Czy grozi nam atak Państwa Islamskiego? Ofensywa dżihadu

REKLAMA

„Islamscy radykałowie planują ekspansję w Polsce, nie lekceważcie ich” – apelował do Polaków na łamach „Gazety Wyborczej” profesor Andreas Zick – szef Międzydyscyplinarnych Badań nad Konfliktami i Przemocą Uniwersytetu w Bielefeld. Czy groźba ataku islamistów na Polskę jest realna? I czy nasz kraj jest przygotowany na to niebezpieczeństwo?

Ale teraz zawisła nad nieszczęsną Rzecząpospolitą wojna z najstraszliwszą z ówczesnych potęg, bo wojna z całym światem muzułmańskim. Nie było już dla Sobieskiego tajemnicą, że gdy Doroszeńko poddał Ukrainę i Kozaków sułtanowi, ten obiecał poruszyć Turcję, Azję mniejszą, Arabię, Egipt, aż do wnętrza Afryki, ogłosić wojnę świętą i iść własną osobą upomnieć się u Rzeczypospolitej o nowy „paszalik”. Zagłada unosiła się jak ptak drapieżny nad całą Rusią, a tymczasem w Rzeczypospolitej był nieład, szlachta burzyła się w obronie swego niedołężnego elekta i zebrana w zbrojne obozy, jeśli na jaką, to na domową chyba wojnę była gotowa. Wyczerpany niedawnymi wojnami i konfederacjami wojskowymi kraj zubożał; wichrzyła w nim zawiść, wzajemna nieufność jątrzyła serca. W wojnę z potęgą mahometańską nikt nie chciał wierzyć i posądzano wielkiego wodza, że umyślnie wieści o niej puszcza, by umysły od spraw domowych odwrócić; posądzano go okrutniej jeszcze, że sam Turków wezwać gotów, byle zwycięstwo swemu stronnictwu zapewnić; czyniono go zdrajcą po prostu i gdyby nie wojsko, nie wahano by się go przed sąd pociągnąć.
Henryk Sienkiewicz, „Pan Wołodyjowski”

REKLAMA

Lider Państwa Islamskiego – Abu Bakr al-Baghdadi – gdy tylko ogłosił siebie kalifem (czyli przywódcą wszystkich muzułmanów), a swoje państwo kalifatem, zapowiedział walkę o utworzenie państwa dla wyznawców islamu. Oprócz kalifatu, który dziś (kosztem Iraku, Syrii i Kurdystanu) rozszerza swoje terytorium, al-Baghdadi zapowiedział ustanowienie muzułmańskiego państwa na całym świecie i walkę przeciwko „giaurom”, czyli wyznawcom innych religii. Wśród buńczucznych wypowiedzi kalifa znalazła się deklaracja o zawieszeniu zielonego sztandaru na Białym Domu i nad Bazyliką Świętego Piotra. Ten pierwszy budynek symbolizuje znienawidzonego „Wielkiego Szatana” – jak islamiści nazywają Stany Zjednoczone. Ten drugi – chrześcijaństwo, czyli główną religię znienawidzoną przez islam. Po tych deklaracjach w krajach zachodniej Europy rozpoczął się masowy werbunek ochotników do walki po stronie Państwa Islamskiego (pisaliśmy o tym kilka tygodni temu) oraz inicjatywy na rzecz wprowadzenia prawa szariatu. Na temat Polski jeszcze nie padła z ust al-Baghdadiego żadna ważna wypowiedź ani żadna deklaracja. Mimo to profesor Zick radził nam, aby nie lekceważyć zagrożenia płynącego z muzułmańskiego ekstremizmu. Naukowiec ostrzegał: „Z dyskusji, jakie prowadzą w internecie, wynika, że szczególnie interesują ich kraje, gdzie wiara ma dla ludzi znaczenie. Dlatego Polska to dla nich niewiarygodnie ważny cel. Religia wciąż ma spory wpływ na wychowanie Polaków, nawet jeśli nie tak wielki jak w poprzednich pokoleniach. Obok Polski salafici na celownik wzięli też Włochy. Z tych samych powodów – kraj katolicki w kryzysie. Tam też zakładają komórki”. Wcześniej, 20 listopada, nawracanie Polaków na islam zapowiedział szef niemieckich salafitów – Sven Lau (również udzielając wywiadu „Gazecie Wyborczej”). Czy rzeczywiście te groźby są realne?

