Wybory i Czarna Woda

REKLAMA

Idą wybory: w Polsce i Ameryce. Naturalnie głosuje się na najbardziej prawicową partię, która ma szanse zwycięstwa. Mamy jeden głos, jedną strzałę przeciw barbarzyńcom. Gdybym mógł się rozczworzyć i posłać trójkę klonów swoich do Polski, to głosowałbym na Janusza Korwin-Mikke, który zawsze był lodołamaczem wprowadzającym niepopularne poglądy konserwatywno-libertariańskie do centrowego obiegu politycznego w Polsce; na Antoniego Macierewicza, który jak buldożer nie przepuści żadnemu przeżytkowi komuny i PRL; oraz na Radka Sikorskiego, który jako otrzaskana w świecie i wykształcona w Oxfordzie jednoosobowa orkiestra jest niezależny i niezakompleksiony, co stanowi niesamowity potencjał dla Polski vis-a-vis zagranica. Tyle o kraju.

W Hameryce, panie, też zbliżają się wybory. U nas we wiosce krążą po domach aspirujący politycy różnych szczebli. Na trawnikach swych zwolenników zatykają tablice w rodzaju „Mark Albright for Supervisor” (czyli na starostę). Skrzynka pocztowa jest pełna ich ulotek. Właściwie wszyscy obiecują nie podwyższać podatków, wszyscy krytykują wysokie koszta odprowadzania ścieków i doprowadzania wody. Prawie wszyscy walą w nielegalnych emigrantów. Kandydat na szeryfa Greg Alhemann nawołuje do deportacji nielegalnych, których policja złapie na popełnianiu przestępstw, choćby jeździe po pijanemu. Jill Vogel, kandydatka republikańska do senatu stanowego, zarzuciła swojej demokratycznej konkurentce, Karen Schultz, że ta sprzeciwia się aby „policja aresztowała i deportowała nielegalnych imigrantów, a w tym członków gangu MS-13. Mówi, że nas na to nie stać.” Jak podała 28 września 2007 lokalna Purcelville Gazette „sprawa imigrantów będzie kluczową w tych wyborach”.

REKLAMA

Tymczasem na poziomie federalnym takiego natężenia debaty o emigracji jeszcze nie ma. Emocje przede wszystkim dominują w dyskursie o wojnie w Iraku. Ostatnio wróciła sprawa Blackwater USA. Jest to firma specjalizująca się w ochronie życia, w szkoleniu wojskowym i policyjnym, oraz w doradztwie strategicznym w sprawach związanych z bezpieczeństwem narodowym, korporacyjnym, czy indywidualnym. W Polsce wieść o niej trafiła do szerszej opinii bowiem to właśnie kondotierzy z Blackwater uratowali tydzień temu Polaków, na czele z ambasadorem w Bagdadzie.

Szef i założyciel Blackwater Erik Prince wywodzi się ze starej, protestanckiej rodziny. Jakiś czas temu przeszedł na katolicyzm. Ma 38 lat. Skończył liberatariańsko-konserwatywny Hillsdale College, jedyny znaczący, który nie przyjmuje pieniędzy podatnika. Potem zgłosił się na ochotnika do jednej z najbardziej elitarnych jednostek wojskowych – Navy Seals. Odsłużył swoje i poszedł do cywila. W 1997 założył Blackwater. Ponieważ wywodzi się z bardzo zamożnej i prominentnej rodziny, nie musiał ani uczęszczać na uczelnie, ani służyć w wojsku, ani wysilać się w pracy. Ale byłoby to wbrew etosowi, któremu służy: jednostka wybitna ma obowiązki w stosunku do słabszych, a inicjatywa prywatna prawie zawsze potrafi osiągnąć więcej niż biurokracja państwowa. Jak pokazał Blackwater, dotyczy to też spraw obronności.
Bardzo ważne, aby nie było zarzutów o manipulację: założyciel i szef firmy Erik Prince jest moim znajomym. Ponadto zasiada w zarządzie naszej uczelni: naturalnie pro-bono. Kilku naszych studentów pracuje dla niego. Do niedawna jeden z moich bliskich przyjaciół miał pracę w Blackwater jako strzelec wyborowy. Zarabiał około $250,000.00. Przedtem pobierał dziesięć razy niższy żołd bo przez kilka lat walczył w szeregach US Army w Iraku jako sierżant-spadochroniaż w jednostkach zwiadu elitarnych Rangers. Erik Prince zatrudnia bowiem głównie jemu podobnych specjalistów: ok. 3,000 osób. Kwatera główna firmy znajduje się w Moyoc w Północnej Karolinie.
Po inwazji i okupacji Iraku, zwycięzcy rozegnali armię, policję, oraz administrację Saadama. Niestety nie mieli wystarczającej ilości personelu aby ich zastąpić. Dlatego cywilne amerykańskie władze okupacyjne stosowały politykę rozdawania kontraktów na rozmaite funkcje związane z zarządzaniem Irakiem. W rezultacie Blackwater ma przynajmniej 800 milionów dolarów w kontraktach rządowych, bezpośrednio z Departamentem Stanu. Głównie konwojują dyplomatów. Jednocześnie nie podlegają prawu irackiemu. Jak twierdzą ich krytycy pracownicy Blackwater używają spustu karabinu maszynowego jak klaksonu. Ci odpierają, że liczy się przede wszystkim to aby w czasie szalonej jazdy przez miasto ochronić życie atakowanych przez terrorystów.

