Tak Korwin-Mikke przewidywał „sanację-bis” już 35 lat temu! Proroczy tekst JKM-a z 1983 roku

Janusz Korwin-Mikke. / fot. Instagram
Janusz Korwin-Mikke. / fot. Instagram
REKLAMA

Artykuł sprzed kilkudziesięciu lat, który tak dokładnie przewiduje przyszłość? To możliwe w przypadku Janusza Korwin-Mikkego. Już 35 lat przewidywał, że po upadku PRL-u Polacy będą budowali socjalizm w oparciu o Józefa Piłsudskiego i Sanację. Obecnie u władzy mamy Prawo i Sprawiedliwość, które przez Grzegorza Brauna nazywane jest obozem rekonstrukcji sanacji z Żoliborza. Jest jednak możliwe, że była to „przepowiednia twórcza”: ONI to przeczytali i skorzystali z podpowiedzi – pisze Korwin-Mikke.

Tekst Janusza Korwin-Mikkego został opublikowany w Oficynie Liberałów w 1983 roku.

REKLAMA

Zastanawiająca tęsknota – tekst Janusza Korwin-Mikkego

Gdy społeczeństwo budzi się z długiego snu po „zimie ludów” – zaczyna gwałtownie poszukiwać w swojej przeszłości politycznych tradycji. Czasem idolem zostaje ludowy polityk, którego pamięć przechowywana jest w chłopskich lub robotniczych legendach – znacznie częściej procesem tworzenia się legendy kieruje inteligencja.

Jest to warstwa powołana między innymi do strzeżenia intelektualnej skarbnicy narodu. Zadanie to spełnia bardzo dobrze. Inaczej nieco dzieje się, gdy z owej skarbnicy trzeba wybrać jeden lub kilka wzorców. Wówczas bierze ona wprawdzie pod uwagę interes narodu – ale podświadomie również swój własny. Nie należy bowiem zapominać, że inteligencja ma też swoje interesy partykularne.

Po sierpniu 1980 takim pośpiesznie odnawianym bożyszczem był Józef Piłsudski. Renowacja tego pomnika była tym łatwiejsza, że – dzięki zwycięstwu nad Bolszewikami – resztki legendy żyły jeszcze społeczeństwie.

W niniejszym tekście nie chcę umniejszać postaci Piłsudskiego: dość już opluskwiania wielkości! Był on dobrym dowódcą, zdolnym strategiem, zręcznym organizatorem i politykiem, psychologiem i taktykiem. Poza dwoma przypadkami nie poruszę w ogóle zagadnień Jego osobowości.

Chcę natomiast przypomnieć i uwypuklić niektóre cechy sanacji – systemu stworzonego przez Piłsudskiego po 1926 roku. Nie jest tu ważny mój osobisty do nich stosunek: zwalczam je namiętnie, ale wcale nie jest wykluczone, że 60 lat temu bym je wysławiał! Obecnie trend ideologiczny zmierza ku liberalizmowi i prawicy – wówczas ludy dobrowolnie dążyły ku etatyzmowi i lewicy; trudno mieć pretensje do praktycznego polityka, że realizuje to, co jego naród (i większość ludzkości) uważa za słuszne!

Chcę przypomnieć te cechy, by wskazać, jak bardzo rozbieżne są z dążeniem ku wolności, charakterystycznym dla naszej epoki. Sądzę, że nie tylko mnie powrót do modelu sanacyjnego nie zadowoliłby!

Tymczasem zaś nurt post-piłsudczykowski dominował w społeczeństwie – zwolenników jego doktryny można było liczyć na pęczki w PZPR (a nawet w SD i ZSL, choć te dwie partie wyrosły na sprzeczne wobec sanacji) w „SOLIDARNOŚCI”-i zasię był niemal bezkonkurencyjny. Na podstawowe elementy piłsudczyzny powoływały się tak odmienne ugrupowanie jak KSN, KPN, i KSS „KOR”!

Przed wojną głównym konkurentem sanacji była Narodowa Demokracja. Pominę tu wyraźne rozbicie tej formacji po 1925 roku, którego to odpryskiem są rozmaite grupki, z endeckiej ideologii przyjmujące głównie… anty-semityzm; dlaczego jednak nie odrodziła się klasyczna partia ludowo-narodowa? Ostatecznie do obecnej sytuacji geopolitycznej znacznie bardziej pasują recepty endeckie niż SDKPiL-owskie lub PPS-owskie!

