Japoński tygrys budzi się ze snu

REKLAMA

Fascynacja Chinami i ich gwałtownym rozwojem przesłoniła fakt, że w Azji Wschodniej istnieje inne gospodarcze mocarstwo, którego rozwój kilka dekad temu wywoływał zachwyty nie mniejsze niż teraz rozwój Chin. To Japonia, zwana Krajem Kwitnącej Wiśni, która znakomicie pod względem gospodarczym odrobiła lekcję wynikłą z klęski wojennej i od połowy lat sześćdziesiątych XX wieku rozpoczęła fascynujący marsz przez światowe rynki, stając się symbolem nowoczesności.

W odróżnieniu od Chin, których wielkość PKB jest dla wielu przede wszystkim funkcją ogromnej liczby ludności, Japonia w latach siedemdziesiątych XX wieku stała się w wielu dziedzinach autentycznym światowym technologicznym liderem, budząc podziw i zachwyt, a japoński przemysł stał się synonimem nowoczesności. Szczególnie w elektronice, informatyce i w przemyśle samochodowym Japończycy zdobyli niepodważalną pozycję w świecie, a japońskie firmy, na początku w zasadzie całkowicie nieznane, stały się światowymi gigantami. Canon, Casio, Citizen, Hitachi, Kawasaki, Komatsu, Panasonic, Seiko, Sharp, Sony, Toshiba czy producenci samochodów: Toyota, Honda, Mazda, a także wielobranżowi giganci tacy jak Mitsui czy Mitsubishi stały się przykładami do naśladowania przez zachodnioeuropejską
i amerykańską konkurencję.

REKLAMA

Studiowano modele zarządzania japońskimi koncernami, próbując przenieść na grunt zachodniej cywilizacji coś, czego przenieść się nie dało, czyli kulturę pracy bazującą na wartościach subcywilizacji japońskiej. W latach osiemdziesiątych XX wieku Japonia znalazła się u szczytu potęgi gospodarczej. Japońskie towary, tak jak obecnie chińskie, wręcz zalewały amerykański rynek. Zaczęto się poważnie zastanawiać, kiedy Japonia prześcignie USA w wielkości PKB i stanie się pierwszą gospodarczą potęga świata oraz kiedy wykupi Wall Street. Nic takiego się nie stało. Ronald Reagan podjął skuteczną walkę nie tylko z sowieckim zagrożeniem, ale także z japońską ekspansją gospodarczą. Walka ta okazała się skuteczna głównie ze względu na cła chroniące amerykański rynek, przede wszystkim motoryzacyjny, i późniejsze zmuszenie Japonii do tego, co nie udawało się i nie udaję się z Chinami, czyli do przyjęcia „odpowiedniego” kursu jena. „Odpowiedni” kurs jena zadał ciężki cios proeksportowej gospodarce japońskiej, po którym stanęła na nogi dopiero na początku tego wieku.

W tym czasie świat, w tym Azja Wschodnia, bardzo się zmienił. Cztery kraje zwane azjatyckimi tygrysami: Korea, Hongkong, Singapur i Tajwan podjęły gospodarczą rywalizację z Japonią i odniosły na tym polu wielkie sukcesy. Dziś to nie japońskie koncerny, ale południowokoreański Samsung ze swoimi flagowymi produktami marki Galaxy jest symbolem postępu w informatyce. Jednak najgorsze dla Japonii okazało się przebudzenie Chin i wejście tego kraju na szybką drogę rozwoju gospodarczego, który spowodował, że Chiny prześcignęły Japonię w wielkości PKB. Stosunki miedzy oboma krajami układają się źle i można odnieść wrażenie, że z każdym rokiem jest gorzej. Japonię, która kilkanaście wieków temu zaczęła budować swoją tożsamość, wzorując się początkowo na wartościach chińskiej cywilizacji,
różni od Chin niemal wszystko, a aktualnie, po straszliwym doświadczeniach wojennych, nie tylko z okresu II wojny światowej, Japończycy są najbardziej nielubianym narodem w Chinach i odwrotnie.

Z marazmu politycznego, gospodarczego i społecznego (gwałtowne starzenie się społeczeństwa, ujemny przyrost naturalny – jeszcze niższy niż w Polsce) próbuje wyrwać Japonię premier Shinzo Abe, najlepszy bodajże japoński premier ostatniego ćwierćwiecza. To niezmiernie ciekawa postać. Syn byłego ministra spraw zagranicznych Japonii Shintaro Abe oraz wnuk – ze strony matki – byłego premiera Japonii Nobusuke Kishi należy oczywiście do politycznej arystokracji Japonii, która od 150 lat trzyma polityczną władzę w tym kraju. Abe uważany jest za polityka twardego o poglądach bardziej nacjonalistycznych niż umiarkowanych.

