Danek: Konserwatyzm tradycyjny vs. „nihilistyczny”

REKLAMA

P. prof. Jacek Bartyzel, prezes Klubu Konserwatywnego w Łodzi, a niewątpliwy intelektualny przywódca polskiego ruchu monarchistycznego w ogóle, opublikował niedawno w katolickiej prasie artykuł pt. „Pokusa »tradycjonalistycznego« nihilizmu” (1). Artykuł ten opisuje krytycznie pewien „bardzo wyrazisty nurt młodych autorów przyznających się do tradycjonalizmu, i to w bardzo radykalnej, bezkompromisowej, nieprzejednanej wobec wszelkich postaci kulturowego i politycznego modernizmu wersji”. Chodzi tu o organizację Falanga i związany z nią Xportal, nie wiedzieć dlaczego nie wymienione z nazwy, skoro łatwe do zidentyfikowania dla wszystkich zainteresowanych. Ponieważ należę do pierwszej oraz wchodzę w skład redakcji drugiego, postaram się poniżej wyjaśnić nasze stanowisko w kwestiach poruszonych w artykule p. prof. Bartyzela – tak, jak ja sam je rozumiem.

Poza Zachodem nie ma zbawienia?

REKLAMA

Już ujęcie użytego w tytule przymiotnika „tradycjonalistyczny” wskazuje, iż nasze pojęcie tradycjonalizmu różni się w ocenie p. prof. Bartyzela od jego poprawnej wykładni. Podstawową odmienność w pojmowaniu przez nas tradycjonalizmu od jego właściwego pojmowania identyfikuje we wstępie do artykułu sam Autor, pisząc: „Tu skupię się na jednym tylko wątku ich rozumowania i odczuwania, a mianowicie na zdecydowanie demonstrowanym antyokcydentalizmie.” Powody, dla których ów antyokcydentalizm stanowi błędną orientację, wykłada dalej p. prof. Bartyzel następująco: „Dla tradycjonalisty katolickiego, rzymskiego [podkreślenie w oryginale – A.D.] w pełni znaczeń tego słowa, Zachód w swoim podstawowym znaczeniu to nie jego nowożytne i nowoczesne zwyrodnienie, lecz szczyt historycznego rozwoju cywilizacji chrześcijańskiej (…). (…). Poza tą cywilizacją – cywilizacją katolicką – wszystko jest barbarzyństwem.” Za niezbędny komponent ideowy tradycjonalizmu wydaje się więc Autor uznawać przywiązanie do kultury rzymskiej, bądź romańskiej, utożsamiając ją wręcz – o ile dobrze rozumiem – z cywilizacją katolicką oraz cywilizacją jako taką.

Z takim utożsamieniem nie można się zgodzić. Katolicyzm nie jest synonimem żadnej cywilizacji, a także nie zamyka się w granicach żadnej cywilizacji. Katolicyzm to religia uniwersalna, a więc przekraczająca podział na narody, rasy, kultury czy cywilizacje. Tym samym żadnej partykularnej cywilizacji, w tym i cywilizacji zachodniej, nie przysługuje status „cywilizacji katolickiej”. Prawdę tę jasno wyraził Sługa Boży papież Pius XII w słowach: „Kościół katolicki nie jest Kościołem kultury zachodniej. Nie utożsamia się z żadną określoną kulturą i jest gotów zawrzeć przymierze z każdą kulturą. Chętnie uznaje w każdej kulturze wszystko, co nie jest sprzeczne z dziełem Stwórcy.” (list do biskupa Augsburga z 27 VI 1955 r.). Cel misji apostolskiej katolicyzmu nie leży w szerzeniu jednej konkretnej cywilizacji, lecz w chrystianizowaniu wszystkich cywilizacji. Dodajmy, iż błędne utożsamianie katolicyzmu z partykularną kulturą Zachodu w skali światowej stanowi domenę przeciwników katolicyzmu, jak to ma miejsce w arabskim kręgu kulturowym czy w Rosji, gdzie stawia się znak równości między katolicyzmem a „łaciństwem”.

