Stanisław Michalkiewicz: Dzień klęski, dzień żałoby

REKLAMA

Bantustany traktowane inaczej

Ale politycy amerykańscy, od dziesięcioleci skutecznie tresowani przez AIPAC (The American Israel Public Affairs Committee), czyli związek proizraelskich organizacji lobbystycznych, przeszli do porządku nad tą zasadą – oczywiście nie w stosunku do Stanów Zjednoczonych, w których nadal obowiązuje zasada wywodząca się z prawa rzymskiego, tylko w stosunku do bantustanów, które lekkomyślnie zaufały zapewnieniom amerykańskich gangsterów i postanowiły zostać ich „sojusznikami”.

REKLAMA

Piszę, bom smutny i sam pełen winy, jako że w latach dziewięćdziesiątych uczestniczyłem w różnych imprezach Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego, chociaż działały w nim takie osobistości jak Janusz Onyszkiewicz, co powinno wzbudzić moją czujność. W rezultacie w 1999 roku Polska stała się uczestnikiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, w ramach którego udostępnia Stanom Zjednoczonym swoje terytorium dla potrzeby różnych amerykańsko-rosyjskich globalnych gierek, ryzykując w razie czego zniszczenie tego terytorium ze wszystkim, co na nim jest.

Skoro tak, to Żydzi musieli uznać, że w tym momencie klamka zapadła, że Polska związała się ze Stanami Zjednoczonymi na dobre i na złe, to znaczy raczej na złe – i od roku 2000 rozpoczęły się intensywne przygotowania propagandowe do wyszlamowania Polski z mienia. A skoro do takiego wniosku doszli Żydzi, to prędzej czy później identyczny punkt widzenia musiał zapanować również w amerykańskich kołach politycznych, które myślą zgodnie z tym, co przeczytają w żydowskich mediach dla Amerykanów, co zobaczą w żydowskiej telewizji dla Amerykanów i w filmach, które Żydzi w Hollywood produkują gwoli sprawniejszego oduraczenia świata nieżydowskiego, którego przedstawiciele – zgodnie z Talmudem – przypominają rodzaj ludzki tylko zewnętrznym podobieństwem.

Jak się zostaje politykiem w Ameryce

Środowisko żydowskie, stanowiące nikły odsetek obywateli amerykańskich, uzyskało w USA dominującą pozycję przede wszystkim dzięki zdominowaniu w tym kraju sektora finansowego, z Systemem Rezerwy Federalnej na czele, oraz czynników opiniotwórczych. Dzięki temu kształtuje politykę amerykańską zgodnie z interesem Izraela, który stanowi rodzaj krosty na ciele świata, wywołującej permanentny stan zapalny. Rozpoczyna się to od odwiedzin przez przedstawicieli AIPAC tego i owego amerykańskiego ambicjonera.

– Niech pan sobie będzie, kim tam pan chcesz – zaczyna rozmowę gość – Republikaninem czy Demokratą, to nas – jak powiadają Rosjanie – nie jebiot, ale jak już się pan dostaniesz do Kongresu, a będzie tam się decydowała jakaś sprawa będąca przedmiotem zainteresowania Izraela, to sam pan rozumisz. Więc jak ambicjoner „rozumi”, to zaczynają spływać do niego pieniądze – ale nie jakieś wielkie sumy, niech Bóg broni, tylko niewielkie wpłaty: 50 do 100 dolarów – ale od licznych donatorów.

Dzięki temu ambicjoner może sfinansować sobie rozmaite kampanie, co przychodzi mu tym łatwiej, że zdominowane przez Żydów tamtejsze media zaczynają go wychwalać, jaki on mądry, jaki uczciwy i tak dalej, więc wygrywa w cuglach jedne wybory za drugimi i w końcu zostaje kongresmanem. A jak już nim zostanie, to wie, że dopóki będzie się słuchał, to będzie grzał dupą (pocziemu on zasiedajet – pytał retorycznie Aleksander Puszkin i zaraz odpowiadał: potomu, czto żopa jest’! – co się wykłada: „a dlaczego on zasiada? Dlatego, że dupę ma!”) fotel w Kongresie aż do śmierci albo demencji.

A jeśliby się z posłuszeństwa wyłamał, to zaraz jakieś dziecko by sobie przypomniało, jak to przed 40 laty włożył mu rękę pod spódniczkę i „coś mu robił” (Józefina Baker w piosence „La vie en rose” śpiewa między innymi: il me dit des mots d’amour, des mots de tous les jours et ça me fait quelque chose – co się wykłada, że „on mówi mi słowa miłości, słowa codzienne, i to coś mi robi” – a przecież „coś robić”, zwłaszcza pod spódniczką, można i bez „słów miłości”, nieprawdaż?) – i zanim by się okazało, że to wszystko nieprawda albo przynajmniej że to nie on wtedy pod tą spódniczką dokazywał, to diabli wzięliby nie tylko całą karierę, ale i majątek, który przez lata politykowania by sobie uzbierał. Skoro taka jest alternatywa, to nic dziwnego, że większość amerykańskich polityków skacze przed Żydami z gałęzi na gałąź, a ogon wywija psem.

CZYTAJ DALEJ ->

REKLAMA