczej”, w obszernym wywiadzie utytułowani seksedukatorzy ubolewają, że w polskich szkołach „nie ma wychowania seksualnego”, przez co rozumieją naukę technik seksualnych i promocję wszelkich dewiacji. Jedno jest pewne: gdyby nie rozpętana przez piewców obyczajowego postępu psychoza wokół molestowania i pedofilii, połączona ze wszechobecną propagandą seksu, nad zdarzeniem sprzed sali gimnastycznej zapadłaby zasłona milczenia. Cała sprawa zakończyłaby swój żywot najdalej po kilku dniach w dyrektorskim gabinecie. Za zajęcie dla seksochroniarzy swoim życiem zapłaciła 15-letnia dziewczyna.

(źródło NCZ! 51-52/2012)

REKLAMA