Grzelak: Starowiercy z kresów Ałtaju

REKLAMA

To są już kresy Ałtaju – dalej rozciągają się tylko niebosiężne góry, a za nimi Mongolia, Chiny… A może także Białowody – tajemnicza oaza szczęśliwości, gdzie niebo zstąpiło na ziemię, utożsamiana czasami z Szambalą? Czy to magia tego miejsca sprawiła, że przybyli właśnie tu, na ziemię wówczas niegościnną, którą odmienili swoją pracowitością?

Droga do Wierchniego Ujmonu jest uciążliwa. 500 kilometrów, licząc od Gornoałtajska, wymaga pokonania kilku wysokich przełęczy. Za każdą z nich otwierają się zielone doliny, cudem jakby wciśnięte pomiędzy nagie wzgórza różnej formy i budowy. W dywanie pastwisk porośniętych skąpą, lecz niezwykle sycącą trawą buszują śmigłe susły, a po łąkach fantastycznymi meandrami kluczą potoki, w których pasterze poją wielkie stada koni. Wreszcie serpentyną zawieszoną nad głęboką przepaścią wkracza się do Doliny Ujmońskiej – najpiękniejszego z wysokogórskich stepów Ałtaju. Podróżnik, który zatrzymuje się tutaj pośród kołyszących się swojsko złotych łanów czy też odpoczywa w cieniu przebogato ukwieconego i pełnego ptasich treli zagajnika, zapomina, że znajduje się u podnóża potężnego masywu Biełuchy – zakutej w wieczny pancerz lodów najwyższej góry Syberii.

REKLAMA

Gości w gości – gospodarzom radość

Przezwano ich Polakami i miano to przylgnęło do nich na dobre – nie zatarło się w ludzkiej pamięci pomimo upływu stuleci. Co naprawdę łączyło ich z Polską? Niewiele, bo tylko krótki, epizodyczny pobyt w granicach Rzeczypospolitej – dawno temu, gdzieś na przełomie XVII i XVIII wieku. Przybyli do Polski w poszukiwaniu wolności, tolerancji religijnej i dla uniknięcia srogich prześladowań. Stanowili społeczność zwartą, scementowaną wspólną wiarą i zwyczajami, niechętną do kontaktów z obcymi i z tych powodów niesłychanie odporną na asymilację. A jednak nawet ograniczony w ten sposób kontakt z naszym krajem okazał się na tyle doniosły, że wyróżnił ich na zawsze wówczas, gdy musieli uciekać z zagarniętej w rozbiorach przez Rosję części Rzeczypospolitej na Ałtaj, gdzie osiedli we wsi Wierchnij Ujmon.

Starowiercy nazywani są także kirżakami (od rzeki Kirżacz w pobliżu Włodzimierza nad Klaźmą – w jej okolicach kiedyś przejściowo zamieszkiwali), staroobrzędowcami lub raskolnikami. Oba ostatnie terminy opisują ten ruch religijny z perspektywy zreformowanej Cerkwi prawosławnej, a ostatnia nazwa słusznie kojarzy się z nazwiskiem bohatera powieści Dostojewskiego, bo po rosyjsku raskoł oznacza odszczepieństwo. Faktycznie chodzi o odłam prawosławia, który sprzeciwił się ofi cjalnej Cerkwi z powodu nowinek wprowadzonych w połowie XVII wieku przez metropolitę Nikona. Reforma ta, polegająca na korekcie słownictwa tekstów liturgicznych w duchu greckiej tradycji, a także na wynikających z tego kilku drobnych innowacjach obrzędowych, była faktycznie nieznaczącym zabiegiem kosmetycznym – wystarczyła jednak, aby wzburzyć umysły tej części społeczeństwa rosyjskiego, która, przywiązana do tradycji cerkiewnej, widziała w niej diaboliczny zamach na świętą wiarę.

Dobrego gościa odprowadzaj z szacunku, złego – żeby niczego nie ukradł

Ponieważ zmiany zostały zaakceptowane przez cara, protestujący przeciwko nim – a była to wcale niemała część duchowieństwa i wiernych – znaleźli się na straconej pozycji. Ideologiem tradycjonalistów został pop Awwakum – jego pamiętniki z zesłania należą do najciekawszych zabytków literatury starorosyjskiej. Okrutnie prześladowani w Rosji nierzadko manifestowali nieustępliwy fanatyzm – płonęli całymi parafiami w swoich cerkwiach, które sami podpalali. W wyniku wewnętrznych konfliktów starowiercy rozpadli się na odłamy mniej i bardziej ugodowe. Radykalni bezpopowcy rozdrobnili się następnie na dalsze liczne ugrupowania. Najbardziej zachowawcze z nich zostało założone przez mnicha Filipa. Sekta, nazwana od jego imienia fi liponami, opuściła granice Rosji, a jej wyznawcy osiedlili się w południowej i środkowej Europie. W Polsce znaleźli schronienie w Puszczy Augustowskiej i okolicach Suwałk. Jakaś grupa starowierców – najpewniej protoplaści tych, którzy zawędrowali potem na Ałtaj – mieszkała na Polesiu.

