Ameryka z perspektywy człowieka

REKLAMA

Stany Zjednoczone to nie tylko wojna z terroryzmem, Wall Street czy polityka monetarna. To także codzienność, żelazna rutyna, zwykli ludzie ze swoimi radościami, smutkami, pomysłowością, pracowitością, zawodowstwem, wierni wyznawanym zasadom niekiedy aż do bólu. George Mason ma 43 lata, trójkę dzieci, kochającą żonę i jest typowym przed stawicielem amerykańskiej klasy średniej; średni wzrost, średnia tusza, średnie dochody, mieszka w średniej dzielnicy, jeździ średnim chevroletem malibu, pracuje na średnim szczeblu zarządzania. Poza rodziną, George ma tylko jedną pasję: jest nią sport, a ściślej – bejsbol.

Bejsbol to jak wiadomo amerykańska gra narodowa i zawsze chętny temat do rozmów. George nie ma jednak powodów do radości. Na zakończonym niedawno turnieju o mistrzostwo świata jego ukochane Stany Zjednoczone po raz kolejny nie zostały mistrzem świata w tej niezwykłej grze. Nie zostały też wicemistrzem ani nawet medalistą brązowym. Pokonały je takie potęgi, jak Kuba, Korea Płd., Panama, Holandia, Nikaragua. Ale mimo zajęcia dopiero siódmego (przedostatniego) miejsca, George czuje się jak zwycięzca. Dlaczego? Bo jest Amerykaninem, a ci zawsze czują się zwycięzcami. Jest przecież liga krajowa, MBL. Po co sobie psuć nastrój porażkami międzynarodowymi? – Amerykańska liga bejsbolowa -tłumaczy mi George – to „liga mistrzów świata”. Nie pytam, jakich mistrzów ma na myśli, no bo amerykańska drużyna narodowa od lat przegrywa z Kubą i Dominikaną. Nie pytam, bo nie chcę wyjść na złośliwego, ale tak naprawdę ja mu tego dobrego samopoczucia zazdroszczę. Krajowe nastroje po zakwalifikowaniu się Polaków do piłkarskich mistrzostw świata, to – w porównaniu z samopoczuciem przegranych Amerykanów – jeden wielki odgłos bólu i niespełnienia.

REKLAMA

Czy przy takim podejściu do świata można coś wielkiego osiągnąć? Dla obywatela Stanów Zjednoczonych sport jest zabawą i służy wyłącznie rozrywce, czyli poprawie nastroju. Kto by się zamartwiał kondycją facetów, którzy nie mogą trafić pałą w piłkę albo piłką w bramkę? Dlatego żaden amerykański kibic nie rzuci butelką w sędziego, nie przetnie w akcie agresji siedzenia w autobusie czy nie podpali domu trenera, tylko dlatego, że nie doprowadził jego ulubionej drużyny do mistrzostwa powiatu. Zabawa ma bawić i dlatego sport ich bawi. Służy poprawie nastroju. Nic więcej. Nawet jeśli wynik nie jest powodem do radości. Dlatego nie ma rozdzierania szat, rozliczania trenerów, tylko uśmiech, pogoda ducha, naiwny nieraz optymizm; uczucia, które się w codziennym życiu najbardziej przydają.

INNE ZASADY

Tę radość życia i życzliwość czuć wszędzie. Dzięki nim łatwiej się tu żyje. O ile w Polsce odnoszę wrażenie, że na każdym kroku ktoś na mnie czyha, chce mi dokuczyć, upokorzyć mnie czy wykorzystać, o tyle w Stanach Zjednoczonych czuję, że wszyscy dokoła chcą mi pomóc. Valentine, szefowa filii banku, w którym mam konto, wychodzi z siebie, abym dostał pożyczkę na samochód na poczekaniu, bez poświadczania dochodów, bo ja akurat zapomniałem przynieść ze sobą zeznania podatkowego. Dzwoni do szefa, a gdy ten ma wątpliwości, oświadcza mu, że jestem ich specjalnym klientem, że zna mnie od ponad 10 lat i… to wystarcza. Pożyczkę otrzymuję. Bez zaświadczenia z urzędu skarbowego, z ZUS-u, KRUS-u i wielu innych zbędnych instytucji. W banku mnie znają, ufają mi, nigdy nie nadużyłem ich zaufania, dlaczego nie miałbym dostać tego kredytu? Nie chodzi wprawdzie o miliony, o głupie 25 tys. dol., ale nawet dla takiego banku tyle pieniędzy piechotą nie chodzi.

Zakupy. Zapomniałem akurat, jak jest po angielsku „pierzyna”, a mam kupić „poszwę na pierzynę”. Pokazuję więc na migi, rysuję, w Ameryce pierzyn się raczej nie używa, czuję się skrępowany swoim nieuctwem, podświadomie boję się, że mnie zaraz ekspedientka zbeszta, ale jej nawet nie przychodzi do głowy okazać mi zniecierpliwienia. Uśmiecha się życzliwie i cierpliwie, starając mi się pomóc. W Europie usłyszałbym już syczenie, w Polsce pewnie obraźliwe epitety. Tutaj uśmiech i pomocna dłoń.

