Grzelak: Kremliny atakują!

REKLAMA

Właściwie tekst ten jest autoreklamą, jednak gwałtowne reakcje rosyjskich internautów na wydanie mojej książki „Gra z Rosją – do jednej bramki” były najeżone takimi emocjami, że – zachęcony ponadto przez Redakcję – chciałbym odnotować tę sieciową erupcję jako socjologiczną ciekawostkę.

From Russia with love

REKLAMA

Kiedy na stronach „NCz!” ukazał się wstęp wyjęty ze wspomnianego dziełka, rychło zaroiło się wokół niego od komentarzy pisanych cyrylicą; niektóre z nich przełożono nieporadnie translatorem na język polski. Zagadka wkrótce wyjaśniła się – otóż kilka rosyjskich portali zamieściło szybko całkiem poprawne tłumaczenie tego tekstu i w rezultacie – mówiąc słowami stalinowskiego poety Bazylego Lebiediewa, trochę grafomana i plagiatora, który pod koniec życia uświadomił sobie miałkość swoich osiągnięć – „wściekłość (niekoniecznie w tym wypadku szlachetna) zapieniła się jak bałwan” (morski oczywiście). Tylko na jednym portalu http://inosmi.ru/russia/20130405/207715679.html (nazwa jego jest akronimem od „zagraniczne media”) opinii pojawiło się grubo ponad sto, a wliczając wątki poboczne – dużo więcej. Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się może i prosta: gorzkie zarzuty pod adresem matki-ojczyzny wywołały słuszne oburzenie jej synów. Tym większe że bluźnić na Rosję ośmielono się z „niewłaściwego kraju z nieefektywnym narodem”, czyli „bękarta wersalskiego”, bo i to pojęcie przypomnieli sobie przy okazji spadkobiercy Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego (http://vesti-kpss.livejournal.com/2289098.html#t25754058). Skoro zatem na niepokalanej, lśniącej zbroi, w której, na wzór widniejącego w rosyjskim godle Świętego Jerzego, lubi pokazywać się światu matuszka, pojawiła się plamka – trzeba na nią popluć, aby zaraz zetrzeć tę skazę.

Zostałem zatem potraktowany przez Rosjan niemal jednogłośnie jako kliewietnik Rossii (oszczerca Rosji – tę kategorię stworzył Aleksander Puszkin w słynnym wierszu apelującym do mieszkańców Zachodu, aby od… czepili się od polsko-rosyjskich polemik, przybierających nawet w tamtym konkretnym przypadku formę Powstania Listopadowego, gdyż jest to tylko wewnętrzny, rodzinny spór Słowian). Zgodnie z obowiązującymi w globalnej sieci zwyczajami, rosyjscy internauci zastanawiali się, co pali i popija autor „Gry z Rosją”; przekonywali Bogu ducha winnych Ałtajczyków, aby nie karmili go więcej odlotowymi potrawami szamańskiej kuchni; doradzali mu amputację mózgu (co bardziej wyrozumiali – tylko lewej półkuli); naubliżali wreszcie od demokratów, idiotów oraz gejów (dzięki niestrudzonym wysiłkom elit rządzących obecnie Europą czy – jak szyderczo powiadają w Rosji – Giejropą te trzy pojęcia stają się powoli na Wschodzie synonimiczne).

Nie zabrakło i bardziej radykalnych porad w rodzaju „Polaka tylko mogiła może zmienić” oraz rozważań, jaka trutka najlepiej skutkuje na dokuczliwe karaluchy. Joanna Biczewska już dawno groziła w jednej ze swoich piosenek: I smachniom wampirow s tieła wsiej strany… Wsie wragi Rossii budut kaznieny… („I strząśniemy wampirów z ciała kraju… Wszyscy wrogowie Rosji zostaną straceni…”). A swoją drogą ciekawe, o jakie wampiry chodzi w państwie rządzonym przez Vlada Putina.

