Poszkodowani przez UE. Wrobieni w dotacje

REKLAMA

Polskie życie gospodarcze dostarcza nam kolejnych przykładów na to, że kto korzysta z unijnych dotacji, ten sam sobie szkodzi.

Na początku 2009 roku właściciele jednej z wielkopolskich firm zdecydowali się na wzięcie dofinansowania w jednej z pierwszych transz Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 8.1 (dziedzina gospodarki elektronicznej). Korzystając ze wsparcia zewnętrznej firmy konsultingowej, przedsiębiorcy złożyli projekt na własny e-biznes i wraz z początkiem wiosny wiedzeni entuzjazmem podpisali z Wielkopolską Agencją Rozwoju Przedsiębiorczości (WARP) umowę o dofinansowanie. Umowa zakładała realizację projektu do 31 października 2010 roku. Pomimo nieustannie piętrzących się formalności ze strony WARP (dokumentacja projektowa rozrosła się do około 3 tysięcy stron pism, faktur, zestawień, umów itp.!) cały okres realizacji i rozliczenia projektu przebiegł bez większych zakłóceń i problemów. Firma zawsze na czas dostarczała wszelkie pisma wymagane przez WARP, a było ich wiele. Na przykład trzeba było robić korekty faktur, które nie zgadzały się (według WARP) o… 1 grosz (sic!), mimo że np. urząd skarbowy nie miał do nich zastrzeżeń. – To wtedy zauważyłem, że WARP jest „ponad” wszystkimi innymi instytucjami państwowymi i sama wyznacza własne procedury i zasady, co miało odbić się szerokim echem w przyszłości – mówi w rozmowie z „Najwyższym CZASEM!” właściciel firmy, który chce pozostać anonimowy nie tylko dlatego, że tak zalecił mu prawnik, ale również z tego powodu, że czuje się zaszczuty przez publiczne instytucje.

REKLAMA

Kontrola w ostatniej chwili

Po terminowym i bezproblemowym zakończeniu i rozliczeniu projektu w październiku 2010 roku nastąpił okres spokoju, który trwał do października 2013 roku, kiedy to firma otrzymała pismo o kontroli WARP. Zgodnie z podpisaną z WARP umową, okres trwałości projektu wynosił trzy lata po jego zakończeniu i w tym czasie jako beneficjant firma miała obowiązek jego utrzymania. Kontrola rozpoczęła się w ostatnim miesiącu przed końcem wspomnianego okresu trwałości (data wyznaczona na 31 października 2013 roku) i właśnie w tym momencie rozpoczęły się problemy przedsiębiorców, które trwają do dzisiaj. Kontrola została przeprowadzona z wielokrotnym naruszeniem postępowania – m.in. nastąpiło złamanie wymogu należytego zawiadomienia o kontroli. 28 października 2013 roku (trzy dni przed końcem okresu trwałości projektu!) wyznaczono firmie zaledwie dwa dni (sic!) na przygotowanie bardzo obszernej dokumentacji dotyczącej realizowanego projektu (ok. 3 tysiące stron dokumentów!). Zawiadomienie o kontroli wysłano drogą mailową w sytuacji, gdy wszelkie oświadczenia składane przez strony w związku z umową wymagają dla swojej ważności zachowania formy pisemnej. W międzyczasie próbowano kontaktować się z przedsiębiorcami telefonicznie, co skończyło się poświadczaniem nieprawdy przez jednego z urzędników, jakoby informacja o kontroli została przekazana wcześniej (na to zajście są niezbite dowody).

Ostatecznie kontrola została przeprowadzona 30 października 2013 roku. Dwudniowy termin przygotowania okraszony niezwykłym stresem miał istotny wpływ na wynik, ponieważ uniemożliwiono pracownikom firmy czynny udział w kontroli, przygotowanie dokumentacji projektu, w tym dokumentacji świadczącej o jego należytej realizacji. Prawo mówi jasno w tej kwestii – zgodnie z art. 77 ust. 6 ustawy o swobodzie działalności gospodarczej z 2004 roku „Dowody przeprowadzone w toku kontroli przez organ kontroli z naruszeniem przepisów prawa w zakresie kontroli działalności gospodarczej, jeżeli miały istotny wpływ na wyniki kontroli, nie mogą stanowić dowodu w żadnym postępowaniu administracyjnym, podatkowym, karnym lub karno-skarbowym, dotyczącym kontrolowanego przedsiębiorcy”.

