Dobry sportowiec poradzi sobie bez pomocy państwa

REKLAMA

Zbigniew Bródka, który nieoczekiwanie zdobył złoty medal Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi, udowodnił, że dobry sportowiec poradzi sobie bez interwencji ze strony państwa i bez zaangażowania tłumu niepotrzebnych urzędników.

29-letni Zbigniew Bródka – jedyny reprezentant województwa łódzkiego na XXII Zimowych Igrzyskach Olimpijskich – zaskoczył całą Polskę, gdy 15 lutego zdobył złoty medal w łyżwiarstwie szybkim na dystansie 1500 metrów. Dla Bródki Soczi okazało się szczęśliwym miejscem po raz drugi. W 2013 roku na tamtejszym torze wyścigowym zdobył brązowy medal w kategorii wyścigów drużynowych, a w jeszcze wcześniejszym sezonie – Puchar Świata w wyścigu na 1500 metrów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wszystkie te sukcesy polski panczenista osiągnął… sam, bez pomocy biurokracji, w tym osławionych „działaczy sportowych”.

REKLAMA

Zbigniew Bródka sportem zajął się z pasji. Po studiach na Politechnice Opolskiej (ukończył dwa kierunki: fizjoterapię i wychowanie fizyczne), trenował lekkoatletykę i triathlon. Przygodę z łyżwiarstwem zaczął jeszcze w trakcie studiów, reprezentując macierzystą uczelnię. W 2006 roku był jednym z kandydatów na Igrzyska Olimpijskie w Turynie, jednak wyeliminowała go kontuzja (z tej samej przyczyny nie wystartował w Mistrzostwach Świata w Krynicy-Zdroju). Niezrażony kontuzjami Bródka trenował dalej, osiągając medale mistrzostw Polski i medale w zawodach z wieloboju. W sezonie 2009/2010 ukończył klasyfikację Pucharu Świata na 34. miejscu, za to w kolejnych sezonach było już lepiej. Sezon 2010/2011 ukończył na 16. miejscu, kolejny – na 14., a sezon 2012/2013 – już na pierwszym miejscu. Dodatkowo podczas Mistrzostw Świata w Calgary zajął dwukrotnie drugie miejsce, poprawiając dotychczasowy rekord Polski.

Tyle że Bródka z zawodu jest strażakiem, zatrudnionym na etacie w Państwowej Straży Pożarnej w Łowiczu. Pieniądze zarabiane w straży pozwalają mu utrzymać siebie i rodzinę (żonę i dwie córki), gdyż stypendium sportowe nie wystarcza na przysłowiowe „waciki”. Głównym powodem sukcesów Bródki jest jego wielka determinacja.

Szkolenia z samozaparcia

Gdy za sprawą złotego medalu w Soczi o Bródce stało się głośno, jego klubowy trener Mieczysław Szymajda opowiedział dziennikarzom o początkach wielkiej kariery naszego zawodnika. Z jego relacji wynikało, że młody Bródka pierwsze kroki stawiał w Domaniewicach pod Strykowem na naturalnym lodowisku tworzonym przez amatorów sportów zimowych. Młodzi chłopcy wylewali na asfaltową drogę wiadra zimnej wody i czekali, aż zamarznie. Gdy już lód pokrywał asfalt, młodzi łyżwiarze zaczynali się ścigać. Na najbliższe lodowisko Bródka musiał jeździć do Tomaszowa Mazowieckiego, oddalonego od Strykowa o kilkadziesiąt kilometrów. Jego determinacja pokonała odległość i młody zawodnik codziennie przemierzał ten dystans, aby ćwiczyć na w miarę profesjonalnym torze.

Ciekawa jest również relacja Wiesława Kmiecika – trenera reprezentacji narodowej panczenistów. Ujawnił on, że wiosną i latem Bródka trenuje na… sali gimnastycznej. Zakłada wełniane skarpetki, na nie rolki i na specjalnej desce odbija się raz w prawo raz w lewo. Wydawałoby się, że przy takim podejściu do treningów młody strażak z Łowicza musi ulec konkurentom z innych krajów, szkolonym w profesjonalnych warunkach i za wielkie pieniądze. A jednak to on wygrał. – Parę razy już słyszałem: „wiesz co, wy to cały świat ośmieszacie. Cała Europa trenuje na torach lodowych wysokiej klasy, a wszyscy przegrywają z chłopakiem z Domaniewic” – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Mieczysław Szymajda.