P. prof. Bartyzel powiada natomiast: „Poza tą cywilizacją (…) wszystko jest barbarzyństwem.” Czy rzeczywiście? Barbarzyństwo to coś ohydnego i odrażającego, co zasługuje jeśli nie na bezwzględne wytępienie, to w każdym razie na bezwzględną pogardę. Wynikałoby z tego, iż samo istnienie cywilizacji innych niż zachodnia – nawet ta właściwie rozumiana (stary Okcydent) – jest złem, jest niezgodne z wolą Bożą. To już jednak optyka nie tyle katolicka, co protestancka. To protestantyzm, wskrzeszając monolatryczną etykę Starego Testamentu (oczywiście źle rozumianą, bo zinterpretowaną po heretycku przez wyemancypowany od autorytetu rozum protestanta, dokonujący „wolnego badania” Pisma), do pogan czekających na światło chrześcijańskiego Objawienia w Afryce, Indiach czy Ameryce szedł z ogniem i mieczem, niszcząc obyczaje i dorobek materialny całych kultur w ramach tego, co później nazwano „misją cywilizacyjną” państw zachodnich. Podobną optykę wyraża teoria cywilizacji prof. Feliksa Konecznego, w środowiskach luźno pojętej prawicy w Polsce darzona zupełnie nieuzasadnionym kultem. W świetle poglądów tego polskiego historiozofa cały świat powinna objąć „cywilizacja łacińska (zachodnia)”, inne zaś cywilizacje są złem i należy je rugować. Decyzje Stolicy Apostolskiej, które hamowały tępienie innych cywilizacji w imię „cywilizacji łacińskiej”, na czele z zawarciem unii brzeskiej, spotykają się z potępieniem Konecznego. Choć on sam tego nie przyznawał, „cywilizacja łacińska” w jego rozumieniu okazuje się tożsama z zachodnią kulturą liberalną. Przykładowo, Koneczny zaliczał do „cywilizacji łacińskiej” kraje protestanckie lub indyferentne religijnie, jak Wielka Brytania czy USA, o ile były liberalne, a z drugiej strony odmawiał przynależności do niej katolickiej Rzeszy ottońskiej, zaliczając ją do złej „cywilizacji bizantyńskiej”.

Zmieniając ton z poważnego na nieco żartobliwy, istotnie odrzucamy przeświadczenie, że „poza Zachodem nie ma zbawienia”, podobnie jak szereg innych jedyno-zbawczych formuł pokutujących w Polsce wśród luźno pojętej prawicy (np. „poza wolnym rynkiem nie ma zbawienia”, „poza tomizmem nie ma zbawienia” itp.). Do formuł tych jeszcze wrócimy.

Jeżeli nie Zachód, to co?

Rozpoznawszy w naszym kręgu ośrodek antyokcydentalizmu, p. prof. Bartyzel stara się zidentyfikować jego program pozytywny: „Cóż natomiast – poza »kreatywną destrukcją« Zachodu – proponują nam owi inni tradycjonaliści, gardzący tradycją zachodnią i ani nie wierzący, ani nie pragnący, jak możemy się domyślać (choć tego wprost nie mówią) jej odrodzenia? Nie są to propozycje zbyt konkretne, ale ogólny kierunek poszukiwań rysuje się dość wygodnie. Śladem wielkich poprzedników tego kierunku, zwracają swój wzrok ex oriente lux, ku szeroko rozumianemu Wschodowi (…).” Opinia ta niezupełnie odpowiada prawdzie. Autorzy zajmujący się geohistorią Polski piszą niekiedy o „trzech drogach geopolitycznych” naszego Kraju. Pierwszą z nich byłaby integracja Polski z Zachodem, drugą – związanie jej ze Wschodem, przede wszystkim rosyjskim. Trzecią drogą wymienianą przez wspomnianych autorów była próba stworzenia własnej, odrębnej cywilizacji między Wschodem a Zachodem, realizowana przez państwo polsko-litewskie od XIV do XVII wieku, przerwana przez jego osłabienie, a potem rozbiory. I to na tę trzecią drogę warto powrócić w czasach, gdy Zachód nowoczesny i demoliberalny pogrąża się w coraz głębszej zapaści, gdy Ameryka zaczyna powoli wycofywać się z Europy, gdy szkodliwy projekt Unii Europejskiej przechodzi jeden instytucjonalny kryzys za drugim. Oczywiście, Polska jest na chwilę obecną nieprzygotowana do odegrania takiej roli. Jej obecny stan doskonale oddają słowa Jerzego Brauna zapisane w 1936 r.: „Taka jaka jest, z niedorozwojem intelektualnym i z nieszczęsnym »kompleksem niższości«, połączonym z niewiarą we wszystko, co stworzył geniusz polski a z małpowaniem »zagranicy«, Polska oczywiście misji tak wielkiej nie dopełni. Trzeba wprzód dźwignąć naród potężnym zrywem odrodzenia moralnego i umysłowego. Trzeba przeciąć ten ohydny wrzód, jakim jest na organizmie duchowym Polski nasza »elita literacko-intelektualna«, ta szajka bezideowych, snobizujących się na czerwono, grzebiących z lubością w genitaliach i seksualiach pasożytów, dla których wyrocznią jest »dobry szmonces« a misja dziejowa Polski nienawistnym humbugiem.” Podjęcie owej misji wymagałoby przekucia polskiej psychiki narodowej, co – nawiasem mówiąc – postulowali zgodnie najlepsi przedstawiciele obozu piłsudczykowskiego i obozu narodowego. Niemniej to w tym generalnym kierunku warto zmierzać, a zapomnieć o Polsce jako przybudówce do Europy Zachodniej i jej wiecznym „ubogim krewnym”.