„Polak to diagnoza”

– brzmiał jeden z najbardziej udanych aforyzmów-komentarzy. To właśnie narodowość kliewietnika najbardziej rozjuszyła Rosjan. No bo żeby chodziło o jakiś poważniejszy kraj, ale Polska? Polska, Polacy – to dla Rosjan uosobienie najobrzydliwszych przywar, jezuickiej obłudy, jaśniepańskich manier, zdrady i zadufania. „Stalin dłużej powinien wyzwalać Polskę, wtedy byście dostali porządnie w kość od Niemców i nauczyli się doceniać poświęcenie Rosjan” – wymądrzał się któryś ze znawców historii w wersji kremlowskiej, gdzie nie mówi się przecież o tym, że Armia Czerwona tak dokładnie postępowała, przyglądając się z prawego brzegu Wisły agonii Warszawy. Z kolei rozsierdzony lekturą wstępu do „Gry z Rosją” właściciel kafejki chwalił się, z jaką głęboką pogardą zrezygnował z zakupu serwetek, gdy ujrzał na nich nadruk made in Poland.

W ogóle związane z omawianym tematem wypowiedzi internetowe na rosyjskich forach były raczej nudne, bo całkowicie przewidywalne, na jedno kopyto. Skoro pojawia się Katyń, to w ripoście musi być Strzałkowo i rzekoma martyrologia czerwonoarmistów. Jeśli mowa o imperialnych zapędach Rosji, natychmiast putinowcy zapytują, czy autor nie miał raczej na myśli Stanów Zjednoczonych (otóż nie: zupełnie inne struny porusza we mnie etos Alamo niż bitwa stalingradzka albo niepewna legenda o Aleksandrze Matrosowie – nie umniejszając cierpień pędzonych w bój rekrutów – i nie zamierzam tego tłumaczyć tym, którzy nie pojmują, w czym rzecz). Według niemałej liczby zabierających głos, wywody zawarte we wprowadzeniu do „Gry z Rosją” nie są warte funta kłaków, powołują się bowiem na świadectwo Astolfa de Custine’a. W ich przekonaniu francuski markiz zmyślał, a ponadto pisał te swoje głodne kawałki blisko dwa wieki temu. Poza tym należy do klasyki światowej rusofobii. Przypomnę, że pełne wydanie książki de Custine’a ukazało się w Rosji dopiero kilkanaście lat temu, wcześniej natomiast była ona tam zakazana. Owszem, w 1930 roku byli katorżnicy polityczni wydali w Związku Sowieckim potwornie okrojony wyciąg z relacji francuskiego podróżnika: pozostawiono w nim tylko akcenty antycarskie, a ocenzurowano m.in. partie dotyczące katorgi. Zresztą zdaniem rosyjskich szowinistów, wszyscy cudzoziemcy odwiedzający Rosję – począwszy od Austriaka Zygmunta Herbersteina, poprzez Włocha Antoniego Possevino, Holendra Izaaka Massę, Czecha Bernarda Tannera aż po Amerykanina Jerzego Kennana starszego, nie wspominając już o różnych memuarach Polaków – uparli się, aby ją bezpodstawnie szkalować. No, może pewnym wyjątkiem jest Gerard Depardieu. Toteż rzeczowa dyskusja z polskim autorem nie ma sensu – lepiej więc skwitować sprawę jednym zdaniem wytrącającym wszelkie argumenty: „A Polacy i tak w kosmos nie latają!”.

Jest taki popularny program talk-show nadawany od lat na pierwszym kanale telewizji rosyjskiej – „Pust’ goworiat”. Jego tytuł, który znaczy „Niech mówią”, przyszedł mi na myśl, kiedy czytałem komentarze pod rosyjskim tekstem wziętym z „Gry z Rosją”. Polskim rozwinięciem tej myśli jest powiedzenie o psach i karawanie. Merytoryczna dyskusja istotnie mija się z celem, bo zdaje się, że nie ma jej z kim prowadzić.

Spekulowano na Wschodzie również, że książka powstała na zamówienie, za pieniądze (zdaniem pewnego oryginała – nawet wyasygnowane przez Kreml na celową prowokację). Dobrze, może być o pieniądzach. Według Sergiusza Jołkina, artysty-rysownika, którego prace uświetniły „Grę z Rosją” (polecam jego stronę http://ellustrator.livejournal.com), doświadczającego także internetowej – i nie tylko – krytyki z wiadomych pozycji, prokremlowscy internauci otrzymują do 100 rubli za komentarz. To niewiele, wystarcza zaledwie na butelkę taniego alkoholu – no, ale jeśli ktoś jest pracowity i w ciągu dnia machnie choćby z tuzin wypowiedzi, to życie na Wschodzie zaczyna być całkiem znośne.

