Rekonstrukcja tubylczej sceny politycznej

REKLAMA

Wprawdzie Umiłowani Przywódcy porozjeżdżali się na wakacje, ale wakacje, nie wakacje, a partia cały czas kieruje, zaś rząd rządzi. Tak było za pierwszej komuny, kiedy tę formułę przedstawił narodowi Edward Gierek, za którym mnóstwo ludzi w naszym nieszczęśliwym kraju tak bardzo się stęskniło, że aż przywódca SLD Leszek Miller wpadł na pomysł ustanowienia roku 2013 rokiem Edwarda Gierka w nadziei, że przysporzy to SLD szans w nieubłaganej walce o elektorat – i tak jest teraz, czyli za drugiej komuny.

Więc partia kieruje, rząd rządzi jakby nigdy nic – ale coś gdzieś jednak drgnęło, bo ni z tego, ni z owego okazało się, że „Polacy” nie chcą już Donalda Tuska – i to ani na stanowisku premiera rządu, ani nawet na żadnej europejskiej synekurze. „Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie?” – chciałoby się na takie dictum zawołać za poetą, tym bardziej że przecież jeszcze niedawno Donald Tusk był naszą duszeńką, Wielką Nadzieją Białych, Czerwonych, a zwłaszcza Różowych, co to przypominali mu w porę i nie w porę: „Tusku – musisz!”. Jeszcze niedawno „musiał”, a teraz nie tylko niczego już nie musi, ale nawet nie może?

REKLAMA

Ani do rządu, ani do Europy – więc gdzie? Na emeryturę? Wolne żarty, bo przecież to z inicjatywy 57-letniego premiera Tuska wiek emerytalny został wydłużony do lat 67. Ładny interes! Toż to niczym opisana przez Mickiewicza w „Dziadach” sytuacja panienki, co to „na głowie ma kraśny wianek, w ręku zielony badylek”, a przed nią bieży baranek, a nad nią leci motylek – a to dlatego, że nigdy nie „dotknęła ziemi”. A premier Tusk – co z nim? Dotknął ziemi czy nie dotknął? Ach, któż takie rzeczy może wiedzieć na pewno – oczywiście poza oficerem prowadzącym albo bezpieczniackimi watahy, które najwyraźniej upatrzyły sobie innego kandydata na notariusza kompromisu, zwanego inaczej premierem, w związku z czym również „Polacy” z dnia na dzień utracili do premiera Tuska dotychczasowy pociąg. No dobrze – ale dlaczego? Czyżby gwałtownie reaktywowane u nas, w związku ze zresetowaniem przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach z Rosją, Stronnictwo Amerykańsko-Izraelskie wypowiedziało wojnę zarówno Stronnictwu Ruskiemu, jak i Stronnictwu Pruskiemu?

Coś może być na rzeczy, bo nawet pobożni katolikowie z poświęconego portalu „Fronda” wytrwale demaskują ruskich agentów w osobach Korwin-Mikkego, Mariusza Maxa Kolonko i niżej podpisanego – jakby na prawdziwych nie mieli licencji – a „Polacy” stracili smak do premiera Tuska? No, naturalnie, jakże by inaczej – skoro „The Independent” donosi o tajnym porozumieniu Naszej Złotej Pani z zimnym ruskim czekistą Putinem w sprawie Ukrainy?

Nasza Złota Pani miałaby przekonać „Zachód” do uznania przejścia Krymu do Rosji, a czekoladowego prezydenta Poroszenkę do udzielenia wschodnim obwodom szerokiej autonomii, w zamian za co zimny czekista przestałby popierać tamtejszych separatystów, którzy musieliby zakończyć wojnę. Za takie przewidywania u nas zostaje się ruskim agentem, bo po wizycie prezydenta Obamy w Warszawie nastroje patriotyczne tak się u nas wzmogły, że tylko patrzeć, jak zostaną reaktywowani również „księża-patrioci”, jakich pamiętamy z czasów pierwszej komuny. Socjalizmu, jako ustroju „sprawiedliwości społecznej”, stręczyć nam już może nie będą, chociaż nigdy nic nie wiadomo, natomiast bardziej prawdopodobne jest powierzenie im przez starszych i mądrzejszych stręczenia mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tzw. judeochrześcijaństwa, którego pierwszym męczennikiem został przewielebny ksiądz Wojciech Lemański.

Oczywiście na decyzje przyjdzie czas po letnich kanikułach, w trakcie których pan prezydent szykuje wielką defiladę w święto naszej niezwyciężonej armii, która ma przemaszerować in corpore ulicami Warszawy, wraz z całym posiadanym sprzętem, by pokazać, że wydatki na modernizację naszej niezwyciężonej nie są marnotrawione. Najwyraźniej do pana prezydenta musiały dotrzeć pogłoski o pojawieniu się jakichś wątpliwości w tym względzie, że postanowił dać im taki spektakularny odpór.

Poza tym będzie to oczywiście demonstracja siły, pokazująca, że znowu jesteśmy „silni, zwarci, gotowi” – co jest tym bardziej uzasadnione, że według szefującego Biuru Bezpieczeństwa Narodowego generała Stanisława Kozieja, III wojna światowa może wybuchnąć nawet przypadkowo. Ale to nic takiego, bo jeśli nawet coś poszłoby nie tak, to przecież zawsze mamy szanse na odniesienie moralnego zwycięstwa – a potem Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa znowu by nam współczuła, jak to jeszcze przed tamtą wojną przewidywał poeta, pisząc: „A potem Adam i cholera, a potem Juliusz i suchoty, o Filareci, biedne dzieci, kochany kraju złoty!”.

Ale to tylko teoretyczna możliwość, bo zwłaszcza gdyby doniesienia tego niby angielskiego, ale w gruncie rzeczy przecież ruskiego „Independenta” się potwierdziły, to rozbudzone u nas patriotyczne nastroje musiałyby zostać skierowane w jakiś bezpieczny kanał, na przykład w wytarzanie Donalda Tuska w smole i pierzu – co, jak wiadomo, stanowi od co najmniej czterech lat priorytet polityczny pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który w tej sytuacji musiałby uchwycić zewnętrzne znamiona władzy w naszym nieszczęśliwym kraju. Czyżby tedy nagły odwrót sympatii „Polaków” od premiera Tuska zapowiadał taką właśnie rekonstrukcję tubylczej politycznej sceny?

Wprawdzie jedna sondażowa jaskółka nie czyni wiosny, niemniej jednak może oznaczać, że nasi okupanci, wykorzystując letnie kanikuły, kiedy to Umiłowani Przywódcy rozjeżdżają się ad aquas, już rozpoczęli stosowne przygotowania, by po upływie wyznaczonego terminu kwarantanny wyjść naprzeciw zadaniom, jakie pojawią się przed nami w związku z decyzjami państw poważnych. Chyba że w związku z możliwościami zarysowanymi przez pana generała Kozieja wszystko rozstrzygnie się w całkiem innych kategoriach. Pewnie właśnie to miał na myśli pan minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, mówiąc, że musimy być przygotowani na „najgorsze warianty”. Że powinniśmy – to rzecz pewna, bo skoro coś złego może się stać, to na pewno się stanie – tylko jak przygotować się na te „najgorsze warianty”?

REKLAMA