W wyniku nieprawidłowo przeprowadzonej kontroli zarzucono firmie liczne uchybienia w projekcie, które nie miały związku ze stanem faktycznym. Już dzień po kontroli, pismem z 31 października 2013 roku (w ostatni dzień trzyletniego okresu trwałości projektu!) Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości wypowiedziała umowę o dofinansowanie i zażądała zwrotu środków w terminie 14 dni. – Tak szybka decyzja wydaje się nieprawdopodobna, szczególnie że nagle daty pism zaczęły być wpisywane długopisem (tak jakby dokumenty były przygotowane już wcześniej). Jednym z głównych zastrzeżeń pokontrolnych było dopatrzenie się „błędów krytycznych” w technicznym funkcjonowaniu aplikacji, jednak wynikały one tylko i wyłącznie z podstawowego niezrozumienia jej działania – opowiada nasz rozmówca. – W zleconej przez nas ekspertyzie przeprowadzonej przez niezależny podmiot zewnętrzny wszystkie zastrzeżenia techniczne zostały podważone jako bezzasadne. Neguje to zupełnie kwalifikacje członków zespołu kontrolującego, którzy wykazali się brakiem znajomości mechaniki przygotowanej przez nas aplikacji (gry internetowej typu MMORPG) oraz nieznajomością typowych usterek tego typu gier – podkreśla.

Czas walki

Na początku 2014 roku firma odwołała się od decyzji PARP, kwestionując wszelkie ustalenia kontroli jako sprzeczne z rzeczywistym stanem rzeczy; do pisma dołączono także wspomnianą wcześniej ekspertyzę podmiotu zewnętrznego. Cały rok 2014 upłynął na wymienianiu się pismami z PARP, która jednak nie dopatrzyła się uchybień w przeprowadzonej kontroli i podtrzymywała swoje ustalenia, twierdząc, że „działania kontrolne nie były prowadzone w sposób sprzeczny z zawartą umową o dofinansowanie”, pomijając przy tym polskie prawo i wspomniany wyżej artykuł ustawy o swobodzie działalności gospodarczej. W maju 2015 roku wydana została decyzja PARP zobowiązująca firmę do zwrotu dofinansowania, od której ta odwołała się do Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju jako organu nadrzędnego dla PARP. – Aktualnie po niemal dwóch latach walki z urzędnikami czekamy na decyzję ministerstwa, jednak z uzyskanych przez nas informacji wynika, że nawet pozytywne rozpatrzenie naszej sprawy nie gwarantuje zakończenia tej batalii, ponieważ decyzja ministerstwa nie jest dla PARP-u wiążąca (sic!) i może ona dalej domagać się zwrotu środków, które zostały przecież wydane na realizację projektu – mówi poszkodowany właściciel firmy. Właściwe konsumowanie otrzymanych środków potwierdza bezproblemowe rozliczenie się z WARP i terminowe zamknięcie projektu jeszcze w październiku 2010 roku (do czasu niechlujnie przeprowadzonej kontroli „na ostatnią chwilę” nie pojawiły się żadne zastrzeżenia). Warto dodać też, że wartość poniesionych przez firmę kosztów realizacji projektu była de facto trzykrotnie wyższa niż otrzymane dofinansowanie, a właściciele poświęcili oszczędności całego życia.

Obsługująca firmę kancelaria prawna twierdzi, że jedyną ścieżką pozytywnego zakończenia sprawy może okazać się droga sądowa, włącznie z odwołaniem się do Naczelnego Sądu Administracyjnego. – Jesteśmy gotowi na nią wkroczyć, ponieważ domagamy się sprawiedliwości i zadośćuczynienia w nierównej walce z zaciętością polskich urzędników, która ostatecznie doprowadziła do wegetacji naszej firmy i projektu oraz zwolnienia wszystkich pracowników – mówi właściciel firmy. – Jako przedsiębiorca jestem rozgoryczony postawą i zaciętością państwa, które wszędzie chwali się przecież, że wspiera rodzimą, polską przedsiębiorczość. Osobiście mam wielki żal do urzędników, którzy niesłusznie i skutecznie zniszczyli mi i mojemu wspólnikowi życie. Bardzo poważnie myślę o opuszczeniu kraju i wyjeździe za granicę, by gdzie indziej szukać sprawiedliwości i możliwości normalnego życia – dodaje z żalem. Efekt jest taki, że firma jestem bankrutem, wegetuje, właściciele muszą utrzymywać projekt, na co nie mają pieniędzy, a przez PARP wisi nad nią widmo zwrotu środków, które zostały wydane na realizację projektu.