Dlaczego więc ta ideologia zwalczana była z taką zaciekłością? Dlaczego psy wieszano na Ryszarda Filipskiego „Zamachu Stanu”, filmie znacznie – moim zdaniem – lepszym niż „Człowiek z Żelaza”, będący (jak słusznie zauważył recenzent tygodnika „SOLIDARNOŚĆ”) typowym produktem soc-realizmu? Przecież awersja do Romana Dmowskiego części KOR-owców (mam na myśli część pochodzenia żydowskiego) nie wyjaśnia sprawy; przyczyny są o wiele głębsze.

Ich analizę rozpocznę od historii, lecz przed tym uwaga definicyjna: przez „inteligencję” rozumieć będę nie wąską grupę intelektualistów, lecz całość grupy żyjącej z pracy umysłowej i mającej wpojone przekonanie, że jest to zajęcie szlachetniejsze, niż praca fizyczna lub groszoróbstwo. „Inteligencja” w tym szerokim sensie to mniej-więcej: intelektualiści + pół-inteligencja + ćwierć-inteligencja; przynależy to zarówno artysta, jak i nauczyciel (obojętne – prywatny, czy na posadzie państwowej) a także przysłowiowa panienka przybijająca mechanicznie stempel na poczcie – pod warunkiem, że woli ubogiego studenta niż tępawego playboya.

Inteligencja nasza wytworzyła się z rodzimej szlachty oraz mieszczaństwa (na ogół niemieckiego bądź żydowskiego pochodzenia). Proces ten zakończył się w XIX wieku – i tu pora na przypomnienie sytuacji w Królestwie Polskim na przełomie wieków. Duszą ruchu niepodległościowego była wówczas inteligencja. Dlaczego?

Sprężyną poruszającą większość ludzi przez większość czasu jest interes materialny. Poszczególne grupy i mniejszości potrafią walczyć o ideały – jednak zwyciężają tylko wówczas, gdy przekonają „decydującą większość”, że ich propozycje są dla niej korzystne.

Otóż według sprawozdania barona Stefana von Ugrona (CK konsula) w samej guberni warszawskiej było parędziesiąt tysięcy urzędników-Rosjan. Jeśli nawet założyć, że wymienione przezeń 40.ooo jest oceną przesadną, to i tak oznacza to – po uzyskaniu niepodległości – wiele tysięcy wolnych etatów dla przymierającej nieraz głodem polskiej inteligencji. Wyjaśnia to przy okazji, dlaczego patriotyczne uniesienia skorelowane były z ciągotami socjalistycznymi, znacznie rzadszymi wśród ludzi dobrze sytuowanych.

Proszę mnie dobrze zrozumieć, bo nie chcę zostać obszargany błotem (co zresztą i tak mnie nie ominie): nie zarzucam nikomu świadomego działania. Być może nikt spośród inteligentów-patriotów o swojej korzyści nie myślał! Od czasu Zygmunta Freuda trzeba jednak brać pod uwagę podświadomość! Ona właśnie kieruje wieloma naszymi decyzjami i potrafi uwzględniać czynniki, do działania których nie chcielibyśmy się otwarcie przyznać, nawet sami przed sobą.

Jeśli polski student, kupiec, przemysłowiec (a w znacznie mniejszym stopniu robotnik lub chłop albo ziemianin) bywał często anty-semitą, to nie dlatego że miał to zakodowane w genach; po prostu zwalczał zdolnego konkurenta! Konkurenta, przeciwko któremu łatwo można było zmobilizować poparcie społeczeństwa. Dokładnie takim samym konkurentem dla polskiego urzędnika był carski czynownik – bodaj jeszcze podatniejszy na ataki subtelnej propagandy.

Dopiero po niewczasie, mógł się polski chłop przekonać, że polski starosta jest mu znacznie mniej przychylny niż carski naczelnik, nie powiązany z polskim dworem. Chociaż – może nie mam racji? Może lud był mimo wszystko mniej wrażliwy na inteligenckie podszepty? Oto raport bezstronnego świadka wkraczania do Królestwa armii „błogosławionej” Austrii, generała-porucznika Ignacego Kordy, dowódcy 7 dyw. kawalerii, z sierpnia 1914: „…ludność zupełnie biernie ustosunkowuje się do wydarzeń. Chłopi i Żydzi pozbawieni są poczucia narodowego, kierują się jedynie interesem materialnym i byli zadowoleni z dawnych stosunków” (cyt. za: „Galicyjska działalność wojskowa Piłsudskiego 1906-1914” str. 630). Wiadomo też – choć polscy historycy usilnie to ukrywają – że opuszczające Warszawę oddziały kozackie żegnane były autentycznymi łzami ludności – nie tylko kucharek; zatroskani byli ziemianie, chłopi, przemysłowcy, kupcy i robotnicy – radowała się inteligencja, przed którą otwierała się szansa wyzyskiwania własnego narodu. Wyzyskiwania w dokładnie taki sam sposób, w jaki biurokracje nowo-powstałych państw Afryki przemieniły dające ponoć olbrzymie zyski kolonizatorom kraje w zadłużone po uszy organizmy.

