Opluwanie Polski i Polaków to dla naszych twórców sposób na zrobienie międzynarodowej kariery i dobre życie. A PiS ciągle finansuje ich gnioty

REKLAMA

Odruch warunkowy

Dzieło Szumowskiej zostało sfinansowane w dużej części z pieniędzy podatników. Nagrody krytyków (w tym ta na berlińskim festiwalu) to jedyne splendory, które czekały ten film. Z góry wiadomo bowiem, że będzie frekwencyjną klapą. I tak się zresztą stało. W Polsce czołówka salonowych artystów zarabia nie na tym, że robi dobry film, ale na tym, że dostaje pieniądze na zrobienie tegoż filmu. Sukces komercyjny to rzadkość. A aby dostawać pieniądze, trzeba realizować filmy takie, jakich oczekują ci, którzy owe pieniądze dają.

REKLAMA

Nagrodzona Oskarem w 2015 roku „Ida” Pawła Pawlikowskiego, o relacjach polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej i po niej, była takim zakłamany tworem. Film był propagandą niemal doskonałą. Polacy w tym filmie pokazani są jako antysemici. A główna bohaterka, Żydówka, wzorowana na zbrodniczej prokuratorce Helenie Wolińskiej, kreowana jest na kolejną ofiarę. Jej nienawiść i antypolskość ma mieć swoje usprawiedliwienie w polskich zbrodniach na Żydach. W filmie dominuje wątek zamordowania przez polskich chłopów żydowskiej rodziny i przejęcia należącego do niej domu.

To tło ma swoje znaczenie, bo to właśnie na taki przekaz jest zapotrzebowanie: Polacy wzbogacili się na Zagładzie Żydów, więc mają obowiązek zapłacić odszkodowania. W Polsce film oczywiście zanotował kompletną klapę komercyjną, ale już za granicą okazał się wielkim sukcesem. To, że obraz kreowany przez Pawlikowskiego nie ma nic wspólnego z prawdą, nikogo nie obchodzi. A powinno przynajmniej tych, co dali pieniądze – nas, polskich podatników.

Czytaj także: Akcja z tęczą na Placu Zbawiciela to propagandówka producentów lodów. Wiemy już jakich lodów nie kupować.

Innym zapłaconym przez polskiego podatnika produktem pod amerykańską żydowską publikę był film „W ciemności” Agnieszki Holland z 2012 roku. Tutaj propaganda i kłamstwa historyczne były wręcz porażające. Formalnie „W ciemności” opisywał historię Polaka, który uratował kilkunastu Żydów. Faktycznie było to oskarżenie pod adresem milionów Polaków, którzy tego nie robili. Oskarżenie tym mocniejsze, że pokazano kompletnie nieprawdziwy obraz Polaków żyjących pod okupacją niemiecką.

Oto mamy Lwów pod niemiecką okupacją. Z jednej strony słaniających się na nogach z głodu Żydów, z drugiej strony spasionych Polaków, którzy chodzą do sklepów, wypisz, wymaluj takich jak obecne osiedlowe, kupują, jak gdyby nigdy nic, wędlinkę, owoce, pieczywo itp. Każdy przyzwoity człowiek oglądając to, myśli sobie: cholera, a nie mogli kupić więcej i dać Żydom, aby nie umarli z głodu? Takie same wrażenie robią ubrania. Żydzi w łachmanach, a Polacy jakby wyszli z przedwojennego pisma o modzie. Tymczasem od początku okupacji (październik 1939 r.) na terenie Generalnego Gubernatorstwa (a więc także w przyłączonym w 1941 r. „dystrykcie Galicja”) obowiązywały kartki na żywność.

Dla Polaków przewidziano limit 700 kalorii dziennie (człowiek, aby przeżyć, musi jeść około 1500), dla Żydów 400. Stąd zresztą słynna piosenka: „teraz jest wojna, kto handluje, ten żyje”. Ale handel jedzeniem poza oficjalnym rynkiem był karany śmiercią i zakupów czarnorynkowych nie dokonywało się w sklepach, tylko w domach, konspiracyjnie. Kartki były również na ubrania. Polacy żyli głównie z tego, co dawały rodziny ze wsi i co było przemycane do miast. Nadwaga po trzech latach wojny była przywilejem Niemców, i to tylko tych dobrze usytuowanych.

CZYTAJ DALEJ ->

REKLAMA