Słynne jest jego powiedzenie: „Jestem synem Shintaro Abe, ale DNA odziedziczyłem po Nobosuke Kishi”. Wysławiając swojego matczynego dziadka, który zanim został powojennym premierem Japonii, był w czasie wojny ministrem zaopatrzenia i jako podejrzany o zbrodnie wojenne był więziony do 1948 roku, a jednocześnie nie identyfikując się ze swoim dziadkiem ze strony ojca, Kanem Abe, który był przeciwny militaryzmowi, co w okresie wojny wymagało niemało odwagi, premier Shinzo Abe dokonał bardzo wyraźnego określenia swojej osobowości, zwłaszcza że w cywilizacji krajów Azji Wschodniej ludzie bardzo mocno identyfikują się ze swoim rodem po mieczu. Shinzo Abe ma nie tylko bardzo wyraziste poglądy, ale jest politykiem dość skutecznym. Od samego początku swojej kadencji (grudzień 2012 r.) zdecydował się na szereg gospodarczych reform, nazwanych przez media Abenomiką.

W skrócie polegają one na działaniach, które u wszystkich fanów wolnego rynku muszą wywoływać atak gęsiej skórki: na promocji wzrostu wydatków publicznych, wzroście eksportu przy pomocy osłabienia jena, zniszczeniu deflacji oraz stworzeniu dobrego klimatu dla prywatnych inwestycji. Rząd zamierza ponadto stworzyć 600 tys. nowych miejsc pracy.

Międzynarodowa pozycja Japonii dość znacznie osłabła w ciągu ostatniego ćwierćwiecza nie tylko z powodów japońskiej stagnacji gospodarczej i szybkiego rozwoju jej sąsiadów zza morza. Japonia ma terytorialne konflikty ze swoimi najważniejszymi sąsiadami. Spór z Chinami dotyczy wysp Senkaku (chińska nazwa Diaoyu), które są bezludne, ale – jak się sądzi – pod dnem morza w ich sąsiedztwie znajdują się wielkie złoża gazu i ropy naftowej. Aktualnie wyspy są administrowane przez Japonię (ostatnio rząd japoński kupił je od prywatnych właścicieli), ale Chiny wykazują coraz większą aktywność w zamiarze ich przejęcia, przy czym odnosi się wrażenie, że nie tylko kwestie gospodarcze mają tutaj podstawowe znaczenie, ale także to, że w Chinach istnieje jakaś psychiczna potrzeba dania Japończykom „nauczki”, która byłaby rewanżem za zbrodnie i upokorzenia doznane przez Chińczyków w minionym wieku ze strony Japonii.

Natomiast wojowniczy Abe z góry zapowiedział, że użyje siły zbrojnej, jeśli Chińczycy będą próbowali zająć archipelag. Z Rosją Japonia prowadzi spór o Wyspy Kurylskie. Trzeci front to konflikt z potencjalnym sojusznikiem, czyli Republiką Korei, o wyspy Dokdo (Wyspy Samotne), zwane w Japonii Takeshima (Wyspy Bambusowe). Brak ze strony Japonii skruchy za swoje czyny w czasie II wojny światowej uniemożliwiał nie tylko nawiązanie ściślejszych stosunków z Republiką Korei, ale powodował, że w Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej nie kwapiono się do nawiązania ściślejszych relacji politycznych z Krajem Kwitnącej Wiśni.

Abe zdecydował się odwrócić tę tendencję. Już podczas swojej pierwszej kadencji w 2007 roku zaproponował utworzenie strategicznego sojuszu, tzw. Łuku Dobrobytu i Wolności, w skład którego wchodziłyby: USA, Japonia, Indie i Australia, mającego na celu przeciwstawienie się rosnącym wpływom Chin. Nie ulega wątpliwości, że podczas obecnej kadencji Abe odniósł sporo sukcesów w polityce zagranicznej. Do nich należą: bardzo dobra współpraca z Wietnamem i z Filipinami, coraz ściślejsza współpraca z Indiami i mimo wszystko polepszające się relacje z Koreą Płd. Jednak największym sukcesem jest uzyskanie ostatnio jednoznacznego poparcia prezydenta Obamy w sprawie konfliktu o wyspy Senkaku/Diaoyu oraz w sensie strategicznym potwierdzenie przez USA wyboru Japonii jako swojego najważniejszego sojusznika w Azji Wschodniej i w rejonie Pacyfiku.

