Kaczyński. PRAWIE jak Orbán

REKLAMA

– Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt – mówił Jarosław Kaczyński w 2011 roku, po ogłoszeniu, że PiS przegrało kolejne wybory parlamentarne.

Dziś, gdy pełnia władzy należy do PiS, partia ta w swoich działaniach lubi przywoływać przykład węgierski. Na razie PiS sięgnęło jednak tylko po jedno rozwiązanie wzorowane na polityce Orbána – podatek bankowy. A kolejne zmiany, których plany przedostają się do opinii publicznej – jak powszechny podatek od handlu, obejmujący nawet sklepy internetowe – mają już niewiele wspólnego z polityką Orbána. Zresztą porównywanie sytuacji obu krajów – Węgier i Polski, dysponującej ponad trzy razy większym rynkiem wewnętrznym – jest ryzykowne. Nie wszystkie posunięcia Orbána odniosły sukces. A osiągany za jego rządów roczny wzrost gospodarczy między -1,7 proc. a 3,5 proc. PKB jest daleko niezadowalający jak na potrzeby i możliwości Polski. Na dodatek gdyby wyniki gospodarcze Orbána przeniesiono do Polski, nie zmieniłoby się nic.

REKLAMA

Od ruiny do wzrostu

Gdy w 2010 roku Orbán wygrał pierwsze wybory i przejął władzę na Węgrzech, dostał do zarządzania naprawdę zrujnowany kraj. W 2009 roku PKB spadł aż o 6,8 proc., a zadłużenie państwa przekraczało 80 proc. PKB i rosło. W tej sytuacji Orbán zrobił wszystko, aby ograniczyć wzrost zadłużenia, co mu się udało. Ale nie zrównoważył wydatków i Węgry wciąż mają deficyt budżetowy. W drugim roku jego rządów gospodarka zaliczyła regres w wysokości 1,7 proc. PKB. Pełzający wzrost gospodarczy w porównaniu do powolnego wzrostu to jednak ogromna różnica. Orbán zapewnił Węgrom stabilność, a także przekonanie, że rząd wie, dokąd zmierza.
Węgierski model zarządzania państwem oparty jest dziś na dużych transferach socjalnych (ulgi podatkowe na każde dziecko), wysokim VAT (stawka podstawowa to aż 27 proc.) i niskich podatkach dla ludzi (PIT 15 proc.) oraz małych i średnich firm (10 proc.). Selektywnie VAT jest obniżany na popularne produkty (np. wieprzowinę – 5 proc.). W ten sposób węgierski rząd chce zachęcać do oszczędzania, a nie do konsumpcji.

W 2016 roku właśnie w wielkiej obniżce podatków (PIT z 16 proc. do 15 proc., VAT na wybrane produkty) Orbán upatruje szansy na przejście do szybkiego wzrostu gospodarczego. Obniżono nawet podatek bankowy od aktywów z 0,53 proc. do 0,31 procent. W 2017 roku ma on spaść do 0,21 procent.

Węgrom nie udał się specjalnie plan skutecznego opodatkowania banków. Zagraniczne instytucje zaczęły wycofywać się z Węgier. Banki odkupywał rząd, który nie bardzo wiedział, co z nimi zrobić – i dziś z powrotem chce je prywatyzować. Posiadanie konta na Węgrzech, zwykłego rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego, zaczęło kosztować około 600 zł. Aby zapewnić darmowe wypłaty z bankomatów, trzeba było wprowadzić je ustawowo.

Także drugi sztandarowy pomysł PiS, wzorowany na węgierskim podatek od hipermarketów, nad Dunajem zakończył się fiaskiem. W listopadzie ubiegłego roku parlament zlikwidował ustawę wprowadzającą 6-procentowy podatek dla dużych sieci handlowych. Powodem były szybkie decyzje Unii Europejskiej, która uznała ów podatek za niezgodny z unijnym prawem i godzący w uczciwą konkurencję. Zresztą w warunkach węgierskich podatek ten miały zapłacić zaledwie dwie sieci: brytyjskie Tesco (około 350 mln zł rocznie) i holenderski Spar (połowę tej kwoty). W skali państwa, nawet węgierskiego, są to kwoty nie zmieniające sytuacji gospodarczej. Skończyło się na powszechnym podatku handlowym wynoszącym 0,01 proc. sprzedaży netto.

Polska – problem małej stabilizacji

Zupełnie inną sytuację gospodarczą dostał do zarządzania PiS. W 2015 roku polska gospodarka wzrosła o około 3,4 procent. Oficjalny poziom zadłużenia względem PKB to około 51 procent. Problemem naszej gospodarki jest to, że wzrost jest niewielki i w dużej części oparty na rosnącym zadłużeniu. W 2013 roku rząd Donalda Tuska znacjonalizował część zadłużenia (około 150 mld zł) względem OFE i na papierze poprawił wyniki. Polski rząd stoi jednak w obliczu zbankrutowanego systemu ubezpieczeń społecznych. Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest po prostu niewypłacalny. „Reforma” Platformy Obywatelskiej i PSL polegała na złamaniu umowy ubezpieczenia i podniesieniu wieku, od którego można pobierać emerytury. Było to rozwiązanie nie tylko niezgodne z prawem i przyzwoitością, ale również nie rozwiązujące problemu. Jak bowiem przyznał sam twórca reformy emerytalnej z 1999 roku, prof. Marek Góra, system zacznie się „spinać” tylko wtedy, gdy podniesiemy wiek pobierania emerytur do… 75 lat.

PiS wzięło na siebie obowiązek przywrócenia poprzedniego wieku emerytalnego, a to oznacza, że kłopot, który rząd PO-PSL wypchnął w przyszłość, wróci bardzo szybko. Na dłuższą metę nie da się go rozwiązać inaczej niż zmieniając system ubezpieczeń społecznych i otwarcie deklarując bankructwo bismarckowskiego systemu emerytur.