Urzędnicy są bezkarni i bezczelni

Również z winy urzędników PARP oraz Regionalnej Instytucji Finansującej (RIF) w podobnej sytuacji znalazła się firma z Warszawy. Jej właściciel, który także prosił o anonimowość z uwagi na fakt, że sprawa nie jest jeszcze zakończona, opisał jego przypadek. – Zmagamy się z dotacją w zasadzie od momentu jej otrzymania. Już po kilku miesiącach trwania projektu urzędnicy z RIF dopatrzyli się „uchybień” z czasów… kiedy jeszcze nie ubiegaliśmy się o dotację. Postanowili rozwiązać z nami umowę i nakazać zwrot udzielonej zaliczki w wysokość 220 tysięcy złotych – opowiada w rozmowie z „Najwyższym CZASEM!” właściciel firmy. – Po wielu miesiącach odwołań, setek pism (mieliśmy dwie kontrole unijne, w tym jedną z firmy zewnętrznej konsultingowej) instytucja nadrzędna, czyli PARP, odrzuciła rekomendację RIF, czyli odstąpiła od rozwiązania z nami umowy. W tym czasie nie rozliczano nam płatności, w zasadzie do dnia dzisiejszego (już upłynęły dwa lata) nie rozliczono nam faktur za pierwszy i drugi etap projektu. Cały czas są uwagi, i to pomimo wielokrotnego sprawdzania i weryfikowania nie otrzymujemy zwrotu za poniesione koszty. Na każdym etapie są gigantyczne opóźnienia, w praktyce żaden termin nie jest dotrzymywany – dodaje rozgoryczony.

Doświadczenia firmy w kontaktach z urzędnikami właściciel podzielił na trzy etapy. W pierwszym etapie doszło do próby wypowiedzenia firmie umowy przez RIF (w czasie trwania projektu). Były dwie kontrole, setki pism itd. W drugim etapie doszło do gigantycznych opóźnień w rozliczaniu płatności. Przez ponad półtora roku firma nie miała żadnych sygnałów, że może nie otrzymać zwrotu (wszystkie uzupełnienia złożono w terminie). Jednak po ponad roku zakwestionowano większość wydatków, mimo że po pierwsze – RIF nie zgłaszała stosownych uwag odnośnie złożonych dokumentów i uzupełnień, a po drugie – wydatki były przedmiotem dwóch kontroli (RIF i firmy zewnętrznej) w siedzibie spółki i nie stwierdzono w nich żadnych uchybień. W trzecim etapie właściciele firmy złożyli wniosek o aneks w celu zmiany zakresu projektu, który był rozpatrywany przez… 304 dni (zamiast 30 dni, zgodnie z umową). W końcu wyrażono zgodę, ale nie zostawiono czasu na realizację projektu (w ciągu miesiąca miałyby zostać zrealizowane zadania, które były zaplanowane na 10 miesięcy!), co uniemożliwiło jego dokończenie. – W efekcie mamy zgodę na realizację projektu w zmienionej wersji, ale nie możemy go skończyć, bo okres realizacji projektu się zakończył. Na nic zdają się pisma, odwołania itp. RIF ani PARP w ogóle nie były zainteresowane podjęciem jakiejkolwiek próby dokończenia projektu – mówi właściciel firmy. – Urzędnicy są bezkarni i bezczelni. W tej chwili nie mamy zielonego pojęcia, co mamy zrobić, i nikt nie jest w stanie nam na te pytania odpowiedzieć – dodaje.

Portal mambiznes.pl przeanalizował historie serwisów internetowych, które otrzymały unijne dotacje na e-biznes. Okazuje się, że większość z tych przedsięwzięć już dawno nie istnieje! W ramach innowacyjnych e-usług pomysłodawcy serwisów otrzymywali po kilkaset tysięcy złotych dotacji. Przykłady dziś już nieistniejących serwisów to Budowa24.pl, który otrzymał 600 tysięcy złotych dofinansowania, czy Socjum.pl, który dostał 404 tysięcy złotych dotacji, a nie funkcjonują m.in.: Marketit.pl, który pozyskał kwotę 314 tysięcy złotych, Pojazdy.pl (231 tysięcy złotych), e-testy.pl (619 tysięcy złotych) czy iDocs.pl (251 tysięcy złotych).

„Tak się kończy, jak biznes prowadzą ludzie, którzy potrafili załatwić kasę z Unii, a nie tacy, którzy potrafią prowadzić biznes” – skomentował pod artykułem Jan Kos. „Niestety działanie 8.1 nie jest wyjątkiem. Programy pomocowe UE są tak skuteczne jak nalewanie wody do garnka za pomocą sitka” – skomentował {hops}. „Jeszcze lepszy był program Kapitał Ludzki – 600 mln euro zmarnowanych na gaże dla pseudospecjalistów od szkoleń. Na wiele tych szkoleń nikt nie chodził. Ich wartość była zerowa” – napisał inny internauta {arek}. Może czas wziąć przykład z tych przedsiębiorców, którzy oficjalnie deklarują, że nigdy nie wzięli i nie zamierzają starać się o dotacje z Unii Europejskiej? „My, jako pozyczkaportal.pl, nie narzekamy na brak pieniędzy, a w przeciwieństwie do konkurencji, nie braliśmy nic z UE. Proszę mi wierzyć, bardzo fajnie działający i intratny portal można rozkręcić od zera bez żadnych pieniędzy i tłumaczeń” – czytamy w komentarzu na portalu korwin-mikke.pl.

REKLAMA