Choć z całą stanowczością odrzucam zarzut świadomego wyzysku, zdaję sobie sprawę, iż teza ta obruszy na mnie lawinę. A przecież jest ona łatwa do sprawdzenia na wiele sposobów. Np.: dlaczego inteligencja kierowała walką o niepodległość w Kongresówce – a była lojalistyczna w Galicji, choć nędza tej cesarskiej prowincji była przysłowiowa? Ano dlatego, że galicyjska administracja była w rękach polskich!

Po szczęśliwym osiągnięciu celu „Królewiacy i Górale” zawarli sojusz, którego celem była kolonizacja Wielkopolski i Śląska. Dzielnica pruska nie znała dyktatury biurokracji, a w walce z niemczyzną rozwinęła zdrowy, nie oparty na ślepej nienawiści, nacjonalizm. Niechęć Wielkopolan do systemu urzędniczego sobiepaństwa była tak wielka, że od samego początku próbowali postawić tamę zalewowi administracyjnemu (granica celna została zniesiona dopiero w sierpniu 1919), a nawet zamyślali o oderwaniu się od Polski i utworzeniu własnego państwa; powstrzymywała ich od tego jedynie obawa przed wchłonięciem przez Prusy. Odrębność ta nie zanikła szybko: po zamachu majowym pułki wielkopolskie rzuciły się na ratunek rządowi (co uniemożliwili socjalistyczni kolejarze rozkręcając tory); sanacja w tym rejonie nie zdołała nigdy uzyskać pełnego poparcia i wyniki wyborów w Wielkopolsce odbiegały zawsze od krajowych.

Z czasem dopiero zabór pruski zgleichschaltowano (na Śląsku do niszczenia samorządności przyłożył się wojewoda sanacyjny, Michał Grażyński, działający metodami policyjnymi – m.in. w brutalny sposób zaatakował on najwybitniejszego polityka tej dzielnicy, Wojciecha Korfantego) – i dziś ethos Wielkopolski leży w gruzach. Nie zaszkodziły mu – a nawet wzmocniły – kampanie HKT-y i Kulturkampfu; zniszczyła go biurokracja polska. Walcząc z obcymi prądami obywatel może bowiem liczyć na moralne wsparcie rodaków – walcząc z dyktaturą urzędniczą naraża się na rozmaite zarzuty: anarchizmu, anty-narodowości- a zwłaszcza anty-państwowości. Aparat dokłada wszelkich wysiłków, by w oczach wszystkich j e g o interes utożsamiany był z interesem państwa (pisanego z dużej litery, zazwyczaj).

Dobrze jest, gdy urzędnik wie, iż jego interes leży w utrzymywaniu państwa. Gorzej, jeśli urzędnik jest przekonany, że interes państwa leży w utrzymywaniu jego urzędu. Katastrofa staje się nieunikniona, gdy ten ostatni pogląd uda się biurokratom zaszczepić politykom i całemu społeczeństwu – a zwłaszcza gdy politycy sami mają za sobą urzędniczą karierę.

Niepodległość w 1918 roku nie rozwiązała całkowicie problemu inteligenta. Bojownicy o wolność narodu zajęli wprawdzie rządowe posady zgodnie ze swoimi usługami (ale nie z kwalifikacjami, gdyż umiejętność rzucania granatami, konspirowania się i przemawiania na wiecach jest anty-kwalifikacją dla ministra) – było ich jednak za mało, a poza tym rozmaici nieokrzesani i nieoświeceni chłopi, jak np. Wincenty Witos, uparcie patrzyli im na ręce i domagali się władzy. Rozwiązaniem był paternalizm, zaś środkiem – socjalizm.

Do tego zaś znakomicie nadawał się Józef Piłsudski. Był to stary działacz socjalistyczny – czego zupełnie nie ukrywał i podjąć nie mogę, jak człowiek chcący się nazywać „opozycją anty-socjalistyczną” może zaproponować nazywanie Jego imieniem w gdańskiej stoczni lub innego obiektu!

Powtarzam wielka to postać i powinna mieć setkę pomników. Jednak stawiający je muszą powiedzieć prawdę: krzewimy tradycję socjalistyczną – a nie odwrotnie!

Do uzyskania niepodległości Piłsudski był wybitnym bojownikiem socjalistycznym. Wielu polityków twierdzi dziś: „Tak, ale sam przecież powiedział, że wysiada z socjalizmu na przystanku »Niepodległość«”. Cóż za naiwność! Jedno zdanie na przekreślić całą linię życia, całe ideologiczne życie człowieka; zmienić jego obyczaje, otoczenie i nawyki!