Tu pozwolę sobie na sprostowanie. O antyokcydentalizmie naszego środowiska pisze p. prof. Bartyzel: „Wyraża się on już na samym poziomie leksykalnym, w często używanym, a wysoce pogardliwym słowie »zachodniactwo«, które, notabene, wygląda na kalkę rosyjskiego »zapadnictwa«, co też pokazuje ich źródła inspiracji.” O ile mi wiadomo, ja pierwszy w naszym środowisku zacząłem używać terminu „zachodniactwo” i staram się go propagować. Wymyśliłem go sam, jako określenie na rozkładowy, nowoczesny okcydentalizm, narzucany przez państwa zachodnie innym kręgom kulturowym na całym świecie i niestety znajdujący tam również autentycznych zwolenników, przekonanych o wyższości cywilizacji „praw człowieka”, konsumpcjonizmu, fast-foodów, pornografii i debilnej popkultury. Nie kopiowałem terminologii obcojęzycznej; przeciwnie, wyraz „zachodniactwo” wydaje mi się lepiej pasować do języka polskiego, niż bliskoznaczne anglosaskie makaronizmy w rodzaju „westernizacji”, „mcdonaldyzacji” czy zaproponowanego przez Benjamina Barbera „McŚwiata”.

Nie oznacza to, iż myśl rosyjska nie dostarcza wartościowych inspiracji. Bynajmniej nie ustępuje pod tym względem myśli francuskiej czy niemieckiej. Jako przykłady takich inspiracji można by wymienić: słowianofilstwo Iwana Kiriejewskiego, Aleksieja Chomiakowa i Konstantina Aksakowa, „rewolucyjny konserwatyzm” gen. Rostisława Fadiejewa, ezoteryczne lubomudrje Władimira księcia Odojewskiego, reakcjonizm Konstantina Leontjewa, monarchistyczny socjalizm Michaiła Bakunina (który o przeprowadzenie odgórnej antyliberalnej rewolucji prosił Mikołaja I) i konserwatywny socjalizm Nikołaja Michajłowskiego, panazjatyzm i chański monarchizm Espera księcia Uchtomskiego, eurazjatyzm czy ideę „monarchii ludowej”.

