Chodakiewicz: Znów na Florydę

REKLAMA

Zaraz po powrocie z Polski poleciałem na uczelnię, pobiurwowałem, sterroryzowałem moich studentów na seminariach: „Geografi a i strategia” oraz „Polityka zagraniczna i wewnętrzna postsowieckiej Rosji”, odebrałem koszule z pralni chemicznej i – często gęsto sumitując się cenzurze domowej – złapałem samolot na Florydę. Tutaj, w Tampie, od razu na umówiony obiad z nowymi znajomymi w Bern’s Steakhouse. Ile razy jestem w tym mieście, staram się tutaj przyjść.

Nie tylko jedzenie podają świetne, ale restauracja ta ma chyba największą piwnicę winną na wschodzie Stanów Zjednoczonych. Nawiasem mówiąc, kilka lat temu w Bern’s
miałem niezłą wpadkę. Dla żartu poprosiłem o Pinot Noir z Laetitia Vineyards – małej kalifornijskiej winnicy, której właścicielką jest nasza powinowata. Nie mieli. Obiecali,
że zdobędą następnym razem. Wróciłem za rok, kelner się uśmiechnął, odkorkował butelkę „specjalnie dla Pana” i wyłożyć musiałem 400 dolarów na koniec tego dowcipu.
Rodzina zwróciła mi koszty, wlewając we mnie więcej wina przy okazji następnej wizyty w Kalifornii. Morał: nie żartować z maîtred’ ani z sommeliera.

REKLAMA

Ale wracajmy do nowych znajomych, u których żebrzę o datki na naszą uczelnię. Nawet jak nie dadzą, to przecież zwykle jest sympatycznie: nakarmią, prześpią, przedstawią innym znajomym. Może oni wspomogą? Tym razem chcieli, abym uczestniczył z nimi następnego dnia w paradzie jachtów Gasparilla. Wielu uczestników przebiera się za piratów, a festiwalowi przygląda się przynajmniej 100 tysięcy gapiów. Odmówiłem, bowiem miałem przyjęcie u dinozaurów w Hiltonie w St. Petersburg. Zgodziłem się za to zabrać na tę imprezę nastoletnią córkę nowych znajomych, której wieczorowa kreacja z dekoltem od kostki po szyję zeskandalizowała obecnego tam Iwo Pogonowskiego. Przyjęcie organizował Wally West, aby uhonorować jednego z moich ulubieńców, pana Pawła Wosia. Strzeliłem odpowiednie przemówienie. Paweł Zenon Woś wywodzi się z rodziny warszawskich przedsiębiorców. Mieli swoje interesy, a w tym skład na Starówce. W 1939 r., po walkach, pan Woś uciekł z sowieckiej
niewoli i powrócił do Warszawy. Tutaj wstąpił do podziemia. Dowódcą jego pododdziału był jego własny ojciec – zresztą cała rodzina Wosiów należała do AK, służąc
głównie w kwatermistrzostwie batalionu „Kiliński” – oprócz najmłodszej siostry Wandy, która znalazła się w Zgrupowaniu NSZ „Koło” (Wanda Wosiówna jest po mężu doktorową Lorenc, a jej mąż był kolegą mego dziadka z Uniwersytetu Stefana Batorego, z korporacji Konwent Polonia).

