Zaklęte rewiry

REKLAMA

„Brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkańczy sen się ziści” – zauważał poeta, pisząc o ubekach w słynnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” – i dodawał, że „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu, lecz dla bogactwa, dla przepychu, chce mieć tytuły, forsę, włości (…)”. Toteż nic dziwnego, że mimo sławnej transformacji ustrojowej, nasz nieszczęśliwy kraj pozostał pod okupacją RAZWIEDUPR-a, który na swój obraz i podobieństwo przekształcił kolejną postać polskiej państwowości, czyli III Rzeczpospolitą, w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym. Najtwardszym jądrem tej organizacji jest oczywiście RAZWIEDUPR, który – w zależności od etapu – przepoczwarza się w różne formy, ale w każdej zachowuje tożsamość, na podobieństwo owada.

On też – czy to w postaci larwy, czy poczwarki, czy uskrzydlonej postaci dorosłej, jest tym samym insektem. Zatem i RAZWIEDUPR, raz przybiera postać Informacji Wojskowej, innym razem – Wojskowej Służby Wewnętrznej, Wojskowych Służb Informacyjnych czy przez pączkowanie rozmnaża się w jakieś wielokrotności – ale niezależnie od aktualnej postaci („jakże piękna kolonela postać, que je voudrais żoną jego zostać”) pozostaje okupantem naszego nieszczęśliwego kraju i nie zawaha się przez niczym, łącznie ze zdradą stanu, by ten status okupanta zachować. Akurat teraz możemy to obserwować bystrym wzrokiem naturalisty, „który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje i nazywa glisty”, jak RAZWIEDUPR, próbując wysadzić w powietrze aktualny rząd, podejrzewany przezeń o bezbożny zamiar pozbawienia go korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, wzorem Archimedesa, co to odgrażał się, że mając punkt oparcia może nawet ruszyć z posad Ziemię – poszukuje punktu oparcia już to u Niemców, już to u Żydów, a teraz nawet, za pośrednictwem agentury w postaci Komitetu Obrony Demokracji, usiłuje w charakterze detonatora miny użyć rządu Stanów Zjednoczonych.

REKLAMA

Ale oprócz tego najtwardszego jądra w postaci RAZWIEDUPR-a, mamy również jądra nieco mniej twarde, w postaci innych agend organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, które tworzą tak zwany aparat, a więc niezależnej prokuratury, niezawisłych sądów, no i oczywiście policji ojczystej. Powiadają, że wystarczy podnieść kamień, by zobaczyć kłębiące się pod nim robactwo. Znakomitą ilustracją trafności tego spostrzeżenia, jak i potwierdzeniem powagi sytuacji jest afera z Komendantem Głównym Policji, panem inspektorem Zbigniewem Majem. Pełnił on tę funkcję zaledwie dwa miesiące – aż do rezygnacji, która prawdopodobnie uprzedziła dymisję.

Na „dzień dobry” zaprezentował dziennikarzom gabinet swego poprzednika, wyposażony w różne zbytki kosztem 3 milionów złotych – ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że „potwierdził”, iż za rządów PO policja inwigilowała dziennikarzy. Czy taki był warunek objęcia przezeń tego stanowiska, czy też próbował w ten sposób odwdzięczyć się za nominację – to nieważne, bo ważniejsze, że riposta pojawiła się niemal natychmiast. „Choćby cię smażono w smole, nie mów, co się dzieje w szkole” – głosiło zbawienne pouczenie, popularne za moich czasów. W szkole – a cóż dopiero w policji, gdzie zdarzają się rzeczy, o których nie tylko w szkołach, ale nawet u wajchowych nie słyszano („U nas, wajchowych, różne rzeczy się zdarzają” – pisał Sławomir Mrożek). Zatem zaraz się okazało, że pan inspektor Maj nie tylko zgromadził majątek wart ponad 3 miliony złotych, ale w dodatku okazało się, że do niezależnej prokuratury przez cały czas napływały informacje „rzucające cień” na nowego komendanta.

