Francja: Pierwszy homoseksualny „ślub”. Dokonał się kolejny etap niszczenia tradycyjnego modelu małżeństwa

REKLAMA

Francja dołączyła do krajów, które dokonały cywilizacyjnej zmiany pojęcia małżeństwa. 29 maja w Montpellier „ślub” w merostwie zawarli dwaj mężczyźni – Bruno i Wincenty. Udzielił go socjalistyczna mer miasta – Helena Mandroux. Wśród gości było sporo polityków, w tym minister ds. kobiet (?) Najat Vallaud-Belkacem, która już nazwała Montpellier „francuskim San Francisco”.

Ostatnim punktem oporu przeciw ustawie o „homomałżeństwach” była skarga deputowanych opozycyjnej UMP do Rady Konstytucyjnej. Ta orzekła jednak, że nowe prawo nie narusza ustawy zasadniczej – i już następnego ranka prezydent Hollande skierował tekst do publikacji w dzienniku ustaw. W ten sposób zaprojektowany na 29 maja „homoślub” w Montpellier mógł się odbyć. Merostwo musiało jeszcze tylko dokonać kilku zmian w tekście tzw. książeczki rodzinnej, którą otrzymuje nad Sekwaną każda nowo zaślubiona para.

REKLAMA

Przypomnijmy pokrótce historię ustanowienia nowego prawa. Do tego momentu homoseksualiści mogli korzystać z Cywilnych Paktów Solidarności, które już gwarantowały im podobne prawa jak małżonkom. Środowiska LGTB nie ukrywały jednak, że był to tylko pierwszy etap niszczenia tradycyjnego modelu małżeństwa. Możliwość zawierania cywilnych ślubów też ich ofensywy nie wstrzymuje.

Wróćmy jednak do historii. Kiedy 26 stycznia 2012 roku socjalistyczny kandydat na prezydenta Franciszek Hollande zgłosił 60 propozycji wyborczych, mało kto zwrócił wówczas szczególną uwagę na punkt 31. Tymczasem właśnie ta propozycja, jako jedna z nielicznych, stała się dla nowego prezydenta priorytetem. 6 maja 2012 roku Hollande wygrał wybory. 29 czerwca minister ds. rodziny Dominika Bertinotti ogłasza o rządowym „tak” dla zmian prawa dotyczącego małżeństw. Projekt zwany ustawą Taubiry (od nazwiska minister sprawiedliwości) trafia na radę ministrów 7 listopada. Pierwsze jego czytanie w parlamencie przewidziano na 29 stycznia. Od tego momentu przez Francję przelewa się fala protestów, która nie tylko hamuje sprzyjające zboczeńcom sondaże, ale swoimi rozmiarami budzi nowe zjawisko, określane jako „francuska wiosna”. 13 stycznia w Paryżu wychodzi na ulice 800 tys. Francuzów, 27 stycznia – 400 tysięcy, 24 marca – 1,4 miliona! Opozycja centroprawicowa zgłasza 5 tys. poprawek. Lewica odrzuca je hurtem i 12 lutego parlament stosunkiem głosów 329:229 ustawę Taubiry przyjmuje. Trochę wcześniej, bo pod koniec stycznia, minister sprawiedliwości Krystiana Taubira wydaje okólnik, który zachęca do automatycznej naturalizacji dzieci urodzonych za granicą dla par homoseksualnych.

W kwietniu ustawa trafia do Senatu. Pod jego gmachem w dniu głosowania zbiera się 5 tys. zwolenników i – spontanicznie – 7,5 tys. przeciwników, którzy skrzykują się przez internet. Skłócona coraz bardziej lewica łączy się jednak w poparciu ustawy i Senat bez problemu ustawę przyklepuje. Prawo wraca do Zgromadzenia Narodowego, gdzie ponowne głosowanie jest już tylko formalnością. 23 kwietnia okazuje się, że „za” jest 331 deputowanych, przeciw – 225. Centroprawica kieruje jeszcze skargę do Rady Konstytucyjnej (Sagem), ale ta nie wnosi zastrzeżeń.

Prezydent Hollande podczas „świętowania” w Caen „Dni Walki z Homofobią” (!) ostrzegł przeciwników ustawy, że teraz mają już do czynienia z „obowiązującym prawem, prawem republikańskim” i biorą „na siebie odpowiedzialność za protesty”. Premier Ayrault ograniczył się do wpisu na Twitterze, w którym pochwalił swój rząd za „przesunięcie granicy równości” i życzył wszystkiego dobrego przyszłym „młodym parom”. Lider opozycyjnej UMP Jan Franciszek Copé mówił z kolei, że wprawdzie decyzja Sagem mu się nie podoba i jest oburzająca, ale „obowiązujące prawo trzeba respektować”. Partie republikańskie kruszą, jak widać, kopie wyłącznie na placu demokracji..

Czy oznacza to koniec „francuskiej wiosny”?

REKLAMA