Pan Woś naturalnie doświadczył rozmaitych przygód, w tym i komunistycznego napadu rabunkowego na transport AK przygotowywany dla partyzantów z Kielecczyzny. Nota bene jeden z hersztów grupy rabunkowej AL został ofi cerem UB po wojnie i dalej prześladował pp.Wosiów. A ci – po uczestnictwie w Powstaniu Warszawskim i wywózce do obozów koncentracyjnych (m.in. Flossenburga) – wrócili do kraju z Niemiec. Paweł Woś zresztą kilkakrotnie przekradał się w obie strony, rozpoznając sytuację, aż w końcu rodzina zdecydowała się ponownie zamieszkać w Warszawie. Zresztą na krótko, bo pp. Wosiowie wyemigrowali dzięki łapówkom po 1956 roku.
Nie sposób nie wymienić innej przygody Pawła Wosia. Otóż pod koniec lat 70. pojechał on z żoną do Ziemi Świętej. A tu nagle podchodzi do niego na ulicy gość i pyta, czy to pan Woś. I czy pamięta, jak uratował go – małego wtedy chłopca – wraz z całą rodziną Malamedów z getta warszawskiego. Akcję ratunkową przeprowadził cały pluton AK, zmobilizowany w tym celu przez pp.Wosiów. Gość z miejsca zaciągnął pp.Wosiów do Yad Vashem, gdzie przyznano im tytuł Sprawiedliwego Wśród Narodów i zasadzili drzewko. Uratowanym przez pp.Wosiów małym chłopcem był przyszły profesor Israel Shahak. Po przyjęciu na cześć Wosiów (bo uhonorowana była też córka, dr. Aldona Woś, ostatnio ambasador USA w Estonii) prawie cały następny dzień spędziłem u rodziny, czytając w ogrodzie nad rzeką, naprzeciwko miejskiego zoo. Co prawda przygotowywałem wykłady, ale to był mój pierwszy dzień wypoczynku od Bożego Narodzenia. W poniedziałek pobudka i znów lunch z dobroczyńcami, potem
wykład o bezpieczeństwie narodowym, wywiadzie i kontrwywiadzie w University of South Florida w Tampie. Najlepsze pytania z sali padły od studentów wywodzących się z
Europy Środkowej i Wschodniej. No i ostry był chłopak, urodzony Amerykanin, który bardzo interesuje się szpiegami. Koordynatorką mego wykładu była świetna dziewczyna pochodząca z Iranu. Atrybutem tych wszystkich aktywnych uczestników było to, że znali języki obce.

Po wykładzie krótki obiad z dobroczyńcami i szybka jazda do Sarasoty, gdzie zatrzymałem się u Iwo-Piwo. Jak zwykle, długie rodaków rozmowy, na które, jak zwykle,
wpływała łagodząco jego żona, pani dr. Funia. Iwo jest niesamowitym erudytą – po prostu karabinem maszynowym. Przerzuca się z tematu na temat, jego wiedza jest ogromna. Cierpliwość – zerowa. Iwo wspomaga naszą uczelnie, wpisał nas do testamentu i zachęca swych przyjaciół, aby robili to samo. Następnego dnia marszobieg za trzykołówką Iwa. Iwo krzyczał na mnie, abym nie pomagał, bo on sam lubi jeździć, także po rozmaitych rampach i górkach. Gwoli wyjaśnienia: w 1949 r. Iwo zapadł na polio (chorobę Heinego-Medina). Zmarła wtedy na to jego pierwsza żona i ich niemowlę. Od tego czasu codziennie Iwo zmaga się ze swoją chorobą. I wygrywa. Żelazna wola. Ta sama wola pomogła mu przeżyć Auschwitz i Sachsenhausen, gdzie trafi ł jako 17-latek. Po marszobiegu lunch z biało-rosyjskim wydawcą z Nowego Jorku. Jego ojciec był lekarzem, ofi cerem armii carskiej. Z rewolucji uratowali go Polacy. Wydawca urodził się przed wojną w Częstochowie, obecnie jest wpół sparaliżowany. Ma wielkie zasługi na polu publikacji poloników po angielsku. Mamy kilku wspólnych przyjaciół białych Rosjan, m.in. urodzonego w Toruniu Jerzego Riabowa, wielkiego kolekcjonera sztuki sowieckiej i rosyjskiej. George ma Alzheimera, trzeba będzie go wnet znowu odwiedzić w Nowym Jorku. Po lunchu buzi dr. Funi i Iwowi, w samochód
i – przez spektakularnie piękny Skyline Highway – do Marco Island pod Naples. Tam czekała już na mnie Królowa, a właściwie nie czekała – po prostu wlazłem sobie do domu przez basen i ogród, bo jej pies Kola mnie zna.

