Obecny samorząd to dla wolnościowca beznadziejna sprawa

REKLAMA

Wybory samorządowe to temat dla wolnościowców, delikatnie pisząc, trudny. Bo to właśnie samorząd generuje najpoważniejszą część polskiej biurokracji. Dość powiedzieć, że samych wybieralnych miejsc jest ok. 50 tys., a na każde takie miejsce przypada kilkadziesiąt etatów samorządowych (nie tylko urzędników jako takich, których jest nieco poniżej 300 tys., ale także nauczycieli, lekarzy i pielęgniarek, pracowników spółek samorządowych itp., itd.). Łatwo obliczyć, że samorząd zatrudnia na państwowym wikcie miliony ludzi. Choć ile dokładnie, tego nikt nie wie.

Tymczasem wedle wolnościowych zasad, ani nauczyciele, ani lekarze, ani pielęgniarki nie powinny być zatrudniane przez samorząd. Samorządowych spółek zaś po prostu w ogóle nie powinno być. Miejsc wybieralnych z kolei spokojnie mogłoby być o co najmniej 80 proc. mniej. Tak więc wolnościowcy idący do samorządu powinni głosić jego dość istotne zmniejszenie – zarówno pod względem liczebności, jak i prerogatyw – co oczywiście minimalizowało radykalnie ich szanse. W dodatku zmniejszenia samorządów nie można dokonać w samym samorządzie, tylko w parlamencie, bo to Sejm decyduje o jego kształcie – zarówno za pośrednictwem konstytucji, jak i ustaw opisujących dokładnie jego działanie. Innymi słowy: konserwatywni liberałowie, którzy trafią jednak do samorządów, będą musieli funkcjonować w jego etatystycznych i socjalistycznych działaniach i nie będą mieli możliwości nawet zaproponowania jakiejkolwiek naprawy systemu! Mogą oczywiście przejść do całkowitej opozycji, by kontestować wszelkie ruchy władcze, ale to już bardziej przypomina działalność dziennikarską niż polityczną.

REKLAMA

Cóż, obecny samorząd to dla wolnościowca w zasadzie beznadziejna sprawa – coś jak zarząd jakiegoś kołchozu czy innej podobnej instytucji, której od wewnątrz zreformować się po prostu nie da. Gdy to piszę, nie wiem jeszcze, jakie są ostateczne wyniki niedzielnego głosowania. Wszelako jedno jest pewne: kluczem do naprawy samorządu nie jest udział w nim, tylko zdobycie jak najlepszej pozycji w wyborach parlamentarnych i taka reforma systemu, by zaczął on służyć ludziom, a nie lokalnym klikom. Czyli problemy samorządu da się rozwiązać najwcześniej za rok…

REKLAMA