Gdybyż choć po zdobyciu władzy Piłsudski nie tylko słowem, lecz i czynem zaprzeczył swojej przyszłości! Ależ skąd! Zaczął od mianowania gabinetu Jędrzeja Moraczewskiego, który „… głosił co prawda hasła socjalistyczne, ale w praktyce nie zawsze je realizował” (Zbigniew Landau, w: „Dzieje Gospodarcze Polski od 1939” s.467). Może i „nie zawsze”, ale: „Było to ustawodawstwo czyniące z Polski najbardziej postępowy kraj na całym świecie” (por. Andrzej Albert, „Najnowsza historia Polski 1918-1939” wydawca „KRĄG” Warszawa 82 s.69/70). Mało? A kto poparł Go w maju 1926? Socjaliści i komuniści, nieprawda-ż?

Zgoda, Piłsudski nie lubił Bolszewików – ale poszczególne odłamy Czerwonych nigdy się nie lubiły, tłukąc się między sobą tym chętniej im bliższy rodowód i duchowe powinowactwo. Chińczycy znacznie ostrzej traktują Sowietów niż Amerykanów… Zgoda też, że socjalizm Piłsudskiego nie wynikał z marksistowskiego doktrynerstwa; był on formą zaprowadzenia elastycznych, paternalistycznych rządów, formą najprzydatniejszą do oszukania mas ludowych. Nie należy zapominać, że ojciec Piłsudskiego był wielkim obszarnikiem zarządzającym swym Zułowem toczka w toczkę tak, jak p.Edward Gierek Polską Ludową, tj.: olbrzymie i marnowane inwestycje, pożyczki, marnotrawstwo i rozrzutność (por. np.; Andrzeja Garlickiego „U źródeł obozu belwederskiego”, PWN ’79, s.13).

Tak więc robotnicy poparli w 1926 roku Piłsudskiego, gdyż wierzyli w socjalizm. Wielu mądrych ludzi dało się na tę bajeczkę złapać – więc trudno im się dziwić. Żydzi poparli gdyż obawiali się endeków – i słusznie. Ale urzędnicy poparli, gdyż obiecał wprowadzić rządy dyrektywne. Sanacja była dokładnym odwróceniem p r o j e k t u (bo nie realizacji!) obecnej reformy gospodarczej: odbierano przedsiębiorstwom samodzielność i przekazywano pod kontrolę państwową. Nawet Jędrzejowi Morawieckiemu otwarły się wreszcie oczy i w 1938 roku publicznie stwierdził, że Polska jest na najlepszej drodze do sowietyzacji!

Oczywiście, było to dopiero początek drogi. System dyrygowania przemysłem wprowadzony przez hitleryzm i stalinizm ( „plan doprowadzony do każdego stanowiska pracy”) miał się dopiero rozwinąć. Jednak decydujący krok został już uczyniony wówczas. Pierwsze ssaki też były drobne i niepozorne – nie idzie jednak o rozmiar, lecz o zasadę zjawiska.

Nie pojmuję przeto, jak można twierdzić, że jest się dziedzicem duchowym Piłsudskiego – i jednocześnie krytykować władze PRL za poczynania, które do polskiej praktyki politycznej wprowadził Józef Piłsudski i jego ludzie. Można był zwolennikiem dowolnej doktryny – nie można jednak oszukiwać innych i korumpować słów!

Ponieważ teza o Piłsudskim jako prekursorze gierkowszczyzny szokuje (tylko dlatego, że Polacy zostali odcięci od prawdziwej anty-socjalistycznej publicystyki przez cenzurę – nie tylko państwową; KOR-owska prasa też nie przepuszczała anty-socjalistycznych wypowiedzi) – ilustruję ją kilkunastoma przykładami, dobitnie ukazującymi analogie. Jakież więc zarzuty są (słusznie!) kierowane pod adresem władz PRL?

1. Brak rzeczywistej demokracji i wolnych wyborów. A kto pierwszy w tym kraju wprowadził oszustwa wyborcze (również w postaci „dosypywania do urn” pożądanych głosów. Kto tyranizował wyborców? Kto wprowadził wybory z list i mianowanie senatorów?

2. Cenzurowanie wolnej myśli. Pardon: kto wprowadził cenzurę? Czy w 1936 roku w Belwederze urzędował Feliks Dzierżyński?

3. Prześladowanie przeciwników politycznych. Istotnie – komuchy nie wysyłają opozycji do Berezy Kartuskiej głównie dlatego, że znajduje się ona już Sowietach. Tej nazwy nie wymyśliła jednak bezbożna propaganda komunistyczna.