Podbudowany sukcesami Abe udał się w maju do Europy, starając się tam odzyskać japońskie wpływy, przede wszystkim gospodarcze. Japonia, niegdyś wielki gospodarczy partner krajów Eurolandu, została daleko za Chinami w relacjach gospodarczych z Unią. Aż 1/6 (16,6%) importu na rynki Unii pochodzi z Chin, a tylko 3,4% z Japonii. Unia dwa i pół raza więcej towarów eksportuje do Chin niż do Japonii. Z tego powodu głównym powodem wizyty premiera w Europie miało być zdecydowane wzmocnienie gospodarczych relacji pomiędzy Unią a Japonią, które ma doprowadzić do podpisania różnego rodzaju umów o wolnym handlu, w tym najważniejszej o ekonomicznym strategicznym partnerstwie. Drugim celem miało być wzmocnienie politycznej roli Japonii w świecie przez większe zaangażowanie się w procesy pokojowe, w tym obejmujące szersze użycie japońskich Sił Samoobrony, przekształcanych zresztą w regularną armię. Abe potraktował swoją wizytę jako niewątpliwie strategiczną. Świadczy o tym dobór krajów, które odwiedził. Są nimi prawie wszystkie największe gospodarki unijne plus Bruksela.

Na spotkaniu OECD w Paryżu zachwalał gospodarkę japońską, wskazując na jej reaktywację i energiczną zdolność do powrotu do zdrowia, nazywając ją gospodarką, która kiedyś była „maszyną światowego wzrostu”. Dodał, że obecne sukcesy gospodarcze zachęcają do przeprowadzenia odważnych reform. W Brukseli z kolei Abe po dyskusji z liderami UE potwierdził, że negocjacje z Unią przebiegają pomyślnie i że zakończą się szybko, tzn. w przyszłym roku. Trzeba pokreślić, że choć zaczęły się one rok temu, to nie są wcale takie łatwe. Liderzy Unii stoją twardo na stanowisku, że zniesieniu ceł w Europie musi towarzyszyć jednoczesne zniesienie pozataryfowych barier w Japonii, które są bardzo często utrapieniem eksporterów do tego kraju. Warto jednak zaznaczyć zupełne odmienne od innych wielkich graczy światowej sceny japońskie spojrzenie na Unię. Chiny i Rosja – ze względów politycznych, a także gospodarczych – chciałyby widzieć Unię rozbitą, zatomizowaną. Natomiast Japonia, która nie ma żadnych politycznych powiązań z Europą, najchętniej widziałaby Unię silną politycznie jako przeciwwagę Chin i Rosji, a także jako jeden rynek. Z tego względu podczas wizyty w Londynie Japończycy ostrzegli Brytyjczyków, że opuszczenie przez nich Unii będzie miało wpływ na poziom japońskich inwestycji w UK i że jeden wspólny rynek europejski jest tym, co Japonia preferuje.

Jak na pracowitego Japończyka przystało, Abe nie zapomniał o niczym. W Brukseli spotkał się z sekretarzem generalnym NATO Rasmussenem, podpisując nową umowę o współpracy obu stron. Podkreślił też, że należy szukać porozumienia z Rosją w kwestii Ukrainy, dając jednocześnie do zrozumienia, że wysłanie tam wojsk NATO nie byłoby właściwym rozwiązaniem. Japonia, której zależy na dobrych stosunkach z Rosją ze względu na próby uregulowania statusu Wysp Kurylskich, jest oczywiście przeciwna zaostrzaniu relacji pomiędzy Chinami a Zachodem, co wpychałoby Rosję w ręce Chin (to ostatnia rzecz, którą Japończycy chcieliby widzieć!).

W Niemczech Abe nawiązał do historii, stwierdzając, że oba kraje znacznie różnią się między sobą i drogi wyjścia obu narodów z wojennej katastrofy oraz stosunek do historii nie mógł być taki sam. Abe dodał, że Japonia w inny sposób rozwiązuje problemy z sąsiadami wynikłe z przeszłości. Było to nawiązanie do wypowiedzi chińskiego prezydenta Xi Jinpinga, który miesiąc wcześniej na spotkaniu w jednym z niemieckich think tanków oskarżył Japonię o uchylanie się od odpowiedzialności za swoją wojenną działalność.

Wizyta Abe w Europie zakończyła się sukcesem, ponieważ obie strony potrzebują się nawzajem. Dla Unii podpisanie porozumienia o wolnym handlu z Japonią niewątpliwe spowoduje wzrost obrotów i bardziej zdywersyfikuje europejski bilans handlowy. Zważywszy, że różnice pomiędzy eksportem a importem w obrotach z Japonią wydają się łatwe do zrównoważenia, prowadzenie interesów UE z Krajem Kwitnącej Wiśni wydaje się znacznie bardziej atrakcyjne niż z Chinami. Z drugiej strony dla Japonii polepszające się stosunki z największą organizacją gospodarczą świata, jaką jest Unia, i jej polityczne poparcie są nie do przecenienia!

REKLAMA