My, ezoterycy

Kolejnym elementem, który p. prof. Bartyzel poddaje krytyce jest eksponowany przynajmniej przez część naszego środowiska – w tym przez niżej podpisanego – ezoteryzm. Pisze mianowicie: „W autentycznej Tradycji nie ma nic ezoterycznego.” Kwestia ta wymaga wyjaśnienia. Zarówno Objawienie, jak i Tradycja kryją w sobie wiedzę o sprawach nazbyt odbiegających od spraw świata doczesnego, aby grzęznący w tych ostatnich duch ludzki, przyzwyczajony posługiwać się na co dzień poznaniem dyskursywnym, mógł ją od razu pojąć. Do ich oglądu dochodzi się stopniowo, po odpowiednim przygotowaniu, które zapewnia właśnie ezoteryzm. Nie sposób posądzić o brak ortodoksji autora, jakim jest O. prof. Aleksander Posacki SJ – najbardziej znany polski egzorcysta, międzynarodowy autorytet w dziedzinach duchowości, ezoteryzmu, mistyki, demonologii, okultyzmu, magii, autor licznych prac poświęconych wymienionym zagadnieniom. W przedmowie do książki księdza Antonia Gentiliego „Chrześcijaństwo i ezoteryzm” (Kraków 1997), udostępnionej polskiemu czytelnikowi przez jezuickie Wydawnictwo WAM, O. Posacki pisze: „Autor żywo i przystępnie porządkuje temat mistyki chrześcijańskiej, wyrastającej z głębi tajemnic chrześcijańskich, przekazywanych niegdyś w tradycji inicjacyjnej, którą można by określić mianem ezoteryzmu chrześcijańskiego. Zgodnie z etymologią słowa to nic innego jak pogłębione uwewnętrznienie chrześcijańskich tajemnic, osiągalne dla wszystkich, którzy by tego szczerze pragnęli (a nie tylko dla »wybranych«, »inicjowanych« czy »wtajemniczonych«, radykalnie oddzielających się od innych chrześcijan). Poza zewnętrzną (egzoteryczną) formą teologicznych pojęć, obrzędów i symboli – dzięki wnikliwym interpretacjom Orygenesa, Cyryla z Jerozolimy czy Klemensa Aleksandryjskiego – możemy dostrzec ich ukryty, wewnętrzny (ezoteryczny) sens, którego ustawiczne przyswajanie prowadzi do duchowego pogłębienia. Mistagogia i mistyka, symbol i rytuał, tajemnica i inicjacja – to tematy podejmowane niegdyś wszechstronnie przez Ojców Kościoła; wielka szkoda, że dziś zagubiło się ich znaczenie.” (Co warte zaznaczenia, ksiądz Gentili w swojej książce powołuje się wielokrotnie na tradycjonalistę integralnego René Guénona, krytykowanego w artykule p. prof. Bartyzela.).

Właściwie pojęty ezoteryzm znajdujemy więc w nauce Ojców Kościoła: św. Justyna Męczennika, św. Klemensa Aleksandryjskiego, św. Cyryla Jerozolimskiego, św. Grzegorza z Nyssy, św. Ambrożego z Mediolanu i innych. W jego poszukiwaniu nie musimy się jednak cofać aż do starożytnych dziejów Kościoła. Znacznie bliższa naszym czasom św. Teresa z Lisieux, ogłoszona Doktorem Kościoła przez papieża bł. Jana Pawła II, pisze w swoich „Dziejach duszy” o Ewangelii: „Odkrywam w niej coraz to nowe światła oraz jej sens ukryty i mistyczny…” (2). W innym miejscu św. Teresa zwraca uwagę, iż „są rzeczy, które przy otwarciu tracą swój aromat; są myśli tajemne, których niepodobna przełożyć na język tej ziemi, gdyż natychmiast tracą swój sens ukryty i Niebiański; są one jak ten »Kamyk biały, który będzie dany zwycięzcy i na którym wypisane jest imię ZNANE tylko TEMU, który je otrzymuje.«” (3). Ezoteryzm naprowadza człowieka na ten sens i pozwala mu dojść do tych myśli.

Zaniepokojenie p. prof. Bartyzela wydaje się budzić możliwość recepcji czego innego, mianowicie myśli ezoteryków niechrześcijańskich. Tak wynikałoby z wcześniejszej uwagi: „Prawdziwa Tradycja zatem to nie owe mityczne Agarthy, Szambale, Ultima Thule, poszukiwane przez ezoteryków. Trzeba powiedzieć jasno, że to wszystko są zwykłe baśnie, lepsza lub gorsza literatura, a nie żadna »wyższa duchowość«. Nawiasem mówiąc, chętnie przemielane w żarnach zgniłej, zachodniej popkultury.” Racja, ale końcowe stwierdzenie to nie argument. Zgniła, zachodnia popkultura przecież równie bezlitośnie eksploatuje (czyt. banalizuje i profanuje) wielkie mity i eposy, opowieści o królach, tronach i rycerzach, do których tak wielkie znaczenie przywiązują zarówno p. prof. Bartyzel, jak i niżej podpisany. Nawiasem mówiąc, baśnie odgrywają istotną rolę w tradycyjnej kulturze słowa. Mimo swej fikcyjności także mogą pomagać w zrozumieniu i przekazywaniu głębokich prawd. Dlatego właśnie się je opowiada.

Sojusznicy i wrogowie

Kolejna różnica dotyczy desygnacji sojuszników i przeciwników, czyli wskazania, kto może, a kto nie może działać jak sprzymierzeniec tradycjonalizmu. Z pewnością zgadzamy się z p. prof. Bartyzelem, że sojuszników trzeba wybierać z tego, co obecnie istnieje, w oparciu o mniejszą lub większą zbieżność celów. I tutaj nie odwracamy się wcale od „wszelkich postaci kulturowego i politycznego modernizmu”. Zasadniczym wrogiem tradycjonalizmu są współcześnie podmioty polityczne i geopolityczne spełniające funkcję rozsadników zachodniactwa. Fenomeny polityczne należące już wprawdzie do świata nowoczesnego, ale archaiczne w porównaniu z demoliberalnym blokiem zachodnim i z nim zantagonizowane stają się natomiast sojusznikami sił tradycjonalistycznych.

