Grzelak: Maj więc Moskwa pręży muskuły i baluje

REKLAMA

Zgodnie z tradycją zaszczepioną w czasach, gdy Związek Sowiecki był u szczytu swojej potęgi, Rosjanie pierwszą dekadę maja świętują jak najęci. Kontekst tej wiosennej fety jest jednak odmienny niż na przykład równie długich zimowych wakacji wypadających na początku roku. To nie jakiś zwyczajny, beztroski megaweekend, ale arcyważny rytuał przypominający o fundamentalnych mitach współczesnej Rosji: Pierwszy Maja odwołuje się do czerwonego dziedzictwa, wciąż ważnego dla wielu Rosjan (bo to przecież ich postępowa ojczyzna miała odwagę pierwsza w świecie, kosztem ogromnych ofiar, zaprowadzić „sprawiedliwość społeczną”), a Dziewiąty – do bezprecedensowego triumfu, jaki święcił siedemdziesiąt lat temu bolszewicki totalitaryzm.

Ten wyraźnie czytelny przekaz skierowany jest nadal, a jakże, do całej postępowej ludzkości, oczywiście z wykluczeniem garstki zagranicznych kapitalistów i imperialistów oraz tych, którzy poszli na ich lep. Wiosenna Rosja pokazuje muskuły i upaja się własną krzepą. Na tej fali entuzjazmu, podniecony zapewne obserwacją próbnych parad na placu Czerwonym demonstrujących siłę rosyjskiej armii, jej szef sztabu Mikołaj Makarow pogroził nawet NATO prewencyjnym atakiem na urządzenia „tarczy antyrakietowej”. Natychmiast najwyżsi dostojnicy Paktu Północnoatlantyckiego zaczęli tłumaczyć się z planowanych dopiero instalacji obronnych i interpretować, odwracając kota ogonem, wypowiedź rosyjskiego generała, a jemu może tylko żal się zrobiło, że takie piękne Iskandery są, jeśli nie liczyć obwożenia na defiladach, bezużyteczne…

REKLAMA

Z piwiarni na Kreml

W tym roku majowe święta mają wyjątkowo uroczysty charakter. Oto powraca na Kreml najważniejsza ikona rosyjskiej polityki w XXI wieku – Włodzimierz Putin. Formalnie przestał on pełnić funkcje głowy państwa cztery lata temu, ale jak to z tym naprawdę było, chyba nikomu wyjaśniać nie potrzeba. Reintronizacja Putina nie przypomina zatem jakiegoś powrotu z Sulejówka czy też – aby odwołać się do rosyjskiej historii – ze Słobody Aleksandrowskiej (do klasztoru w tej podmoskiewskiej miejscowości na pewien czas odsunął się psychopatyczny car Iwan Groźny). Po prostu Putin oficjalnie zasiądzie za swoim dawnym biurkiem. To, że przez ostatnie cztery lata pełnił on mniej ważną funkcję w Federacji Rosyjskiej, nie oznacza skali jego rzeczywistych wpływów – za Stalina reprezentacyjną głową państwa sowieckiego był Michał Kalinin.

Napuszona ceremonia zaprzysiężenia nowego-starego prezydenta kontrastuje ze swobodnym nastrojem, w jakim obaj prezydenci – Miedwiediew i Putin – rozpoczęli wiosenny piknik polityczny, prowadząc najpierw wielki pochód pierwszomajowy w Moskwie, a potem poszli wspólnie na piwo (spotkania w piwiarniach bywają, jak wiadomo, bardzo inspirujące dla niektórych polityków o lewicowej orientacji). Nad przebiegiem inauguracji prezydenckiej czuwać będzie specjalny kremlowski urzędnik Jerzy Wilinbachow, kierujący Radą Heraldyczną przy prezydencie Rosji. Ten wieloletni pracownik Ermitaża, potomek starego niemieckiego rodu, osiedlonego w Rosji przed czterema wiekami, jako pierwszy po roku 1917 używa tytułu Heroldmeistera (po rosyjsku brzmi to urokliwiej: gieroldmiejstier). Jest to ktoś w rodzaju ochmistrza; poprzednicy Wilinbachowa przy carach (poczynając od Piotra I) czuwali między innymi nad tym, by dworzanie nie uchylali się od służby; pełnili także funkcję kronikarzy.

Prezydent jednak bez szalika

– Ceremonia objęcia urzędu prezydenta tylko raz została zmieniona w ciągu dwudziestu lat swojego istnienia, kiedy przeniesiono ją z budynku Pałacu Zjazdów do Wielkiego Pałacu na Kremlu – podkreśla Wilinbachow, który ma nadzieję, że już więcej nie zostaną wprowadzone do obrzędu inauguracji żadne poprawki, jest on bowiem opracowany w szczegółach i uzgodniony z prezydencką służbą protokolarną. – Uroczystość odbędzie się według utartego wzoru, co oczywiście nie oznacza, że nie wymaga ona przygotowań i dopracowania rozmaitych szczegółów. W samo południe prezydent-elekt przybywa do pałacu kremlowskiego, wysłuchuje u wejścia raportu komendanta Kremla, przechodzi przez komnaty Gieorgijewską i Aleksandrowską, a w Andriejewskiej przedstawiciel Sądu Konstytucyjnego odbiera od niego przysięgę składaną na specjalny egzemplarz rosyjskiej ustawy zasadniczej. Potem głowa państwa wygłasza mowę inauguracyjną; nad rezydencją prezydenta podnoszona jest flaga. Po odegraniu hymnu państwowego grzmi salut artyleryjski. 30 wystrzałów to maksymalna liczba wśród wojskowych honorów, prezydent jest bowiem zwierzchnikiem sił zbrojnych.