Pierwszy raz Blackwater trafił do mediów w marcu 2004, gdy sfanatyzowana tłuszcza zamordowała 4 pracowników w Faludży. Ciągnięto ich zwłoki na linie, a potem powieszono na moście i podpalono. W grudniu 2006 pijany pracownik Blackwater po służbie zastrzelił ochroniarza wice-prezydenta Iraku. W międzyczasie i potem Blackwater pojawiała się w kontekście niechęci lewicowych mediów do tzw. „contractors,” a szczególnie firm zajmujących się bezpieczeństwem i ochroną. Zarzuty są następujące: obecność wojskowych kontraktorów jest półśrodkiem pozwalającym unikanie rozwiązań politycznych konfliktu z Irakiem; podminowywuje walkę z terrorystami; zaostrza sytuację z ludnością cywilną; zaprzecza zasadzie odpowiedzialności prawnej za czyny; oraz kosztuje podatnika amerykańskiego dużo więcej pieniędzy niż normalna armia. Szczególnie zajadłym krytykiem jest P.W. Singer, ale na przykład Nathan Hodge przeszedł ewolucję: od niechęci do większej bezstronności.
Ostatnia awantura wybuchła gdy we wrześniu 2007 konwoj dyplomatyczny strzeżony przez kondotierów z Blackwater wpadł w zasadzkę. Amerykanie wyszli zwycięsko, za cenę 17 istnień ludzkich. Źródła irackie twierdzą, że byli to niewinni przechodnie bądź pasażerowie. To po części prawda, niestety jednak między nich wmieszali się terryści. Tylko w tym roku Blackwater znalazł się w podobnej sytuacji – chociaż na mniejszą skalę — conajmniej 56 razy. Tyle bowiem przypadków objęto śledztwem. Zajmuje się tym FBI, którego oficerów w Iraku chroni Blackwater. Minister Condoleeza Rice zdecydowała również, że od tej pory w każdym eskortowanym samochodzie będzie kamera oraz niezależni obserwatorzy federalni.
Zresztą to co zdarza się pracownikom Blackwater konwojującym dyplomatów, jest chlebem powszednim dla żolnierzy koalicji pod dowództwem USA. Kilka dni temu w Bagdadzie desantowcy-Marines zastrzelili 3 uzbrojonych cywilów. Wojskowi myśleli, że to terroryści. Okazało się, że zabili trzech członków cywilnej samoobrony. Jak podaje Associated Press w Iraku jest conajmniej 20,000 takich członków samoobrony. Trudno jest ich często odróżnić od terrorystów czy powstańców. Gdy chodzi o śmierć i życie, decyduje adrenalina. To straszny wybór. My też mamy wybór, ale naszą bronią jest kartka wyborcza. Zadecyduje to o losie naszym i innych, a w tym o przyszłości Blackwater.

REKLAMA