4. Pobicie działaczy opozycji przez niezidentyfikowanych sprawców”. Spotkało to w PRL-u wiele osób m.in. Stefana Kisielewskiego i Jacka Kuronia. Oficerowie legionowi bili jednak mocniej niż studenci AWF: Adolf Nowaczyński np. stracił oko – i nie tylko bili: do dziś nie wiemy, gdzie zginął porwany przez nich gen.Zagórski, którego nieszczęściem było, iż wiedział o kontaktach Piłsudskiego z austro-węgierskim wywiadem.

5. Uprawnienie propagandy sukcesu. Czyżby Melchior Wańkowicz nie pisywał peanów na zamówienie sanacji – do czego się przecież przyznał? Pamiętać też należy znakomite hasła: „Silni – Zwarci – Gotowi!” oraz „Nie damy ani guzika”. A co z hasłem: „Cukier krzepi!” – o którego obłudzie za chwilkę?

6. Rabunkowy eksport surowców, zwłaszcza węgla. Jeszcze paręnaście lat temu w szkołach uczono, że był to jeden z najpoważniejszych błędów gospodarczych – właśnie sanacji, która specjalnie np. zaniżała taryfę kolejową dla węgla, by wydawało się, że jego wywóz się opłaca…

7. Dumping (tj. sprzedawanie polskich towarów za granicę poniżej ich wartości, byle zdobyć trochę dewiz). Wobec niewymienialności złotówki trudno porównać rozmiary szaleństwa sanacji i gierkowszczyzny (obciąża to również gen. Jaruzelskiego i nieboszczyka Gomułkę) – ale może taki przykład: cukier przed wojną kosztował w Polsce 1,00-1,40 zł, zaś do Anglii sprzedawano go po… 17 groszy!!! W efekcie dzieci biedoty nie widywały cukru w ogóle!

8. Gigantyzacja i monopolizacja przemysłu. Czyżby przed wojną sanacja wprowadziła – jak w USA – ustawodawstwo anty-monopolowe? Skąd, państwo popierało kartele!

9 – Forsowne uprzemysłowienie na koszt rolnictwa. A kto wymyślił COP? Kto subsydiował ciężki przemysł, obciążając podatkami rolnictwo? W jakiej nędzy żyli chłopi – i jak często bankrutowali ziemianie? Urzędnik państwowy zasię miewał się owszem – nieźle. Co prawda lepiej pracował.

10. Uprzywilejowanie warstwy urzędniczej. Ależ proszę sobie poczytać w przedwojennym „Słowie” publicystykę Stanisława Cata-Mackiewicza (a choćby i wydany w PRL wybór pod tytułem „Kto mnie wołał, czego chciał?” PAX 1972)! Np. o tym, jak to urzędnicy rozbijają się pociągami za pół ceny, podczas gdy wytwarzający produkt robotnik, przemysłowiec lub rzemieślnik płacić musi pełną taryfę

11. Sobiepaństwo dygnitarzy. Cytuję tegoż Mackiewicza „Bo oto jest wiadomo powszechnie, że w lasach państwowych, na równi z płacącymi, poluje także szereg osób zupełnie gratis i nie tylko poluje, ale w czasie polowania je, pije i »zakąsuje« na konto tegoż funduszu łowieckiego. Jakiż to szereg osób? Otóż tego właśnie w żaden sposób uchwycić się nie da (…) starałem się nawet dowiedzieć od osób kompetentnych, na jakiej oparte jest ustawie, pragmatyce, regulaminie, rozporządzaniu, że dygnitarz X poluje tyle, ile jego myśliwska dusza zapragnie, a równy mu rangą dygnitarz Y ani jednego koziołka! Nic nie można się dowiedzieć. Wszystko jest mgławicowe, nastrojowe, wyczuciowe”. To nie „Kultura” z okresu Odnowy o p.Piotrze Jaroszewiczu w Arłamowie – to wileńskie „Słowo” z 1936 roku.

12 – Brak poszanowania prywatnej własności inicjatywy. Tu komuchy zgrzeszyły najbardziej – ale żywot kamienicznika za sanacji był bardzo ciężki, zaś ustawa reglamentująca rzemiosło pochodzi jeszcze z 1924 roku.

13 – Lekceważenie fachowości i popierania serwilizmu. Cytuję: „Starszyzna, która zajęła wszystkie decydujące stanowiska – miała w większości poziomom daleki od wymaganego w stosunku do zajmowanych stanowisk (…) Brakujące studia i kwalifikacje zastąpiono własną doktryną, opartą na legendzie. Jako współpracowników dobierano ludzi swoich, lub sobie podobnych. Zamiast rezultatów pracy fachowej – zasługi dla reżimu stały się miernikiem wartości; zamiast wiedzy i zdolności adorowanie reżimu było miarą przydatności. Otworzyła się droga dla ludzi bez charakteru, giętkich, których celem stała się posada”. Tak – to jest wydawnictwo emigracyjne. Nie o czasach stalinowskich to jednak mowa: to uwagi pułkownika Ludwika Schweitzera, dowódcy 26. pułku Ułanów Wielkopolskich, o legionistach („Wojna bez legendy”, Allen Lithographic Co., Kirkcaldy, 1943). Mogę dodać: i tak będzie zawsze, gdy o dochodach decydować będzie nie wolna konkurencja, lecz poparcie kumpla z I Brygady, AL, AK czy KSS „KOR”.