Godzinę później na głowie staje brygadzista samochodowej stacji obsługi. Co prawda pozostawienie samochodu na światłach na cztery miesiące nie jest czynem roztropnym, a tym bardziej powodem do roszczeń pod adresem producenta akumulatorów, ale on mimo to chce mi pomóc. On kłopoty swoich klientów wkalkulował w ryzyko zawodowe, ani go nie dziwią, ani tym bardziej nie oburzają. Kilka telefonów do producenta akumulatorów i mamy zgodę na wymianę „baterii” w ramach gwarancji, która niedawno minęła. Bez znajomości, bez korupcji. I pomyśleć, że to się dzieje w kraju, w którym rzekomo „rządzi dolar” i żadne wyższe uczucia się nie liczą.
Biznes to biznes, o konsumenta musi dbać, bo go straci, ale urzędniczka wydziału komunikacji też nie broni się i nie zrzuca winy za nie wysłane na czas zaświadczenie rejestracyjne – na pocztę. Siada do komputera i szuka sposobu, żeby mi na poczekaniu duplikat takiego zaświadczenia wydać, bo chce nie tylko sama poczuć się lepiej, ona chce także poprawić moje samopoczucie. W urzędach (nawet w urzędzie skarbowym, IRS) nie marnują twojego czasu, bo wiedzą, że masz lepsze rzeczy do roboty (dom, rodzina, bejsbol). W warunkach europejskich taka postawa należy do rzadkości. O Polsce nie wspomnę. Nie słyszałem też, aby komuś w amerykańskim warsztacie podmieniono nowy alternator na zużyty czy wykonano zbędną naprawę.

W restauracjach też nie polują na ciebie, lecz goszczą, bo chcą, żebyś wyszedł zadowolony, najedzony, a nie z przekonaniem, że oto zostałeś przez „restauratora” napadnięty. Od trzech miesięcy nie mogę się doprosić od krajowego operatora ERA (głównym udziałowcem jest niemiecki T-Mobile), aby uwzględnił wreszcie swoje kontraktowe zobowiązania i przestał mnie „narzynać”. W Ameryce, Jonathan Harvey, przedstawiciel T-Mobile, z agencji tej firmy w Lombard, w stanie Illinois, dowiedziawszy się, że jestem polskim klientem T-Mobile, wychodzi ze skóry, żeby mi okazać swoją wdzięczność; dostaję więc nową „komórkę”, ekstra minuty! Ci sami Niemcy z T-Mobile, tam i tu zachowują się inaczej.

W Ameryce nie ma zgody na złe traktowanie konsumenta i człowieka. Dlatego wszędzie jest miło, tanio i wygodnie.

STARA DOBRA AMERYKA

Wszystkich tych, którzy odsądzali mnie od czci i wiary za nieustanną krytykę Stanów Zjednoczonych – przepraszam i informuję, że stara, dobra Ameryka nie zginęła. Wręcz przeciwnie, ma się dobrze i stanowi jaskrawy kontrast z tendencjami do chamienia biznesu, dominującymi w Europie. Mimo nieroztropnej polityki monetarnej FED, mimo błędów prezydenta Busha czy uznania dla małżeństw homoseksualnych…

Naczytałem się w „Financial Times”, jakie to straty przyniosły firmom ubezpieczeniowym huragany „Katrina” i „Wilma”, i co oni teraz swoim klientom zrobią. Tymczasem moja składka ubezpieczeniowa na samochód, na rok 2007, została… obniżona. Nie muszę dodawać, że i poprzednio była o 50 proc. niższa od polskiej. Jakby tego było mało, mój broker zakupił dla swoich wiernych klientów szykowne kubki i eleganckie kalendarze, żeby przypadkiem któremuś z nas nie przyszło do głowy przejść do konkurencji. Raj. Jak w podręcznikach klasycznego kapitalizmu: wszyscy stają na głowie, żeby mi pomóc. Żebym poczuł się ważny, spełniony, żebym czuł się dobrze.

George Mason wciąż ufa swemu prezydentowi, wciąż godzi się z myślą, że jego chłopcy (16 i 19 lat) mogliby pojechać walczyć do Iraku, ale czuje też, że każde zaufanie ma swoje granice i jeśli prezydent przekroczy umiar, to on najpierw zmieni zdanie, a potem prezydenta. Tak jak zmienił zdanie wobec swego kongresmena, który już dawno przestał być „starym, dobrym Amerykanem” i napuszcza ludzi to na Wal-Mart, to na firmy naftowe. Kiedyś George był naiwny, należał do związku zawodowego, dzisiaj już nie daje się nabierać na taką antykapitalistyczną, antybiznesową retorykę. Biznes o niego dba, dlaczego on nie miałby dbać o biznes, tym bardziej że – śmieje się George” „raz się jest producentem, a innym razem konsumentem”. Kiedyś wierzył, że światem rządzi wielki kapitał, zmowa potężnych korporacji, firm naftowych i przemysły zbrojeniowego, dziś wierzy w siebie, że to on jest kowalem losu, który mu da tyle, na ile zasłużył. „I dlatego -mówi z dumą George – Ameryka dostaje od losu więcej!”.

REKLAMA