Jak Królowa – czyli prof. dr. Maria Michejdowa – wróciła, to pogadaliśmy sobie długo, bo akurat miała gości, parę polsko-amerykańską. Wszyscy poszli spać późno, a ja na komputer do roboty. Zawsze gdy podróżuję, muszę w nocy pracować, bowiem z pracy i innych miejsc przychodzą różne zapytania i prośby. Pospałem ze cztery godziny, a potem wizyta u dr. S – wybitnie inteligentnego pustelnika. Jest bardzo ciekawym człowiekiem, ma ogromną wiedzę, sypie łacińskimi przysłowiami. Wycofał się z życia. Ale wspiera nas. Pokłóciliśmy się strasznie, bo jest bardzo uparty i ma żelazną wolę, a nie znosi opozycji. A ja też jestem uparty i przy swoim pozostałem. W końcu nie jestem u nas na uczelni od zbierania funduszy (fundraising) tylko od rozśmieszania (comic relief). Chyba się dr. S. spodobało, że mu się postawiłem, bo mnie nie wywalił na zbity pysk. Pewnie pospiskujemy. Po siedmiu godzinach wróciłem zadowolony do Królowej. Znów do pracy, do późna na komputerze, a o piątej rano pobudka i wyjazd do Miami. (C.d.n.)

Poszerzyliśmy ofertę sklepu nczas.com o trzy wyjątkowe kwartalniki:

“Glaukopis”: redagowany m.in. przez Marka Jana Chodakiewicza; dla wszystkich, którzy chcą się dowiedzieć jaka naprawdę była najnowsza historia Polski. W najnowszym numerze na szczególna uwagę zasługuje cześć zatytułowana „Strach sie bać”. Została ona poświęcona analizie książki „Strach” Jana Tomasza Gros

“Stańczyk Królewski”: nowe dziecko Janusza Korwin Mikke; każdy numer zawiera szereg tekstów dłuższych, bardziej pogłębionych niż publikowane w Najwyższym Czasie. “Stańczyk” to analizy bieżących problemów politycznych i społecznych, wyselekcjonowane teksty z archiwów prasy prawicowej, recenzje książek oraz niepublikowane nigdzie indziej felietony Janusza Korwin Mikke…

“Pro Fide, Rege et Lege”: Walka o cywilizacje Zachodu odbywa sie w dwóch płaszczyznach: na polu polityki bieżącej i na polu idei. Celem kwartalnika jest walka na tej ostatniej płaszczyźnie. Redakcji pisma chodzi o odtworzenie tradycyjnej filozofii politycznej prawicy, propagowanie jej, a tym samym o rzucenie lewicy i chadecji wyzwania na polu kulturowym.

Polecamy również:

Dekadencja (Janusz Korwin-Mikke): Zmian kulturowych, które zachodza w Unii Europejskiej nie da sie ukryc. Nie da sie tez ukryc, ze zmiany te nie sa spontaniczne, a starannie planowane. Czy winic trzeba, tak jak JKM – dekadencje?

Kosciol a wolny rynek (Thomas Woods): Katolicka obrona wolnego rynku. Czy bieda jest blogoslawiona, a bogactwo przeklete? Ksiazka o tym, ze liberalizm, jak niewiele innych pradow umyslowych, jest bliski nauczaniu Chrystusa, ktory w swoich naukach uwalnial czlowieka z wiezow opresyjnej wladzy i zakazow odbierajacych mu godnosc i wolna wole…

Ekonomia Wolnego Rynku. Tom 1 i Tom 2 (Murray Rothbard): Wreszcie w Polsce! Pierwszy tom najwazniejszego dziela amerykanskiego profesora Murraya N. Rothbarda, najwybitniejszego ucznia samego Ludwiga von Misesa! Ksiazka lamie monopol przestarzalych, nieaktualnych i falszywych podreczników ekonomii obowiazujacych na polskich uczelniach.

Osoby mieszkające w Warszawie zamówienie mogą odebrać osobiście. Szczegóły tutaj

UWAGA! Masz problem z obsługą strony, e-wydania lub księgarni? Napisz do nas: [email protected]

REKLAMA