14 – Rozkwit łapówkarstwa i krycie go przez prominentów. A sanatorzy byli święci? Czy po wojnie znamy np. „sprawę Parylewiczowej”, która za łapówki mianowała sędziów, a zatrzymywana oświadczyła: „Robiłam to, co robili inni”. Być może zawód sędziego w PRL jest tak nisko płatny, że nie ma chętnych na łapówkodawców… Warto jednak przy okazji zanotować, że przedwojenna cenzura zdejmowała bez pardonu wzmianki o sprawie Parylewiczowej.

15 – Upaństwowienie kultury i nauki. Tu pułkownicy legionowi są bez winy. Same środowiska inteligenckie naciskały na utworzenie PAU i PAL, zabawnych instytucji, poprzez które intelektualiści pobierają apanaże od państwa. A skoro biorą – to się od odeń uzależniają… Tak przy okazji więc: na I KZD „Solidarność”-i w Gdańsku ZLP podpisał z nią „Umowę” przewidującą – a jakże – stypendia twórcze dla pisarzy, ich wizyty w zakładach pracy… jednym słowem to samo, co w swoim czasie podpisał z CRZZ. Panowie literaci nie chcieli otrząsnąć się z zależności; chcieli zmienić Mecenasa na innego, bo dotychczasowy zbankrutował. Piszę o tym bez skrępowania, gdyż to samo głośno mówiłem w kuluarach „Olivii”

16 – Dwulicowość osobista. Dobrze – pomówmy więc o samym Piłsudskim. Jako działacz państwowy głosił potrzebę ładu i porządku – ale pieniądze na działalność polityczną czerpał z bandyckich napadów (na przykład na pociąg pocztowy pod Bezdanami) czym – co gorsza – się chlubił. Później rabował już w białych rękawiczkach (sprawa Czechowicza). Nie na własne cele, jak gierkowszczycy – lecz na partyjne, jak stalinowcy. Z wywiadem austriackim współpracował z własnej inicjatywy (nie ma w tym nic złego – ostatecznie to on ich przechytrzył) – a jednocześnie pienił się na samą myśl, że ktoś mógłby się „wdać w brudne machlojki z agenturami”.

Może już dość. Twierdzę, że ci, co krytykują za to PZPR, nie mają prawa powoływać się na BBWR, gdyż sama z a s a d a systemu rządów była identyczna (tyle, że komuniści mieli mniej skrupułów). Różnice ideologii są bez znaczenia; czy ktoś naprawdę wierzy, że PZPR zmierza do komunizmu?

Biurokracji całkowicie obojętna jest ideologia, jako zestaw celów. Interesują ją jedynie środki, tzn. kwestia: czy i ile urzędnik może nakazać obywatelowi? Gotowa jest służyć każdemu, kto zarezerwuje dla niej odpowiednią liczbę środków. Manewr zastosowany przez nią w latach 1980/82 można określić krótko słowami Józefa Tomasi, księcia Lampeduzy: „Coś się musi zmienić, by wszystko zostało tak, jak było…” Można stać w pierwszym szeregu walki o socjalizm – można być czołową siłą anty-socjalistyczną. Byle stołki były – i byle rządziły.

Oczywiście to samo czynią w stanie wojennym. Umacniają nawet swą pozycję. Wykorzystują wszelkie sprężyny. Sprzyja im nawyk oficerów do rozdzielnictwa towarów – zamiast do kupna i sprzedaży. Na rozdzielnictwie zaś zyskuje jedna osoba: rozdzielający! Do tegoż celu wykorzystuje się też przesądy ludności rozdmuchując niechęć do „spekulantów” i wolnego rynku na wszelkie zaś sposoby rozbudzając potrzebę bezpieczeństwa. Pod opieką Urzędu.

