Wolnościowe przesłanie z Portoryko. Jak rozpada się socjalizm w Wenezueli

REKLAMA

Natomiast pozytywne jest to, że tak po ok. 10 latach tego typu zuchwałych kradzieży, gdy następuje zmiana rządu, wtedy złodzieje trafiają do więzienia. Przykładem jest były prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva, który właśnie siedzi. Do podobnych rozliczeń dochodzi w Peru. Co prawda w Mongolii złodziei jeszcze nie ukarano, ale dowiedziałem się, że ten kraj, podobnie jak Polska, przeszedł proces transformacji. O tym, jak bardzo jest to istotna zmiana, mogłem się przekonać, porównując dwa zdjęcia przedstawiające centralny plac w Ułan Bator. Mongolska stolica z 1995 roku i współczesna to dwa zupełnie różne światy. Za socjalizmu było zupełnie pusto, a obecnie wszystko jest zabudowane nowoczesnymi wieżowcami.

Drugim ważnym dla mnie tematem była sytuacja w Wenezueli. Opowiedział o niej Leonardo Brito. Ten młody Wenezuelczyk powołał fundacje im. Bastiata, której celem jest nauczanie wolnej ekonomii. Podczas konferencji w Portoryko przedstawił sytuację swojego kraju, która wydaje się jeszcze gorsza niż swego czasu w Polsce. Wenezuelczycy mają Maduro, myśmy mieli Jaruzelskiego. Rządzący trzymają się władzy wszelkimi metodami. Zaczynają sprzedawać swoich własnych ludzi – wysyłają ich na jakieś zagraniczne kontrakty, przy czym ci, którzy ich zatrudniają, nie płacą bezpośrednio tym ludziom, tylko płacą przez Caracas, czyli przez struktury państwa. W rezultacie pracownicy mają wypłacane minimalne wynagrodzenie. Przecież dokładnie tak samo było i u nas. Przedstawiciel Wenezueli opowiedział jeszcze o pewnym bardzo smutnym zjawisku. Mianowicie, według niego, aż 10 procent wenezuelskiego społeczeństwa odżywia się, szukając jedzenia na śmietnikach, a dzieci mdleją w szkołach z niedożywienia.

REKLAMA

Czy w związku z rozgrywającym dramatem społeczeństwo Wenezueli podjęło jakiś bunt przeciwko socjalistycznej władzy?

Tak. Wenezuelczycy się buntują. Jednak ci ludzie po prostu nie chcą Maduro. Oni – jak mówił Leonardo Brito – nie mają świadomości tego, że tak naprawdę cały system jest zły. I tu otwiera się pole działania dla wolnościowców. Ciekawostką jest bowiem, że Brito – teoretycznie dysydent – ma swój własny program w radiu ogólnowenezuelskim i raz na tydzień nadaje… audycje wolnościowe!

Wyjaśniłem mu, że zgodnie z tabelą Fiedosiejewa – opisaną w książce „Zapadnia. Człowiek i Socjalizm” (w wersji elektronicznej do pobrania za darmo na ksiazki.pafere.org – dop. Red.) – wybuchy zamieszek, do jakich dochodzi w Wenezueli, użycie konwojów policyjnych czy próba przejęcia władzy przez niewielką grupę wojskowych świadczą o ostatniej fazie dekompozycji ustroju socjalistycznego. W zasadzie teraz trzeba tylko czekać na osoby, które ten ustrój pogrzebią. Powiedziałem temu Wenezuelczykowi, że jedną z cech transformacji jest to, że być może obecna władza – widząc, że wszystko zaczyna się walić – kogoś podstawi. Wyjaśniłem, że podobnie jak w Polsce mieliśmy Wałęsę, tak i w Wenezueli może zostać podstawiony „ich” człowiek i to on odegra historyczną rolę. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale to może mieć pozytywne skutki – po prostu mniej ludzi zginie. Zamiast krwawej rewolty, transformacja zostanie zrobiona na zasadzie jakiegoś tam oszustwa. Umówmy się, przecież w Polsce to jest pozytywna zmiana. Jedzenia nam nie brakuje, mamy wolność wypowiedzi, a kraj generalnie się rozwija, pomimo korupcji i innych patologii.

A jak w fazie rozpadu wyglądają zarobki Wenezuelczyków?

Leonardo Brito powiedział, że średnia pensja Wenezuelczyków wynosi obecnie 5 dolarów miesięcznie. Nie powinno nas to specjalnie dziwić, ponieważ myśmy zarabiali 15 dolarów.

Na początku rozmowy wspomniał Pan o reprezentancie Stanów Zjednoczonych z polskimi korzeniami…

Chodzi o Nicka Sarwarka. Na co dzień normalnie pracuje, a w wolnych chwilach jest… przewodniczącym amerykańskiej partii libertariańskiej, która zrzesza 1,5 miliona członków. Co ciekawe, Nicolas jest w trzecim pokoleniu Polakiem. Jego prapradziadek Franciszek wylądował w 1902 roku w Stanach Zjednoczonych z ośmioma dolarami w kieszeni. Pewnie w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze byłoby to jakieś tysiąc dolarów, bo trzeba uwzględnić inflację. W każdym razie te osiem dolarów w kieszeni przodka Sarwarka zdają się pewnym symbolem możliwości, jakie dawały USA. Praprawnuk biednego emigranta ma się obecnie na tyle dobrze, że próbuje zmienić świat na lepszy.

CZYTAJ DALEJ

REKLAMA