Front Narodowy – droga do władzy

REKLAMA

O francuskim Froncie Narodowym (FN) przez całe lata pisano i mówiono, że jest to ciekawa partia prawicy, która nie poszła na kolaborację z demoliberalnym reżimem, a która mimo nienawiści mediów przebiła się do świadomości społecznej, lecz nigdy nie dojdzie do władzy. Uważano, że jest to stronnictwo o stałym elektoracie sięgającym ok. 15% i uzyskanie wyniku 20% jest po prostu niemożliwe.

Z kolei francuski większościowy system wyborczy skutecznie eliminował FN z parlamentu. Partia miała od zera do jednego parlamentarzysty, gdyż kandydaci FN przepadali w drugiej turze wyborów, pokonani przez zjednoczony front lewicy i centrum, tworzących istotę tutejszej oligarchii władzy.

REKLAMA

I oto w ostatnich eurowyborach FN przekroczył magiczny dlań próg 20%, a w ostatnich wyborach samorządowych próg 30% poparcia, stając się największą partią polityczną Francji. Tym samym Marine Le Pen stała się poważnym, a może wręcz najpoważniejszym kandydatem na prezydenta V Republiki.

Odnowionemu przez Marine Le Pen FN stawiano (i stawia się nadal) mnóstwo zarzutów. Zawzięcie krytykują ją starzy działacze partii, uważający, że odeszła od linii programowej swojego wielkiego ojca, Jeana-Marie Le Pena, który przez dziesięciolecia był autentycznym katechonem nie tylko francuskiej, ale wręcz europejskiej antysystemowej prawicy. Przewodniczącej zarzuca się odejście od tradycji chrześcijańskiej na rzecz akceptacji laicyzmu i dewiacji seksualnych (które nie są już tak mocno potępiane jak kiedyś); odejście od kontrrewolucyjnej tradycji prawicy na rzecz akceptacji przyjęcia roli prawego skrzydła systemu; wreszcie zarzucono jej, że ulega pijarowcom i na ich sugestie reaguje liberalizacją twardego przesłania. Czy zarzuty te są prawdziwe?

Tak, są. W sumie są to zarzuty podobne do tych, które ja w swojej publicystyce od lat stawiam PiS-owi: zgoda na rolę koncesjonowanej przez system prawicy, która odrzuciła wszystko, co kontrrewolucyjne, przeistaczając się w partię jakiegoś niejasnego i demagogicznego patriotyzmu. Jednak pomiędzy sytuacją francuską a polską istnieją zasadnicze różnice w możliwościach pozyskiwania bazy społecznej dla partii prawicowej czy centroprawicowej.

Otóż FN w punkcie wyjściowym był partią antysystemowej prawicy, odwołującej się mniej lub bardziej jasno do chrześcijaństwa, nacjonalizmu francuskiego i tradycji kontrrewolucyjnej. Problem w tym, że dla takiego programu we Francji nie było szerszej bazy społecznej niż kilka procent elektoratu, wzmacnianego przez elektorat antyimigrancki i antysystemowy jako taki. Była to klasyczna partia protestu, mająca elektorat własny na poziomie maksymalnie 3-5%. W tej sytuacji liberalizacja haseł i wizerunku FN była konieczna, aby móc sięgnąć po szerszy elektorat rozczarowany partiami republikańskiego establishmentu: 1) urzędową centroprawicą, która od lewicy różniła się tylko wysokością proponowanej progresji podatkowej, godząc się z nią co do polityki zagranicznej i laicko-humanistycznego światopoglądu; 2) urzędową lewicą, której działacze chętnie opowiadali bajki o równości społecznej, wysiadając z luksusowych samochodów prowadzonych przez prywatnych szoferów. W sytuacji gdy nie istniał elektorat prawicowy, który został skutecznie przerzedzony przez propagandę „republikańsko-laicką” od pierwszej klasy szkoły podstawowej, chęć pozyskania szerszego grona wyborców oznaczała, że idee FN muszą być bardziej zjadliwe dla ludzi wychowanych na tradycji Wielkiej Rewolucji, „Marsylianki”, Marianny i na innych republikańskich zabobonach.

W porównaniu do FN, PiS to partia skupiająca ludzi mających oryginalnie lewicowe poglądy, odwołująca się do tradycji PPS i piłsudczyzny, która – odwrotnie niż FN – aby zdobyć szersze poparcie społeczne, musiała sięgnąć po idee i hasła należące do prawicy, jak silne państwo, hasła suwerenności narodowej, sanacji moralnej państwa, religię, sojusz fotela prezydenckiego z ołtarzem etc.

Stąd zarzuty pod adresem FN i PiS są bardzo podobne: politykom obydwu partii można postawić trafny zarzut, że nie są szczerzy w stosunku do swoich wyborców. O FN powszechnie twierdzi się, że jest to ugrupowanie „skrajnie prawicowe”, nacjonalistyczne i antydemokratyczne, które instrumentalnie posługuje się hasłami zaczerpniętymi z rewolucji francuskiej, aby powiększyć swoją bazę społeczną. W tym samym czasie o PiS mówi się, że to partia lewicowa, instrumentalnie posługująca się niektórymi hasłami prawicowymi, aby zwabić wyborców o prawicowych poglądach. Nie wiem, jak drodzy Czytelnicy tego tekstu, ale ja widzę w tych zarzutach zasadniczą przewagę dla FN: partii tej zarzuca się, że przeszła nieszczerą i pijarowską goszyzację (polski odpowiednik: zlewaczenie), skrycie pozostając nadal partią prawicy, podczas gdy PiS stawiany jest zarzut, że przeszło równie nieszczerą i pijarowską drogę, tyle że w kierunku prawicowym, podczas gdy jej kierownictwo nadal z rozrzewnieniem patrzy na sztandary PPS i KOR.

Widząc tę różnicę, zawsze byłem (i pozostaję) krytykiem PiS, równocześnie popierając nową linię w FN symbolizowaną przez Marine Le Pen. Naprawdę nie wierzę, że stary Jean-Marie Le Pen, twierdzący, że Holokaust był „szczegółem” w historii II wojny światowej, mógłby kiedykolwiek uzyskać 20% poparcia społecznego. Ten język należało odrzucić, jeśli FN chciał kiedykolwiek myśleć o tym, aby przestać być w permanentnej opozycji do rządzącego establishmentu, lecz ten establishment zastąpić i odebrać mu władzę. Podobnie słynne pytanie JKM, „czy Hitler wiedział o Holokauście?”, mogło dać jego partii przekroczenie progu 5%, dać wynik na poziomie 7%, ale – powiedzmy sobie szczerze – to daje gwarancję, że jego partia nie przekroczy progu 20 czy 30%. Gdy partia przekracza poziom walki o próg wyborczy (gdy szokowanie przynosi korzyść) i chce walczyć o władzę, to musi zmienić język. Marine Le Pen właśnie to uczyniła i dało jej to sukces.

Jean-Marie Le Pen przeszedł przez próg, a jego córka walczyć będzie niedługo o Pałac Elizejski.

REKLAMA