Przykład. W „Życiu Warszawy” red. Chądzyński pisze, że wolne ceny przemysłowe byłyby „kontynuacją woluntaryzmu epoki gierkowskiej” – tyle, że na szczeblu przedsiębiorstwa; administracja powinna zatem owe ceny w interesie konsumenta regulować. To, że ceny regulowałby sam rynek, redaktor Chądzyński zmyślnie przemilcza. A w imię czego dokonana została ta przeraźliwa volta umysłowa: po to, by zachować etaty kontrolerów, inspektorów i innych darmozjadów i pasożytów (subiektywnie zresztą nieraz jak najuczciwszych – a stworzonych przez system jeszcze sanacyjny!). Taką samą (choć mniej liczebną) sforę utrzymywał Ludwik XIV i jego następcy, z Jakobinami i Napoleonem włącznie.

Stanowiska urzędnicze obsadzane są zawsze niemal przez inteligencję – w szerokim pojęciu. Nieraz nawet wysokiej klasy intelektualiści godzą się na odgrywanie żałosnej roli urzędnika. (Ostatnio takie żałosne i pouczające zarazem widowisko robi z siebie p.Jerzy Urban). W gruncie rzeczy bowiem inteligenta pociąga władza – i z racji wykształcenia czuje się on do niej uprawniony. To on lepiej od chłopa wie, co potrzeba chłopskiemu dziecku i gdy dorwie się do ministerstwa – na przykład zdrowia – to już zdoła to na chłopie wymusić!

Różnica między mieszczaninem, a inteligentem (zwłaszcza – ale nie tylko – polskim) jest zasadnicza: pierwszy chce żyć, zarabiać – i pozwala żyć innym, jak chcą. Inteligent jest nawiedzony i przepełniony Misją. Na pieniądzach mu nie zależy. Wcale nie chce np. mieć pensji wyższej o tyle, by kupić sobie lub za pieniądze wypożyczyć książkę! Nie! On chce mieć darmowe biblioteki dla wszystkich!

Liczy się arystokratyczna duma z przywileju; wręczenie w formie nagrody sumy równej różnicy między oficjalną a czarno-rynkową ceną samochodu byłaby nietaktem; natomiast wręczenie talonu na samochód – jest OK. Z kolei odsprzedanie tego samochodu też nie jest w porządku – jeździ więc nim, choć go na to nie stać i nie zdaje sobie sprawy, że jest to dla społeczeństwa znacznie większym obciążeniem, niż gdyby ową różnicę cen wręczyło mu ono w gotówce!

Za owo „anty-mieszczańskie” nastawienie inteligencji płacimy wszyscy. Jest bowiem rzeczą naturalną, zrozumiałą i słuszną, że ludzie pogardzający pieniędzmi – pieniędzy nie mają! Oni zaś nami rządzą – i mają wiele narzędzi kształtowania naszej świadomości.

Bohaterem dla tej warstwy nigdy nie jest mrówka – lecz konik polny. Nie porywa jej Bolesław Prus – lecz Adam Mickiewicz i Witkacy. Społeczeństwo zaś obowiązane jest utrzymywać pasikoniki, nawet – a może zwłaszcza – w okresie kryzysu. Już tworzone są programy „Ratowania Kultury Polskiej” – co polegać ma na udzielaniu subwencji i stypendiów dla nieudolnych malarzy, nie umiejących pisać literatów i bezlitośnie knocących teatrów (o dobre nie ma się co martwić – bez niczyjej pomocy nabiją sobie kabzy złotówkami!) Na rzeźbę profesora K. kręcą nosem – ale gdy społeczeństwu bodaj Kołobrzegu nie spodobała się rzeźba p.Kantora czy p.Hasiora, to zostało zgodnie i chóralnie zwymyślane od tłumu zacofańców. Chamy mają płacić za Wizję Twórczą Artysty – i nie pytać.

Inteligent kocha Lud – ale abstrakcyjny. Kocha – i chce go ukształtować. Odrzuca jednak, gdy lud nie chce być posłuszny. W takim przypadku inteligent, jako Arystokrata Ducha, wchodzi w przymierze z innymi Arystokratami. Proszę poczytać tak lewicowego pisarza, jak Stefan Żeromski…

Jego antybolszewizm był znany – i z tego powodu niektóre jego utwory ukazywały się poza cenzurą. Już w rok jednak po rewolucji 1917 pisze od niej oględniej. Z aprobatą np. stwierdza w 1919 roku „Organizacya inteligencyi zawodowej”, że inteligencja ta, wzgardzona na początku rewolucji bolszewickiej „w celu przypodobania się ciemnemu motłochowi” – wraca na swoją pozycję i zaczyna tym motłochem kierować. Dzierżyński i Jeżow budzą w nim obrzydzenie jak gdyby mniejsze, niż pijany chłop, co rżnie pana tępą piłą.