Około 1830 roku część staroobrzędowców spod Suwałk przeniosła się do Prus, na Mazury. Powodem były represje ze strony władz rosyjskich, gdyż carat praktycznie nigdy nie zaprzestał prześladowań starowierców, nie licząc niewielkich przerw, z których najdłuższa obejmowała dwa dziesięciolecia za panowania ostatniego cara. Przed II wojną światową starowiercy w Polsce mieszkali głównie pod Wilnem. W granicach obecnej Polski większość z około pół tysiąca starowierców skupia się na Suwalszczyźnie. Ślicznotka bez rozumu jest jak sakiewka bez pieniędzy Wzorcową cywilizację starowierców – bo na takie miano, być może niezbyt precyzyjne w kategoriach antropologii, ale oddające właściwie istotę rzeczy, to zjawisko dzięki swojej wyrazistości w pełni zasłużyło – należy jednak niestety opisywać już w czasie przeszłym. Najbardziej radykalni z nich nie uznawali żadnych sakramentów oprócz chrztu, a kontakty z innowiercami poczytywali za grzech śmiertelny. Wyróżniającą cechą starowierców była ich pracowitość. Nie używali też tytoniu ani alkoholu – z wyjątkiem ziołowych nalewek. W rodzinach, zdecydowanie patriarchalnych (choć wielkim szacunkiem darzących matkę, czule nazywaną mateczką), zgodnie żyło i pracowało po kilkanaście osób. Starowiercy wyjątkowo cenili uczciwość. Za czasów Związku Sowieckiego bywały wypadki, że wzbraniali się przed pobieraniem emerytury, gdyż uważali, że nie zasłużyli na te pieniądze.

Rodziny były liczne – w izbie o powierzchni około 50 m2 mieszkało po 18-20 osób. Mimo ciasnoty żyli zgodnie, ponieważ reguły w domu starowierskim były surowe – nie można było wchodzić w spory, gniewać się na bliźniego. Do postawienia typowej chaty starowierców służył głównie topór. W dole, przy fundamencie, kładziono bierwiona modrzewiowe, a wyżej sosnowe. Ponadto chatę ochraniała warstwa ziemi do wysokości mniej więcej pół metra, wypełniająca specjalne skrzynie opasujące cały dom.

Wzdłuż ścian, przez całą ich długość, stały ławki, które służyły do spania; trzymając się ich skraju, dzieci uczyły się chodzić. Dwa razy w roku podłogę izby szorowano do śnieżnej białości piaskiem – szło na to nie mniej niż 50 wiader wody. A po wodę nie chodziło się bez błogosławieństwa starszych domowników. Lekkomyślna córka, która o tym zapomniała, przyniesioną wodę musiała wylać i iść po nową. Ważnym elementem spajającym rodzinę była wspólna modlitwa, połączona z wykonywaniem głębokich pokłonów.

Grzech nie orzech – rozgryź i wyrzuć

– Są uczeni, którzy skłaniają się ku poglądowi, że takie pokłony, wykonywane na wdechu, działały jak gimnastyka czy też ćwiczenia hatha jogi – wyjaśnia Raisa Kuczuganowa, współtwórca i społeczny kustosz muzeum starowierców w Wierchnim Ujmonie. – Miały dobroczynne znaczenie dla zdrowia starowierców i rzeczywiście, wśród tej społeczności rzadko zdarzały się choroby, epidemie zaś w ogóle ją omijały. Być może działo się tak za sprawą hermetyczności tej wspólnoty, a także surowych przepisów higienicznych. Tę dbałość starowierców o czystość podkreślał Polski zesłaniec Konstanty Borowski, uczestnik powstania styczniowego, który pracował jako parobek w rodzinie tradycjonalistów prawosławnych mieszkających na zachodniej Syberii (w pobliżu Omska). Opisał we wspomnieniach ich poczciwość, ciężki i wytrwały trud codzienny, zwrócił również uwagę na dostatek i porządek w obejściu, wyróżniające ich od pozostałych wieśniaków. Wszelkie pokalanie – na przykład związane choćby z przypadkowym dotknięciem kogoś spoza społeczności starowierskiej – zmywano, polewając się chłodną wodą z wiadra.

Kultura starowierców przypomina w dużym stopniu obyczaje mennonitów. Warto odnotować jeszcze ich znajomość medycyny naturalnej oraz talent do wyrabiania przedmiotów o walorach artystycznych. Starowiercy są poniekąd uosobieniem idei świętej i niepokalanej Rusi, o jakiej marzyli niegdyś rosyjscy myśliciele, a współcześnie roił Aleksander Sołżenicyn. Naturalnie życie, jak wszędzie, weryfikowało ten idealny wzorzec moralny i nie wszyscy członkowie społeczności starowierskiej przestrzegali bezwzględnie surowych zasad i norm, jednak bardzo dodatnio wyróżniali się na tle rosyjskiego chłopstwa.