Szerzej starałem się to pokazać w innym miejscu (4). Jako potencjalnych sprzymierzeńców wskazałem tam państwa, gdzie siermiężnie prowadzona modernizacja nałożyła się na przednowoczesne jeszcze realia, tworząc amalgamat „zacofanej nowoczesności”, na ogół w politycznej postaci różnego rodzaju dyktatur. Dobrym przykładem tego zjawiska była Libia rządzona przez Muammara Kaddafiego, która pod względem ideowym bazowała na Trzeciej Teorii Światowej, odrzucającej zarówno zachodni liberalizm, jak i sowiecki komunizm z uwagi na ich wspólne podłoże materialistyczne. Gdy napadł na nią świat zachodni, automatycznie stała się jednym z bastionów oporu przeciw światowej ofensywie sił anty-Tradycji. Obecnie to samo dotyczy Syrii Assadów oraz Iranu ajatollahów. Rzecz jasna, drugą kategorię sojuszników tradycjonalizmu stanowią wszelkie żywioły sprzeciwiające się modernizacji na modłę zachodnią, które wspomniany już Benjamin Barber opatruje zbiorczo symboliczną nazwą Dżihadu.

Kryterium celów a nie nazw pozwala też wyraźnie zobaczyć, że sojusznikami naszej sprawy często nie są wcale ci, którzy za nich uchodzą. „Odrzucając przeto z wyraźnym wstrętem zasadę »Nie ma wroga na prawicy«, nie tylko tam właśnie go z namiętnością wynajdują, ale jednocześnie okazują zdumiewającą pobłażliwość, ba! – wyraźną sympatię dla »antysystemowej« lewicy, i to właśnie tej najbardziej skrajnej.” – pisze p. prof. Bartyzel o naszym środowisku. Zaznaczałem już nieraz i w tym miejscu pozwolę sobie znów podkreślić: tak, to prawda, należymy do zupełnie innego uniwersum ideowego, niż nurty i ugrupowania pipi-prawicy. My chcemy mówić – i słuchać – o imperiach, rozgrywkach na Wielkiej Szachownicy świata, pulsie Serca Ziemi (Heartland), tchnieniach „wiatru od stepu” (by przywołać tytuł poematu Józefa Bohdana Zaleskiego), źródłach Tradycji i jej przekazie. One ględzą o „prawdziwej demokracji”, republikanizmie, liberalizmie, „wolnym rynku”, (neo)tomizmie; kibicują demoliberalnym agresjom wojskowym na Afganistan, Irak, Libię czy gratulują Amerykanom udanego morderstwa na Usamie ibn Ladinie. Nie mamy żadnego powodu, by czuć jakąkolwiek wspólnotę z tymi zdechlakami. Rozstrzyga cel. Istotnie, pod względem konkretnych celów cząstkowych bliższa od pipi-prawicy mogłaby się nam okazać propaństwowa, statokratyczna lewica w rodzaju np. sanacyjnych naprawiaczy czy środowiska tercerystyczne („ani prawica, ani lewica”).

Pielgrzymka przez Czerwone Wrota

P. prof. Bartyzel zakończył swój artykuł słowami, odnoszącymi się do tradycyjnych instytucji monarchicznych: „Trzeba do nich wrócić, trzeba nowej renovatio, a nie pielgrzymek donikąd przez nieistniejące Czerwone Wrota.” Pielgrzymkę odbywa się do źródeł – źródeł mocy, źródeł własnej duchowej tożsamości. Aby dotrzeć do źródeł, trzeba pójść pod prąd. I my idziemy pod prąd. I słyszymy, jak „mówią, żeśmy stumanieni”…

1. „Polonia Christiana”, 2012, nr 26 (maj-czerwiec), s. 24-25.
2. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Dzieje duszy, Kraków 1996, s. 188.
3. Tamże, s. 91-92.
4. Adam Danek, Jesień herosów, „Najwyższy CZAS!”, 2012, nr 3 (1130), s. XXXVIII-XXXIX.

REKLAMA