Bezdroża „Kościoła otwartego” i pseudo dialog z judaizmem

REKLAMA

Z nagrodzonym w 2014 roku „katolickim Noblem” teologiem i biblistą, księdzem profesorem Waldemarem Chrostowskim, rozmawia Rafał Pazio (nczas.com).

NCZAS: Jak Ksiądz zareagował, co Ksiądz Profesor czuł podczas uroczystości otrzymania Nagrody Ratzingera? W mediach centralnych pominięto to ważne wydarzenie.

REKLAMA

CHROSTOWSKI: Radość i poczucie spełnienia z powodu otrzymania tej nagrody były podzielone na dwa etapy. 17 czerwca kardynał Camillo Ruini, przewodniczący Komitetu Naukowego Nagrody Ratzingera, ogłosił w Watykanie dwa nazwiska tegorocznych laureatów. Wśród tych nazwisk znalazło się moje. O możliwości otrzymania prestiżowego wyróżnienia dowiedziałem się dwa tygodnie wcześniej, kiedy zapytano mnie o zgodę na jego przyjęcie. Ta radość zapowiadała jeszcze większą, którą przeżyłem 22 listopada w Watykanie, podczas uroczystości wręczenia Nagrody Ratzingera. Kilka miesięcy, które upłynęło od ogłoszenia do wręczenia, było bardzo ważne, gdyż pozwoliło mi oswoić się z nową sytuacją i zastanowić nad zobowiązaniami, które z niej płyną. Chodzi o to, aby z tym większym zaangażowaniem i precyzją uprawiał teologię. Część polskich mediów o znaczącym zasięgu odnotowała moje wyróżnienie, pojawiły się w nich informacje oraz sprawozdania i wywiady. Ale dla innej części mediów i tych, którzy za nimi stoją, Nagroda Ratzingera przyznana właśnie mnie nie jest wygodna. Są to media, które forsują wizję tzw. Kościoła otwartego, a ich przedstawiciele wskazaliby kogoś z własnego grona. Jednak Komitet Naukowy postanowił tak, a nie inaczej, w czym znajduje wyraz ukierunkowanie kształtu teologii uprawianej w Polsce.

Powiedział Ksiądz o reakcji środowisk wspierających tzw. Kościół otwarty. Ksiądz Profesor powiedział kiedyś, że życie pokazuje bezdroża i porażki „Kościoła otwartego”, m.in. jego podatność na zalew politycznej poprawności. Jak dziś Kościół jako całość radzi sobie z zagrożeniami cywilizacji, promocją homoseksualizmu, atakami na rodzinę, lewackimi prądami?

To, z czym mamy do czynienia, to nie zagrożenia cywilizacyjne, lecz pseudocywilizacyjne bądź parodiujące cywilizację. W jednakowym stopniu obracają się one przeciw Kościołowi, jak i przeciw żywotności i trwałości europejskiej kultury i cywilizacji. Sprzeciw wobec tych zagrożeń nie jest tylko sprawą Kościoła i chrześcijaństwa, lecz powinien znaleźć również zrozumienie wśród tych, którym cywilizacja europejska w jej dotychczasowym kształcie jest bliska i droga. Jak Kościół sobie z tym radzi? Większość chrześcijan przejrzała na oczy. Rozmaite tendencje antyreligijne, antymoralne i antykościelne były forsowane podstępnie i ze sprytem, który osłabiał czujność. Były to metody mało spektakularne, ale za to dość skuteczne. Część tego procederu udało się wydobyć na światło dzienne i nazwać rzeczy po imieniu. Udało się też przezwyciężyć najbardziej skrajne naciski tzw. politycznej poprawności oraz je zdemaskować i usunąć poza obręb Kościoła, do którego przenikały – zwłaszcza w krajach anglosaskich i w Niemczech. Zostały właściwie rozpoznane i lepiej widoczna stała się granica między ortodoksją katolicką a tym, co w nią godzi i jej zagraża. W Polsce proceder rozmywania i osłabiania Kościoła nasilił się zaraz po śmierci Jana Pawła II i niemal od razu natrafił na odpór, który okazuje się skuteczny, bo wiara milionów Polaków jest mocno ugruntowana w zdrowej tradycji. Chrześcijaństwo w Polsce wciąż pozostaje rzeczywistością żywą, a naciski politycznej poprawności są wyraźniej niż gdzie indziej demaskowane. Zawdzięczamy to przede wszystkim tym duszpasterzom i wiernym, którzy patrzą na świat oczami Kościoła, a nie odwrotnie.

Ksiądz Profesor zajmuje się problematyką dialogu chrześcijańsko-judaistycznego. Jak dziś ten dialog wygląda?

W mojej ocenie, w Polsce jest w coraz większym impasie. Nie wyjdziemy z niego tak długo, jak długo nie umieścimy dialogu na gruncie teologicznym i religijnym. Dam jeden przykład, a można je – niestety – mnożyć. Na listopadowym posiedzeniu Komitetu Episkopatu do spraw Dialogu z Judaizmem doszły do głosu sugestie, by wzajemne kontakty ograniczyć do działań w sferze praktycznej i społecznej, kosztem sfery teologicznej, modlitewnej czy intelektualnej. Po pierwsze: przez ponad 25 lat powtarzam, że relacje katolicko-żydowskie w Polsce nie zostały należycie przeniesione na poziom teologiczny, a gdy – mówię z własnego doświadczenia – próbowałem to zrobić, te wysiłki napotykały na silny opór.

Po drugie: zgłoszona na posiedzeniu Komitetu propozycja, by wspólna akcja katolików i wyznawców judaizmu polegała na zbieraniu zużytych baterii do specjalnych pudełek wystawionych w kościołach i synagogach brzmi, mówiąc łagodnie, mało poważnie. Ilustruje odchodzenie od tego, co dotyczy sedna naszej wiary i stanowi o potrzebie dialogu. Gdy prawie 50 lat temu Sobór Watykański II ogłosił deklarację „Nostra aetate”, której czwarty punkt stał się przełomowy w nastawieniu Kościoła do Żydów i judaizmu, to jego tekst zaczyna się od słów: „Zgłębiając tajemnicę Kościoła, święty Sobór obecny pamięta o więzi, którą lud Nowego Testamentu zespolony jest duchowo z plemieniem Abrahama”. Chodzi więc o zgłębianie tego, kim my, wyznawcy Jezusa Chrystusa, jesteśmy, a w tym kontekście – jakie są nasze relacje z judaizmem biblijnym, który istniał w czasach Starego i Nowego Testamentu, oraz z judaizmem rabinicznym, który ukształtował się po czasach biblijnych i istnieje do dzisiaj. W ostatnich latach dialog został zredukowany do przekonywania przekonanych i prawienia grzecznościowych komplementów, zaś posiedzenia jego uczestników przypominają bardziej spotkania kawiarniane niż rzeczowy i pogłębiony dialog teologiczny.

REKLAMA