Doniósł na niego nawet jego własny, rodzony konfident, a wszystkie te donosy zostały zebrane „w jedno śledztwo”, które zlecono niezależnej prokuraturze w Łodzi – tej samej, do której jeden przez drugiego zgłaszali się złodzieje samochodów, niezależnie od siebie przyznający się do zabójstwa generała Papały, aż – jak powiadają na mieście – sam niezależny prokurator, zaskoczony taką gorliwością, musiał ich mitygować: panowie, nie wszyscy naraz; przyznawać mi się po kolei, porządek musi być! Pan inspektor Maj, składając rezygnację, bez specjalnego zaskoczenia powiedział, że skoro „dotknął układów”, to „został zaatakowany”. I tak pewnie jest, bo któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od pana inspektora? Skoro on tak mówi, to nie wypada zaprzeczać, nawet jeśli majątek przezeń zgromadzony nie da się porównać z tym, co mógł uciułać sobie pan generał Gromosław Czempiński.

Warto przypomnieć, że po aresztowaniu wiosną 2008 roku potomka porządnej ubeckiej rodziny, szwajcarskiego finansisty Petera Vogla, który tak naprawdę nazywał się Piotr Filipczyński i pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem skazany został na 25 lat więzienia, w niezależnych mediach głównego nurtu ukazała się seria publikacji, jak to niebezpiecznie jest w polskich więzieniach, jak to lokatorzy cel monitorowanych 24 godziny na dobę wieszają się na własnych skarpetkach i nawet sami nie wiedzą kiedy – słowem: Vogel dostał poważne ostrzeżenie, żeby trzymać język za zębami. Zwraca uwagę fakt, że w przekazaniu tego ostrzeżenia uczestniczyły niezależne media głównego nurtu – a przecież to nie jedyny ani nie najważniejszy przykład czynności usługowych wykonywanych przez nie na rzecz macierzystego RAZWIEDUPR-a. Pan Vogel rzeczywiście długo milczał, ale gdy nikt nie przychodził mu w sukurs, zaczął jednak chlapać i podobnież wychlapał, że ze szwajcarskiego konta generałowi Czempińskiemu jakiś Turek ukradł milion dolarów, a pan generał nawet tego nie zauważył.

W te tajne zeznania jakaś Schwein wetknęła nos dziennikarzowi śledczemu z dziennika „Dziennik”, a na widok takiego bezceremonialnego ujawniania państwowych tajemnic zdrowe siły („na szczęście były w partii siły, co kres tej orgii położyły) podjęły decyzję o odpaleniu „afery hazardowej”, której – jak się potem okazało – wcale „nie było”. Ale premieru Tusku postawiono szlaban na prezydenturę, w następstwie czego Nasza Złota Pani musiała obmyślić dla niego jakąś inną karierę. Więc te 3 miliony złotych uciułanych przez pana inspektora Maja nie wytrzymują porównania z majątkiem uciułanym przez pana generała Czempińskiego – no, ale policja to tylko policja, podczas gdy RAZWIEDUPR wśród bezpieczniaków może się uważać za prawdziwą arystokrację. „Premier nie kefir, żeby był dwudniowy” – naigrawano się przedwojennych kabaretach, toteż najkrócej urzędujący premier wytrzymał jednak aż cztery dni – czego nie można powiedzieć o panu Mariuszu Kamińskim, który na stanowisku szefa Polskiego Holdingu Obronnego nie wytrwał nawet dwóch dni. Ciekawe, jakich to układów on musiał dotknąć i dlaczego to dotkniecie tak boleśnie go poraziło. Skoro mowa o „obronności”, to wiadomo, że to zaklęte rewiry RAZWIEDUPR-a, który tego żerowiska najwyraźniej broni bardziej niż niepodległości – bo po co dzisiaj komu niepodległość?

REKLAMA