Kolejnym polskim problemem jest prymitywna gospodarka. Naszym głównym towarem eksportowym są owoce (jabłka, truskawki) i meble. Pozostałe przetworzone produkty to dzieło zagranicznych firm mających w Polsce tylko siedziby i montownie, a płacących prawdziwe podatki w macierzystym kraju. Polski wzrost gospodarczy to zasługa dużego rynku wewnętrznego, którego nie wykorzystujemy we właściwy sposób. Na skutek idiotycznej polityki dopłacania do zagranicznych inwestycji wyhodowaliśmy rodzimym przedsiębiorcom taką konkurencję, że nie mogą oni nawet zacząć działalności. Nie dość, że rynek okupuje duży, rozwinięty gracz, to jeszcze ma za sobą dotacje i pomoc państwa.

Władza ponad wszystko

Jeżeli PiS nie przystąpi do radykalnej zmiany systemowej w gospodarce, to będziemy mieli wzrost gospodarczy zbliżony do tego, który był w czasie rządów PO. Plan rozdania 500 zł na każde drugie i następne dziecko na pewno przyniesie wzrost poparcia dla PiS. Ale jego głównym celem nie jest bynajmniej gospodarczy wzrost, lecz stworzenie stabilnej bazy wyborczej dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Rodziny, które nagle otrzymają dopływ gotówki, zasilą w dużej części elektorat PiS. Redystrybucja i zmniejszenie różnic da rządowi chwilę wytchnienia, ale nie rozwiąże systemowych problemów gospodarki. To może pozwolić Prawu i Sprawiedliwości rządzić osiem lat, ale wskaźniki ekonomiczne w końcu dadzą o sobie znać.

– Kaczyński jest bliski wizji Polski jako folwarku, a sam jest dziedzicem, który to nadzoruje – komentował w wywiadzie dla „Polska The Times” publicysta Rafał Ziemkiewicz. – To na pewno największa słabość PiS – jest Komendant, który jako jedyny wszystko wie i ogarnia, a hierarchia zależy od wierności Komendantowi – mówił Ziemkiewicz. Dosyć dobrze zobrazował obecną sytuację, w której PiS stara się rozwiązać problemy strukturalne doborem odpowiednich osób. Faktycznie jednak należałoby się skoncentrować nad takimi rozwiązaniami, wg których pomyślność gospodarcza i bezpieczeństwo państwa nie opierałoby się na jednostce, ale na procedurze.

Dziś największe kontrowersje wzbudza podatek od handlu forsowany przez PiS. To, co w programie wyborczym miało być wymierzone w zagraniczne sieci handlowe i wielkopowierzchniowe sklepy, w praktyce uderzy w m.in. polskie spółdzielnie i prywatnych przedsiębiorców działających we franczyzie na minimalnej rentowności. – To jest projekt ustawy o zniszczeniu polskiego handlu – tak ostro komentował dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu, Maciej Ptaszyński, rządowy projekt ustawy o podatku od handlu detalicznego. I podawał przykład: – Jeśli mały sklep należący do systemu franczyzowego, działający na minimalnej rentowności, rzędu 0,5 proc., zostaje objęty opodatkowaniem za to, że należy do grupy, i wchodzi wtedy w opodatkowanie według stawki 1,3 proc., to znaczy że jest o 0,8 proc. na minusie. Nikt więc nie będzie prowadził biznesu, który przynosi straty – tłumaczył Ptaszyński.

Innym projektem, który ostatnio „wypluło” z siebie Ministerstwo Finansów, jest obowiązkowe opodatkowanie napraw dokonywanych za pieniądze wypłacane z OC. Dziś można pobrać pieniądze od ubezpieczyciela na podstawie ryczałtu i samodzielnie naprawić auto lub zlecić to we własnym zakresie. Rząd chce, aby wypłata następowała tylko na podstawie faktury, i spodziewa się dodatkowych 1,5 mld zł do budżetu z tego tytułu.

PiS szuka pieniędzy w systemie, zamiast poszukać pieniędzy w tym, co ludzie mogą wypracować. Polski sukces transformacji ustrojowej zawdzięczamy wolności gospodarczej wprowadzonej ustawą Mieczysława Wilczka z 1988 roku. Dziś w Polsce mamy relatywnie wysokie podatki, szczególnie obciążające pracę (nawet 80 proc. wynagrodzenia), i stado koncesji, pozwoleń, sprawozdań, które skutecznie zniechęcają przedsiębiorczych Polaków. Jeżeli już ktoś ma w sobie tyle determinacji, aby przez to przechodzić, to często jest również wystarczająco odważny, aby rozpocząć życie np. w Wielkiej Brytanii. Tam Polki mają średnio o jedno dziecko więcej niż w kraju, co pokazuje, jaka jest najlepsza forma zachęcania do posiadania dzieci.

Brak przełomu i rozruszania gospodarki do 5-7 proc. wzrostu rocznie oznacza dla Polski powolną agonię – zarówno gospodarczą, jak i demograficzną. A wzrostu gospodarczego nie zbuduje się na podwyżkach podatków, redystrybucji i walce z szarą strefą. W starej reklamie piwa Żywiec podkreślano, że „prawie robi wielką różnicę”. Jeśli chodzi o odwoływanie się do rozwiązań węgierskich, nie dość, że kopiujemy te węgierskie pomysły, które nie pomogły tamtejszej gospodarce, to jeszcze twórczo PiS ma kilka własnych chybionych pomysłów. W tym wypadku „prawie jak Orbán” może oznaczać nie tylko dużą, ale również bolesną różnicę.

REKLAMA