W tym momencie kończy się oficjalna część uroczystości, a głowa państwa kontynuuje wędrówkę po Kremlu: przez korytarz udaje się do Sali Władimirowskiej, a stamtąd antyszambrem przy Komnacie Graniastej wychodzi na Czerwony Ganek, skąd przyjmuje defiladę pułku prezydenckiego. Heroldmeister uspokaja, że prezydent nie pobłądzi w zakamarkach Kremla – można w to uwierzyć, bo w końcu Putin zna ten obiekt jak własną kieszeń.

Uczestników uroczystości (poza wojskowymi) obowiązują ciemne garnitury. – Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby prezydent włożył beżowy garnitur albo jasną marynarkę i czarne spodnie czy też odwrotnie – zwierza się ze zgrozą Wilinbachow. Etykieta określa tylko stroje mężczyzn, co z jednej strony jest zrozumiałe, ale może być również odebrane jako wymowny sygnał, kto naprawdę liczy się w polityce, przynajmniej na Wschodzie, ku wściekłości feministek i przerażeniu parytetówek.

Ceremonia objęcia urzędu prezydenckiego w Rosji jest bardzo nadęta i ma nawiązywać w swojej oprawie do dworskich wzorów z czasów carskiego panowania, ale Rosjanie chyba nie za bardzo zdają sobie sprawę z jej istoty i powagi, skoro całkiem serio kilka organizacji społecznych zaproponowało, aby Putin założył na inaugurację szalik piłkarskiej drużyny Zenit. Odniosła ona niedawno zwycięstwo nad moskiewskim Dynamem. Pomysł uczczenia przez powracającego na kremlowski stolec Putina sukcesu sportowców z miasta, z którym nowy-stary prezydent jest silnie związany, rzucili jako pierwsi petersburscy komuniści. Przy okazji chcieli upiec własną pieczeń, domagając się dla wszystkich mieszkańców Północnej Stolicy bezwzględnych urlopów od 1 do 9 maja. – Zrozumcie – wołał Sergiusz Malinkowicz, szef jaczejki bolszewików „Sankt Petersburga i Lenobwodu” – my i tak do roboty nie pójdziemy, będziemy pić i śpiewać „Słuchaj, Leningradzie”, i krzyczeć: „Naprzód, Zenit, za Piter!”.

Tak czy owak na konferencji prasowej Heroldmeister Wilinbachow wyjaśniał długo, dlaczego Putin szalika kibiców nie będzie nosił podczas ceremonii na Kremlu. Dziennikarze pytali także o obecność na uroczystości córek Putina, znanych ostatnio z pewnych komplikacji w życiu prywatnym. Na to Wilinbachow, jako zręczny famulus, odpowiedział wymijająco: – Prezydent ma prawo zaprosić tych wszystkich, których uzna za godnych.

…i po balu

Plan ułożony kilka lat temu przez Putina zdaje się być realizowany bez przeszkód. Rosjanie na nowo wieszają portrety Lidera (a widywałem je nawet w prywatnych domach). Ci, którzy w ogóle ich nie zdejmowali w ciągu ostatnich czterech lat – czyli pewnie większość – odkurzają szkło i ramy. Na razie więc na Kremlu trwa uczta zwycięzcy, wielki bal. Na pozór beztroski, jak ten operowy u Tuwima, kto wie jednak, czy jego atmosfera wkrótce nie zagęści się, niczym na opisanym przez wieszcza balu u senatora Nowosilcowa? Cóż, rozmaite problemy rosyjskie stukają do wrót kremlowskich z nie mniejszą siłą niż za kadencji Miedwiediewa… A może wkrótce ta cała zabawa zmieni się w bal u Wolanda?

Tymczasem bowiem wśród lud rosyjskiego krążą pogłoski, że rok ten może być niezwyczajny (rokowy – jak to się właśnie mówi w Rosji). Nie chodzi tylko o apokaliptyczne przepowiednie Majów, którym zresztą daje wiarę wielka rzesza poddanych Putina. Otóż w historii wschodniego państwa lata kończące się dwunastką od pięciu wieków układają się w ciekawą sekwencję. W 1512 roku Moskwa zadarła z Litwą, co dwa lata później skończyło się dla niej wielkim laniem pod Orszą. Sto lat później w listopadzie polska załoga opuściła Kreml; Rosjanie świętują tę datę jako zakończenie Wielkiej Smuty, ale rozmaicie można oceniać proces wówczas zainicjowany. W 1712 roku stolicą wschodniego imperium stało się zbudowane na ludzkich kościach miasto nad Bałtykiem, co również stało się swoistym punktem zwrotnym rosyjskich dziejów. W 1812 roku do Moskwy wkroczył Napoleon (rosyjskie źródła dość wstydliwie ukrywają rajdy Tatarów zaglądających w okolice Kremla niemal do końca XVI wieku, w końcu było to coś w rodzaju awantury w rodzinie). W 1912 roku nie zaszło wprawdzie nic nadzwyczajnego, może poza ostatecznym uformowaniem się partii Lenina; jakie były tego opłakane następstwa, wszyscy wiedzą. Czego więc początkiem będzie rok 2012?

REKLAMA