Elity realizują program…

REKLAMA

No i już po wyborach, które wygrała Platforma Obywatelska, ale nie na tyle, by mogła samodzielnie utworzyć rząd, więc już podjęła rozmowy koalicyjne z Polskim Stronnictwem Ludowym.

W sytuacji pełnej samodzielności politycznej Polski taka koalicja mogłaby być trudna, ale przecież 13 grudnia br. Polska ma podpisać Traktat Reformujący Unię Europejską (bo tak eufemistycznie został nazwany Traktat Konstytucyjny). W tej sytuacji, gdy już teraz około 80% obowiązującego u nas prawa ustalane jest w Brukseli, a nie w Warszawie, a wkrótce będzie jeszcze więcej, wielkiego niebezpieczeństwa nie ma.

REKLAMA

Normalnie ryzyko mogłoby wziąć się stąd, że PSL uchodzi za partię bardzo, a nawet skrajnie etatystyczną, podczas gdy Platforma – za liberalną, ale w dzisiejszych czasach „poglądy, charakter, postawa, zjawiskiem są dosyć rzadkim; więcej się da wytłumaczyć zwyczajnym losu przypadkiem” – toteż jest prawie pewne, że rozmowy koalicyjne, a nawet tak zwane „programowe”, potoczą się wartko.

Bo też nie ma powodu, by przywiązywać nadmierna wagę do oficjalnych partyjnych programów nawet w sytuacji, gdyby 13 grudnia Polska niczego nie podpisywała. Jak to jeszcze grubo przed wojną zauważył Stanisław Cat–Mackiewicz, do utworzenia partii politycznej potrzebne są dwie rzecz: klika, tzn. pardon – oczywiście „elita”, no i program.

PSL ma elitę w każdej gminie, no a program jest taki sam od co najmniej 90 lat: opanować Ministerstwo Rolnictwa i za jego pośrednictwem doić Rzeczpospolitą, naturalnie dla dobra „polskiej wsi i rolnictwa”.

Sytuacja Platformy Obywatelskiej jest trochę bardziej skomplikowana. W jej zwycięstwo różne środowiska i siły, zarówno w kraju, jak i za granicą, zainwestowały ogromne środki, dzięki czemu możliwe było prowadzenie przez co najmniej dwa i pół roku nieustającej czarnej propagandy w stylu Józefa Goebbelsa przeciwko rządowi firmowanemu przez PiS.

Sama Platforma nie byłaby ani intelektualnie, ani pod żadnym innym względem zdolna do takiego wysiłku, ale w sytuacji, gdy do jej dyspozycji oddane zostały media z poprzebieranymi za dziennikarzy agitatorami i naganiaczami, agentura krajowa i zagraniczna, środki finansowe i inne aktywa – to co innego.

Ale z tego właśnie powodu Platforma jest dłużniczką i zakładniczką owych środowisk i sił, wobec czego jej prawdziwym programem musi być jak najszybsze odwdzięczenie się za okazane wsparcie. Zatem, mimo pozornych różnic, „programy” obydwu partii wcale nie muszą być aż tak bardzo kolizyjne, więc jest wysoce prawdopodobne, że i „elity” szybko się dogadają.

W chwili, gdy to piszę, jeszcze światło nie zostało ostatecznie oddzielone od ciemności, ale z przebłysków w tunelu można już to i owo wydedukować. Oto Donald Tusk oświadczył, że resort spraw wewnętrzych najchętniej powierzyłby swemu partyjnemu koledze, panu Grzegorzowi Schetynie. Według fałszywych pogłosek pan S. pełni przy Donaldzie Tusku funkcję swego rodzaju ambasadora razwiedki, więc taka preferencja ze strony szefa PO wydaje się w tych okolicznościach jak najbardziej naturalna.

Zapowiedź połączenia wywiadu i kontrwywiadu wojskowego oraz likwidacja urzędu ministra–koordynatora służb specjalnych może oznaczać, że razwiedka odzyska pełną swobodę działania, odbuduje nieformalne struktury WSI, nadwątlone formalnym rozwiązaniem tych służb we wrześniu 2006 roku, jak również – ich pozycję w gospodarce kraju i wpływ na scenę polityczną.

Towarzyszyć będzie temu kuracja przeczyszczająca, jaką PO zaaplikuje we wszystkich instytucjach podległych władzy państwowej. O jej prawdopodobnej głębokości i zasięgu niechże świadczy wypowiedź Stefana Niesiołowskiego, by niżej podpisanego wyrzucić z radia, nawet razem „ze wszystkimi rzeczami”. Wprawdzie pan Niesiołowski od czasu aresztowania i przesłuchiwania przez SB w latach 70–tych stał się człowiekiem o zszarpanych nerwach, ale dzięki temu mówi szczerze to, co inni, bardziej zrównoważeni, woleliby do czasu ukrywać, a my, dzięki tej niezamierzonej szczerości, lepiej wiemy, czego się trzymać.

W rezultacie prawdziwym zwycięzcą tych wyborów, a ściślej – największym konsumentem wyborczego zwycięstwa Platformy Obywatelskiej będą w kraju środowiska, których politycznym eksponentem jest formacja Lewica i Demokraci. Krótko mówiąc – zwycięstwo PO jest tylko etapem na drodze odbudowy porządku zaprojektowanego przy „okrągłym stole” po drugiej (pierwszą, również nieudaną, podjął w 1992 roku rząd premiera Olszewskiego) próbie jego podważenia.

W dziedzinie polityki zagranicznej deklaracje Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego i Jacka Saryusza–Wolskiego nie pozostawiają najmniejszych złudzeń: Polska „poprawi” stosunki przede wszystkim z Niemcami, no i Rosją. A ponieważ obydwaj „strategiczni partnerzy” nie mają do nas żadnego interesu, tylko żebyśmy się poddali, to jest oczywiste, że PO będzie prowadziło politykę „białej flagi”.

Prawdę mówiąc, taką politykę prowadził również rząd Jarosława Kaczyńskiego, z tym, ze próbował kamuflować ją bardzo partiotycznymi deklaracjami, w większości przypadków zupełnie, albo prawie całkiem bez pokrycia, jak np. nadymając znaczenie sławnego tak zwanego „kompromisu z Joaniny”, co to na użytek opinii publicznej miał zrównoważyć zgodę na podpisanie Traktatu Reformującego.

Platforma odrzuca wszelkie pozory i godzi się nawet na bezwarunkowe podpisanie Karty Praw Podstawowych, która stanowi istny Manifest Komunistyczny Unii Europejskiej. Jak na partię liberalną o wolnorynkowych skłonnościach – to mocna rzecz, ale, jak wiadomo, są programy oficjalne i pogramy prawdziwe.

Nic więc dziwnego, że wyborczy sukces Platformy został we wszystkich stolicach europejskich przywitany z radością i uczuciem ulgi, ze oto kończy się okres inwestowania, a rozpoczyna się inkasowanie renty od zainwestowanych środków.

Ile będzie to Polskę kosztowało – tego jeszcze, ma się rozumieć, nie wiemy, bo – jak dowiedziałem się dzięki uprzejmości mego waszyngtońskiego korespondenta – również organizacje żydowskie już są pewne realizacji swoich tak zwanych „roszczeń”.

REKLAMA