W pracy grzechu nie ma

– Starowiercy lubili pracę – opowiada Raisa Kuczuganowa. – Hodowali pszczoły, zakładali maralniki, handlowali z Chinami, bogacili się. Byli i tacy, którzy zgromadzili niemałe fortuny. Kiedy wielu starowierców musiało uchodzić z Doliny Ujmońskiej – najpierw w zamęcie wojny domowej, później z powodu słusznej obawy przed bolszewikami – wiele złota zakopano w górach Ałtaju. Zresztą nazwa Ałtaj oznacza właśnie „złote góry”, choć źródło jej tkwi w zamierzchłych czasach, kiedy w ałtajskich potokach licznie występowały samorodki złota.

Opiekunka muzeum w Wierchnim Ujmonie, urządzonym w prawdziwej starowierskiej chacie, zdejmuje z wieszaka i pokazuje mi muzealny eksponat – czarną spódnicę. – Nazywa się u nas taki krój do dzisiaj „polskim” – objaśnia. – Chodzi o to, że Rosjanie nie mają zwyczaju robić takich zakładek. Zapewne starowiercy podchwycili tę modę podczas swojego pobytu w Rzeczypospolitej – pokazuje mi jakieś kontrafałdy, na których nie bardzo się znam, ale skoro tak mówi… – A to co takiego? – pytam, pokazując przedmiot zawieszony nad kołyską. – Grzechotka. Zrobiona z wysuszonej gęsiej tchawicy napełnionej kamykami. Była tu kiedyś wycieczka szkolna; jakaś dziewczynka skrzywiła się, kiedy wyjaśniłam, z czego wykonano tę zabawkę, a wtedy jej kolega zapytał: „A plastik to zdrowszy?”

Bez kolacji i poduszka uwiera

Od końca XIX wieku do I wojny światowej starowierców nie powoływano do służby wojskowej, ich zadaniem była bowiem ochrona pogranicza. Jedynie przez ten krótki okres nie prześladowano wyznawców prawosławia tradycyjnego. Represje pod panowaniem bolszewickim nie ominęły spokojnych wsi w ałtajskiej głuszy. Swoją religijnością i – paradoksalnie – swoistym kolektywizmem (oczywiście nie mającym nic wspólnego z ideologią komunistyczną) „Polacy” z Doliny Ujmońskiej kłuli w oczy władzę sowiecką. Posypały się zesłania. W pierwszej kolejności ofi arami czerwonego terroru padali dobrzy i dzięki temu zamożni gospodarze, których, rzecz jasna, klasyfi kowano jako „kułaków”. Starowierców wywożono w bagienne okolice północnej Syberii. Udawali się tam całymi rodzinami. Ci, którym zezwolono na pozostanie w Dolinie Ujmońskiej, wyjeżdżali dobrowolnie, nie chcąc opuszczać swoich bliskich. Podczas głodowej podróży i na miejscu zesłania, okolicy niezwykle malarycznej, dzieci i starsi marli jak muchy. Byli i tacy, którzy zdołali powrócić – część z nich zesłano ponownie w pierwszych latach powojennych.

Wytrzebiono najwartościowsze jednostki, pozostawiając w spokoju stanowiących element napływowy nierobów, złodziei i pijaków. Reszty dokonała II wojna światowa. Na front poszło z Wierchniego Ujmonu ponad 200 mężczyzn – powróciło z wojny tylko 29. Chociaż dawne prześladowania i ucisk ze strony władzy sowieckiej sprawiły, że starowiercy rozproszyli się po świecie (mieszkają między innymi w Stanach Zjednoczonych, dokąd docierali wraz z kolonizacją rosyjską postępującą od Alaski, a także w Ameryce Południowej), w Dolinie Ujmońskiej żyje nadal kilkanaście rodzin mniej lub bardziej przywiązanych do tradycji starowierskiej. Gdy nazwać ich „Polakami”, uśmiechają się. Ten uśmiech oznacza coś w rodzaju: „ot, było – minęło…”.

– W czasach sowieckich bywało, że starowiercy dokonywali potajemnych chrztów – wspomina Raisa Kuczuganowa. – Wczesną wiosną skakali do lodowatej rzeki… A teraz – cóż, świat się zmienia… Stare babcie pielęgnują jeszcze u nas dawne zwyczaje. Matriona przepięknie glika (śpiewa w charakterystyczny sposób), Ifigenia Polikarpowna zna ponad 600 przysłów. Ale młodzi to już nie to. Ich ciągnie do Gornoałtajska i dalej, w świat…

REKLAMA