Tylko chęci

Podobnie zaczęła się wielka kariera naszej największej mistrzyni – Justyny Kowalczyk. W zeszłym roku, w jednym z wywiadów prasowych, Kowalczyk opowiadała o pierwszych krokach w biegach narciarskich. – Byliśmy sami i trener, wszyscy zdeterminowani, żeby ćwiczyć – mówiła Kowalczyk, którą do sportu również popchnęła pasja. Ta pasja i ta determinacja doprowadziły ją w sezonie 2001/2002 do zawodów Pucharu Świata, które młoda kobieta ukończyła na 64 pozycji. Potem było coraz lepiej i od kilku lat Kowalczyk jest niekwestionowaną liderką biegów narciarskich. Z pasji i determinacji zrodziły się również sukcesy innego, naszego mistrza – Piotra Żyły, który pierwsze narty do skoków kupił sobie dzięki pieniądzom otrzymanym od rodziców. Determinacja Żyły doprowadziła go do kadry narodowej wbrew planom rodziców.

Niepotrzebne państwo

Te historie pokazują, że najwięksi nasi sportowi mistrzowie zawdzięczają sukcesy wyłącznie swojej determinacji, uporowi w treningach, a czasem pomocy rodziców, ale nigdy państwu. Rok temu, podczas konferencji prasowej, minister sportu Joanna Mucha mówiła o planowanym zwiększeniu budżetu na sport. Tymczasem sukcesy naszych sportowców, paradoksalnie, nie mają żadnego związku z kwotami publicznych pieniędzy inwestowanych przez państwo w rozwój sportu. Pokazuje to dobitnie Euro 2012. Mimo potężnych nakładów finansowych, reprezentacja Polski skompromitowała się i nie awansowała do ćwierćfinałów, a jej trener – Franciszek Smuda – stracił stanowisko. I nie pomogły obietnice wielkich nagród finansowych dla piłkarzy. Podobnie z grupy nie wyszła Ukraina – współgospodarz turnieju. Miliony złotych zainwestowanie w przygotowanie turnieju poszły na marne.

Gdy tylko UEFA podała informację, że Polska i Ukraina będą organizatorami turnieju, w Ministerstwie Sportu zapadła decyzja o powołaniu specjalnego zespołu roboczego, który miał się zająć przygotowaniem mistrzostw. Zespołowi temu przyznano nowe etaty (liczba urzędników wzrosła) i specjalne fundusze. Zostały one wydane m.in. na wyjazdy na Ukrainę, na spotkania robocze z tamtejszymi organizatorami. Choć Euro 2012 zakończyło się klapą i potężnymi wydatkami, pracownicy resortu mieli okazję do licznych wyjazdów za granicę.

Sami swoi

Adam Małysz, gdy dzięki skokom narciarskim został milionerem i bohaterem narodowym, kupił nowy model audi A8. Pierwszą rzeczą, którą musiał zrobić, było… zapłacenie podatku i akcyzy. Musiał również zapłacić podatek dochodowy od pieniędzy, które zarobił, wygrywając kolejne turnieje i zdobywając kolejne medale. To o tyle ciekawe, że w wielu krajach świata sportowcy, którzy zdobywają najwyższe trofea (przynosząc chwałę swojej ojczyźnie) mają przywileje podatkowe – choćby zwolnienie od podatku dochodowego od wygranych nagród (także pieniędzy). W Polsce próżno liczyć na ten przywilej. I to mimo że państwo zaręcza, iż robi, co może, aby wspierać sportowców. To „wsparcie” polega choćby na dofinansowaniu związków sportowych, zatrudniających w całej Polsce armię „działaczy”. O kondycji moralnej tych działaczy świadczą liczne śledztwa prokuratorskie i akty oskarżenia o korupcję – głównie w piłce nożnej. Ale nie tylko.

Po 1989 roku w dofinansowywanych przez państwo związkach sportowych zatrudniono szereg emerytów z SB, wojska i policji oraz wielu byłych agentów PRL-owskich służb specjalnych (głośny był choćby przykład znanego sędziego, który w latach osiemdziesiątych zasłużył się donoszeniem bezpiece na swoich kolegów). Taki mechanizm dla polskiego sportu nic nie wniesie (bo wnieść nie może), ale daje zatrudnienie setkom osób, które w zamian za etaty i państwowe pieniądze głosować będą na rząd, który będzie dążył do utrzymania tego status quo.

Znacznie lepsze rezultaty przynosi prywatyzacja sportu, czego dowodem są sukcesy Wisły Kraków kupionej przez właściciela TeleFoniki czy sukcesy Legii przejętej przez koncern ITI. Jeżeli polski sport ma podnieść swój poziom, to pierwszą rzeczą, którą należy zrobić, jest wycofanie stamtąd państwa i armii niepotrzebnych, a kosztownych urzędników.

REKLAMA