Chłopów indywidualnych zwalcza Żeromski pryncypialnie, propagując ni mniej ni więcej, tylko… PGR-y; „Na pozostałych we władaniu Rządu Polskiego 2/3 ziemi dawnej wielko-folwarcznej, uprawnej bądź nadającej się do uprawy, osadzona być powinna połowa proletaryatu rolnego Polski, parobków i wydziedziczeńców, a więc około milion z górą ludzi. Robotnicy ci pracowaliby na jednostkach wielkofolwarkowych, w dobrach silnie już zagospodarowanych, w których zbiory są lepsze i wydajniejsze niż w gospodarsko-chłopskich – pod kierunkiem delegowanych agronomów rządowych, techników rolnych i zarządców, świadomych rzeczy rolniczej”. Można powiedzieć, że trafił w sedno: dziś w PGR-ach pracuje ok. 900.tys ludzi. Za Hilarego Minca Żeromski byłby ministrem rolnictwa i już po kilku miesiącach posłałby wojsko dla przymuszenia krnąbrnych włościan do uspółdzielczenia wsi. Gdzie są teraz – pytam – ci, co twierdzą, że politykę rolną narzucił nam Kreml?!

Autor „Dziejów Grzechu” upewnia czytelników w tym samym szkicu („Początek świata pracy”), że „Wdrożenie (Nb. zawsze myślałem, że słowo to jest wymysłem socjalistycznej już biurokracji!) takiego systemu gospodarstwa kolektywnego nie byłoby wcale objawem socyalizmu państwowego”! Brawo! Może jednak Żeromski pracowałby jako minister propagandy – nowomową operuje znakomicie i kłamie jak z nut! A nieco przedtem „Parobek na folwarku dostawałby rocznie nie 18 rs. jak w tych czasach, lecz co najmniej kilkadziesiąt (!?!?!?) razy więcej”. Jeśli to nie jest ekonomiczny woluntaryzm w najczystszej postaci, to gotów jestem zjeść własną brodę. W każdym zaś razie Nikitę Siergiejewicza Chruszczowa uważam za genialnego speca od rolnictwa, w porównaniu ze Stefanem Żeromskim! A przecież Żeromski był przez wielu uważany za wybitny autorytet!

Tak nawiasem jeszcze: pisarze polscy zwyczaj byli lewicowcami – a jako tacy wrogami wielkiej własności, zwłaszcza ziemskiej. Dziwne jednak: czytałem wiele powieści opisujących potomków zdegenerowanych rodzin, przepijających lub przegrywających w karty swój majątek; nie mogę sobie jednak przypomnieć, by jakikolwiek autor cieszył się, że oto majątek zostanie rozsprzedany między chłopów. Za każdym razem opisowi towarzyszy potępienie pisarza; ten upadek jest czymś złym, niekorzystnym…

Dlaczego? Dlatego, że właściciel majątku ma czas na czytanie – i pieniądze na kupno książek. Natomiast nabywca-chłop będzie orał i nie znajdzie czasu na chwalenie i opłacanie wzlotów niezależnego Ducha.

Podobnie i dziś artyści narzekają, że związki zawodowe nie kupują całych spektakli teatralnych, obrazów balistycznych – i trzeba sterczeć pod Barbakanem sprzedając swe płótna i podlizując się mieszczuchom. Gdy polskiemu pisarzowi pomachać przed nosem informacją, że pisarze na Zachodzie normalnie p r a c u j ą (a piszą w ramach fajrantu) to wydaje on z siebie okrzyk zgrozy.

Tak więc wszystkie warstwy inteligencji – od Tytanów Ducha i Koryfeuszy Nauki (co w 1979 roku odmówili dyskusji nad sprawą cenzury), po referenta w Urzędzie Dzielnicowym – przeżarte są serwilizmem. Mogą psioczyć na ustrój, ale nie są gotowe zrezygnować ze swojej w nim uprzywilejowanej pozycji. Referent ów może zresztą przymierać głodem – ale świadomość, że jednym pociągnięciem pióra może nieruchomość wartą 15 milionów zamienić na wartą pół miliona (przez drobną zmianę w kwalifikacji podatkowej), czyni jego życie pięknym. Niekiedy zresztą posesjonat nie tylko musi giąć kark i przynieść kwiatki – ale i w rękę wsunąć bardziej konkretny dowód pamięci…

Panowie ci nie zdają sobie jednak sprawy, że w skali całego świata system kurateli państwa nad obywatelem poniósł straszliwą, duchową i gospodarczą klęskę… Najbardziej nią dotknięta Polska będzie musiała odejść od niego jak najszybciej – i możliwie daleko. Nie na powrotu do sytuacji sprzed Grudnia, Sierpnia i Września (1939). Musimy wybudować nowy pozbawiony biurokracji model. Moim zdaniem sytuacja kraju usprawiedliwia użycie siły dla złamania zdeterminowanego oporu biurokracji.

Źródło: korwin-mikke.pl

REKLAMA