Zostałem także – również przez polskich komentatorów – podejrzany o bezkrytyczne wielbienie demokracji. Jej niedostatki są dla mnie oczywiste – jak dla każdego, kto widzi, co się od dłuższego czasu wyprawia na świecie. W rdzeniu idei demokracji tkwią jednak elementy współtworzące zręby naszej cywilizacji. Rzecz jasna, demokracja pasuje do Rosji jak siodło do krowy, ale sądzę, że dla tego kraju, którego ludność pogrążona jest w abisalu kultury politycznej, to etap niezbędny. Nagła próba przeskoczenia od stanu obecnego do jakiegoś teoretycznego ustroju bez wad demokratycznych zapewne skończyłaby się dla Rosjan czymś w rodzaju choroby kesonowej. Co zresztą z naszego punktu widzenia mogłoby okazać się korzystne, ale równie dobrze mogłoby przynieść skutki opłakane, jak w 1917 roku.

„Nie wiem, czy trafię w sam cel

– w każdym razie trafię dość blisko” – pisał Włodzimierz Majakowski. Czyżby „Grze z Rosją”, sądząc po odzewie, udała się taka sztuka? Niektóre rosyjskie opinie broniły prawa do „własnej drogi” (Rosjanie uwielbiają podkreślać na każdym kroku „a to po naszemu!”, co być może związane jest z kompleksem zapożyczeń i wpływami mongolskimi oraz zachodnimi w dziejach ich państwa, ale nie miejsce tu na rozwijanie tego wątku). Jeden z internautów w związku z tym pytał, dlaczego nie podoba mi się oryginalna rosyjska demokracja suwerenna? Ano dlatego, że jest ona właśnie suwerenna od demokracji, to znaczy tego, co w demokracji najwartościowsze – mimo wszystko uważam bowiem, iż demokracja, zależnie od kontekstu, może być jak cholesterol – dobra i zła.

Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że ci psioczący na Polskę i w ogóle Zachód „patrioci rosyjscy” posługują się nickami Hammerite, Tora, prudon, builder, in Vitro, Alert itd., zapisanymi oczywiście alfabetem łacińskim, a na awatarze wiodącego dyskusję na forum bolszewików onwaltera umieszczony jest portret Waltera Schellenberga (a raczej aktora Olega Tabakowa, który grał jego rolę w serialu fantastycznym „Siedemnaście mgnień wiosny”; ten sam artysta zasłynął podkładaniem swojego głosu w filmach z kotem Garfieldem, którego trochę fizycznie przypomina – a jednak bolszewik z KPZS wolał wybrać jego esesmańskie wcielenie!). Nie wszystkie wypowiedzi były całkowicie krytyczne, tu i ówdzie ktoś nieśmiało napisał coś wyglądającego na poparcie. Zabawnie skwitowano pełne zadęcia peany dotyczące rosyjskiej kultury – „tak, widzę ją szczególnie, gdy stoję w kolejce w supersamie, same kulturalne zapijaczone mordy dookoła”, ale ów bystry obserwator rosyjskiej rzeczywistości wnet doczekał się dowcipnej porady: „W takim razie nie chodź z kolegami do sklepu po wódkę!”.

Przy okazji chcę podziękować polskim komentatorom, którzy pospieszyli z odsieczą, gdyż po desancie internetowym ze Wschodu przez chwilę poczułem się trochę jak w okopach Woli czy też podobnym miejscu o niezbyt zachęcających perspektywach.

Za puentę całej afery niech wystarczy porzekadło o uderzeniu w stół. I może to jeszcze: niejaki sandblaster skarży się, że hełm stalowy chroniący głowę to zbyt mało podczas czytania czegoś takiego jak „Gra z Rosją”, i poleca dodatkowo specjalne wzmacniane okulary ochronne (czarne, nie różowe bynajmniej), zamieszcza nawet ich fotografię. No cóż – skoro prawda w oczy kole, to rzeczywiście pomysł ten wydaje się całkiem rozsądny.

REKLAMA