Zamieszanie w NATO

Rozwój sytuacji na Bliskim Wschodzie prowadzi do wniosku, że kwestią czasu jest atak Państwa Islamskiego na Turcję. Turcja jest członkiem NATO. Władze USA wezwały kraje NATO, aby w takiej sytuacji wsparły Turcję. Czy tak się stanie? Oczywiście traktat NATO zobowiązuje każdego członka Sojuszu do wsparcia innego państwa członkowskiego, jeśli zostanie ono zaatakowane. Wątpliwe jest, czy Turcję wesprą inni członkowie NATO: Francja, Belgia czy Wielka Brytania. Zamieszkujące te państwa „mniejszości muzułmańskie” protestowały przeciwko udziałowi tych państw w wojnie w Iraku w 2002 roku i pod ich presją np. rząd francuski nie wysłał tam swoich wojsk. A państwa, które wsparły USA (Hiszpania i Wielka Brytania), spotkała zemsta dżihadystów. W marcu 2004 roku doszło do zamachów w Madrycie, a w lipcu 2005 – do zamachów w metrze w Londynie. Ewentualny, kosztowny udział wojsk państw NATO w wojnie na Bliskim Wschodzie wymaga ogromnych nakładów finansowych, co dla krajów pogrążonych w kryzysie gospodarczym (Hiszpania, Portugalia, Włochy) jest czynnikiem zniechęcającym. Udział w wojnie oznacza koszty i możliwość zemsty dżihadu. Brak udziału z pewnością spowoduje polityczny odwet ze strony USA. Ewentualny atak Państwa Islamskiego na Turcję może więc doprowadzić do najpoważniejszego kryzysu w NATO. A to woda na młyn al-Baghdadiego.

Na celowniku

Jak w tej sytuacji zachowa się Polska? Na początku grudnia minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak ogłosił, że Polska wesprze Turcję – jako członka NATO – jeśli zostanie ona zaatakowana przez Państwo Islamskie. Ta wypowiedź z pewnością nie uszła uwadze radykalnych islamistów. Jeśli faktycznie Polska wesprze Turcję, stanie się naturalnym celem odwetu ze strony dżihadystów. I nie będzie to jedyny powód. Muzułmanie pamiętają, że w Polsce funkcjonowały tajne więzienia CIA, w których torturowano terrorystów z Al-Qaidy, czyli „braci w wierze” bojowników Państwa Islamskiego. Dodajmy do tego, że Polska jest krajem katolickim, a więc silnym tą religią, której dżihadyści nienawidzą. Jest państwem, w którym salafici (co deklarują ustami swojego lidera – Laua) chcą prowadzić muzułmańską „działalność misyjną”. Wszystko to oznacza, że Polska znajdzie się „na celowniku” muzułmańskich ekstremistów. Czy nasze państwo jest gotowe na odparcie takiego ataku?

Sojusznik drugiej kategorii

Instytucją, która ma chronić Polskę przed zamachami, jest Centrum Antyterrorystyczne ABW. Jego działania objęte są tajemnicą. Z nieoficjalnych przecieków wynika, że w CAT zatrudniono zupełnie przypadkowe osoby, w większości nie znające się na rzeczy. De facto ta struktura stała się miejscem, gdzie wielu funkcjonariuszy znalazło ciepłe posadki. – Informacje o terroryzmie i zagrożeniach terrorystycznych nasze służby dostają wyłącznie od Amerykanów i to oni decydują, ile tych informacji nam przekazać – powiedział mi jakiś czas temu oficer służb. Według jego relacji, zarówno Agencja Wywiadu, jak i CAT nie mają swoich sukcesów, bo wszelkie informacje o zagrożeniach terrorystycznych otrzymują od służb amerykańskich. To sprawia, że nasze służby są uzależnione od „Wielkiego Brata”. Jeśli jakimś kaprysem USA zdecydują się zakończyć współpracę z asami naszych służb, Polska będzie bezbronna w obliczu ewentualnego zamachu.

Nie jest tajemnicą, że stosunki między służbami obu państw nie są ostatnio najlepsze. Powody tego są trzy. Pierwszym jest śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA, które Polska prowadziła pomimo sprzeciwu i nacisków ze strony USA. Ujawnienie tej sprawy, wszczęcie śledztwa, postawienie zarzutów politykom wyciągnęło na światło dzienne sekrety współpracy antyterrorystycznej. Drugim powodem jest powszechna ocena naszych służb jako nieprofesjonalnych. Tu przykładów jest bez liku: od aresztowania przez kontrwywiad ABW w 2005 roku szpiega pracującego dla wywiadu polskiego (sic!) przez różne „afery przeciekowe” aż po liczne wpadki CBA. Trzecim powodem jest obecność w strukturach naszych służb wielu oficerów z czasów PRL, szkolonych w Moskwie, którzy w oczach amerykańskich sojuszników nie budzą zaufania jako potencjalni kandydaci do werbunku przez wywiad rosyjski. Wszystko to może sprawić, że Amerykanie odetną nas od informacji na temat ewentualnych zagrożeń ze strony terrorystów. Wtedy polskie służby nie będą przygotowane na atak.

Sznur na szyję

Co w tej sytuacji działa na korzyść Polski? Przede wszystkim jej jednolita etnicznie i narodowo struktura. Podczas gdy w wielkich miastach zachodniej Europy powstały całe dzielnice rządzone przez muzułmańskie gangi, wyjęte spod kontroli państwa, prawa i policji, w Polsce muzułmanie są nieliczni. Fakt ten pozwala zwrócić uwagę na każdego islamistę, który znajdzie się na ulicy polskiego miasta. W sytuacji zagrożenia pozwoli to naszym funkcjonariuszom szybko identyfikować muzułmanów i np. przeszukiwać ich pod kątem obecności broni lub materiałów wybuchowych (gdyby została wydana taka tajna dyrektywa). Nieliczne i słabo zorganizowane struktury muzułmańskie są tym samym względnie łatwe do infiltracji przez polskie służby i policję.

Jednak z drugiej strony te muzułmańskie skupiska mogą zostać szybko zradykalizowane przez salafitów, którzy deklarują, że będą wysyłać do Polski „misjonarzy”, których celem będzie prowadzenie w naszym kraju islamskiej działalności religijnej. Granica między Polską a Niemcami jest otwarta. Każdy może ją przekroczyć w każdą stronę dowolną ilość razy. Nie ma więc możliwości, aby zatrzymać kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu salafitów jadących do Polski. Czy można ich wydalić za głoszenie ekstremistycznych poglądów? Też nie, bo polskie prawo gwarantuje wolność słowa i zakazuje dyskryminacji kogokolwiek ze względu na poglądy. Służby miałyby podstawy prawne, aby zamknąć salafitów, gdyby w meczetach zaczęli werbować wojowników do Państwa Islamskiego. Czy taki scenariusz jest możliwy? Tak, bo minione lata pokazują, że właśnie w taki sposób rozwijał się islamski ekstremizm w krajach zachodniej Europy. Jego ważnym ogniwem była działalność radykalnych salafitów, którzy wykorzystywali radykalne nastroje wśród społeczności muzułmańskiej, a meczety wykorzystywali jako miejsca do werbunku.

Islamska diaspora w Polsce jest wyjątkowo nieliczna, co zawdzięczamy fatalnej sytuacji gospodarczej Polski. Gdy przez minione lata kraje UE rozpieszczały wyznawców Allaha zasiłkami dla bezrobotnych i przywilejami socjalnymi, dźwigająca się z komunizmu Polska nie była w stanie zaoferować im niczego. Stała się więc dla islamistów mało atrakcyjnym państwem. Jednak salafici nie muszą kierować się tymi przesłankami. Ich działalność religijną wspierają bogaci szejkowie z Arabii Saudyjskiej, Kataru czy Bahrajnu. Ci sami, którzy sfinansowali budowę meczetów w Polsce. Oni nie będą mieli skrupułów, aby wydać dowolne pieniądze na wsparcie salafitów. I to budzi niepokój.

————————————————————————————————————————————————
Salafizm – radykalny islamski ruch religijny dążący do przywrócenia religii przodków (salaf to po arabsku „przodek”). Dąży do oczyszczenia islamu z naleciałości powstałych po śmierci Mahometa. Dopuszcza wojny religijne (tzw. dżihad) i dąży do ustanowienia państwa islamskiego.

Wahhabizm (nazwa pochodzi od imienia jego twórcy – Muhammada ibn Abd-al-Wahhaba) – odmiana salafizmu, radykalny ruch islamski domagający się pierwotnej czystości islamu, surowości obyczajów i dosłownego interpretowania Koranu. Państwo postrzega jako rządy łagodnego władcy nad całkowicie posłusznym mu ludem. Wahhabizm sprzeciwia się wynalazkom technologicznym, jak i korzystaniu z życia. Uważa islam za religię uprzywilejowaną, której obowiązkiem jest podporządkowanie sobie innych wyznań. Zaleca zabójstwa innowierców, którzy nie chcą nawrócić się na islam. Z tej ideologii bierze się fundamentalizm islamski. Wahhabitami byli m.in. Osama bin Laden i liderzy radykalnego Bractwa Muzułmańskiego.

REKLAMA